niedziela, 31 lipca 2011

Cz.2; 11. Ono ciągle czegoś chce - pragnienia zranionego ciała

11. Ono ciągle czegoś chce - pragnienia zranionego ciała

Zranione, krwawiące, ciepłe ciało zaczyna zauważać w sobie wiele odkrywających się pragnień. Jest ich bardzo dużo, pojawiają się niespodziewanie i są bardzo różnorodne. Wśród nich najsilniejsze są te, które wiążą się z przyjemnością, i to natychmiastową. Bardzo trudno na tym etapie walczyć z pokusami, gdyż obiekt pokusy jawi się zranionemu ciało jako absolutna konieczność. Zranione ciało odkrywa, że samo w sobie jest tak wypełnione tymi pragnieniami, że gdyby nie było nic innego (tzn. duchowości), to jego życie opierałoby się tylko na dwóch zasadach: przyjemne równa się dobre, a nieprzyjemne równa się złe.
Wiele zranionych i odkrytych ciał, nie mogąc znaleźć duchowych punktów odniesienia, pielęgnuje i przedłuża w nieskończoność powyższy schemat, który jest schematem małego dziecka.
W dorosłym życiu, w stosunku do obowiązków, w relacjach widać bardzo wyraźnie, że zranione ciało - zachwycone własnymi pragnieniami i możliwością ich spełnienia - nie potrafi się opanować. Powód nie tkwi w złej woli, tylko w braku punktu odniesienia.
Zranione ciało chce ten etap zatrzymać, z jednej strony dlatego że przyjemności jawią się zawsze jako coś dobrego, z drugiej strony dlatego że poza nimi zranione ciało czuje pustkę i ciemność.

Maryja obecna przy każdym zranionym ciele jako osoba dojrzała, matka, nalega jednak, by iść dalej, podnieść wzrok i zgadzać się na znoszenie niezaspokojonych pragnień. Ona wie, że jeśli ciało żyje według swoich pragnień - gnije, a Ona chce go doprowadzić do życia. Maryja uczy, że ciało nie jest dane dla siebie samego, nawet gdy jest nękane wielkimi pragnieniami. Maryja przewodniczy w pielgrzymce, Ona wciąż "idzie" i chciałaby, aby ciało nie zatrzymywało się na tym, czego tak pragnie, lecz aby szło wciąż dalej.

Jeśli zranione ciało przez dłuższy czas nie zgadza się na opuszczenie tego etapu, chce wciąż poddawać się pragnieniom przyjemności, zaczyna naprawdę czuć, że gnije za życia. Czuje, że spotyka go śmierć, która nie jest początkiem jakiegoś nowego życia, lecz jego zatrzymaniem, zablokowaniem. Gdy zranione ciało próbuje choć trochę znosić niezaspokojone pragnienia, pojawia się natomiast bolesny skurcz, pieczenie, męka. Zranione ciało na razie nie rozumie, że odrzucając przyjemność, nie może natychmiast odczuwać radości z tego, że z niej zrezygnowało. Przeciwnie - odczuwa bunt, złość i gniew, a nawet lęk.
Maryja - zaślubiona Duchowi Świętemu - powoli prowadzi zranione ciało dalej, prosi Ducha Świętego, aby wszystko odnawiał i otwierał nowe horyzonty myślenia zranionego ciała, których ono jeszcze nie zna. Maryja wie, że tylko Duch Święty pozwala zranionemu ciału zacząć szybko i łatwo wybierać to, co nieprzyjemne zamiast tego, co przyjemne. Zranione ciało zamknięte na Ducha, otoczone tylko własnymi pragnieniami i tylko ich słuchające nigdy samo z siebie nie jest w stanie wyjść z tego zaklętego kręgu. Będzie żyło, gnijąc. Jezus mówił, że ziarno tylko wtedy, gdy obumrze, przynosi owoc, natomiast jak nie chce obumrzeć, pozostaje samo i gnije.
Wybierając drogę przekraczania samego siebie, nie-słuchania-tylko-siebie, zranione ciało często na początku jest zdezorientowane, bo spodziewana gratyfikacja z powodu rezygnowania z niektórych przyjemności nie przychodzi. To znak, że wciąż jednak tkwi w sobie samym.
Narcyzm współczesnej kultury ma wielki udział w trzymaniu wielu zranionych ciał w niewoli własnej cielesności. Współczesna kultura nie pyta "gdzie można znaleźć szczęście", lecz "jak się czujesz?".

Ciało zapatrzone tylko w siebie skazuje się właśnie na taką niewolę. Maryja nieustannie, z wielką delikatnością i nie ustępliwie będzie chciała pomóc zranionemu ciału nieco wyjrzeć poza siebie. Gdy jest ono zdezorientowane brakiem gratyfikacji ("Skoro dobrze wybrałem, dlaczego nie odczuwam przyjemności?"), Maryja wspiera, wskazując Osobę Jezusa i Jego słowa, w których On tę mękę zapowiada i wyjaśnia. Być może zranione ciało jeszcze nie wie, że to właśnie Jezus wyłoni się za chwilę jako Ten, który prowadzi ciało do wolności. On wzejdzie jak słońce po nocy. (cdn)
Ks. Adam Rybicki "Uzdrowienie przez Maryję", Kraków, wyd. "M", 2004, s. 70-72.

ciąg dalszy - kliknij tu

sobota, 30 lipca 2011

Cz.2; 10. Walka zranionego ciała - Ukryj ranę i walcz!

Część 2. Przebudzenie zranionego ciała
10. Walka zranionego ciała - Ukryj ranę i walcz!

Zranione ciało po otwarciu się jest podobne do kogoś, kto jest chory i musi walczyć o własne życie, zdrowie i szczęście. Dotyczy to każdego alkoholika, każdego narkomana, każdego grzesznika. Oprócz zgody na to, czego nie można zmienić, zranione ciało musi rzucić się do walki o to, co można i trzeba zmienić. To nie jest walka z kimś, lecz walka o kogoś. Zranione ciało otrzymało rany niezasłużenie, podstępnie, w nocy, w całkowitej samotności i bez pytania o zgodę. Ktoś przyszedł, gdy ono spało, i ugodził ciało dziecka tak, że gdyby dziecko wiedziało, co się dzieje, umarłoby z bólu. Dlatego rana została ukryta. Wokół niej powstał bunkier, tysiące osłon i masek, aby zranione ciało mogło to przeżyć, przetrwać. Potem następowało ich kruszenie i opadanie. Miłość Boża chce pokazać zranionemu ciału jego własne rany i z delikatnością je opatrywać, posyłając Maryję i Jej przyjaciół (w dawnym języku: sługi [Wydaje się, że udręczony świat potrzebuje przyjaciół Maryi (jak św. M. Kolbe), którzy objawialiby macierzyńskie oblicze Kościoła, a przy tym macierzyńską miłość Boga.]).
Obecność Maryi zapowiada nie tylko odkrycie Jej macierzyństwa wobec ludzi, ale także macierzyńskiej miłości Boga do człowieka oraz macierzyńskiego charakteru Kościoła. Jednoczesne odkrycie macierzyństwa Boga, Maryi i Kościoła jest osobistym doświadczeniem duchowym wielu osób na przestrzeni wieków. Tak o tym pisze chiński adwokat, filozof i tłumacz Biblii na język chiński, John Ching hsiung-Wu: "Przez całe życie szukałem Matki i wreszcie znalazłem ją w Kościele katolickim, i to w potrójnym sensie. Bóg jest moją Matką, Kościół jest moją Matką i Najświętsza Panna jest moją Matką; a wszystkie te trzy Matki połączyły się w jedno Macierzyństwo, w którym jestem, żyję i poruszam się". "Dopóki tego nie odkryjesz, dopóki nie zdobędziesz się na opowiedzenie Jej o swoich dziecinnych niekonsekwencjach, dopóty Ona będzie cię uważała za nieśmiałego i zatroskana będzie o twoją przyszłość. Powie: «Co się dzieje z moim małym? Kiedy mnie ujrzy, wstydzi się i zachowuje sztywno, co go tak we mnie onieśmiela?»".

Jednak życie biegnie dalej, nie wolno się za długo zatrzymywać nad kołyską, bo zranione ciało dojrzewa do samodzielnego kroczenia. Maryja czuwa i opatruje wszystko, dba o każde bolące miejsce. Przygotowuje zranione ciało do walk, które będzie musiało stoczyć, idąc do świata. Maryja chce opatrywać i leczyć zranione ciało, jednak przed światem ranę trzeba ukrywać, także dlatego, aby ktoś na nią nie napluł lub z rozmysłem nie uderzył. A zresztą, nikomu nie jest ta wiedza potrzebna.

Tak więc, aby dobrze walczyć, najpierw trzeba umieć ranę ukryć. To już nie jest nic złego, gdy się wie, że się ją ma i dlaczego się ją ma. Gdy w filmie Gladiator bezprawny następca tronu ma przystąpić do walki z tym, kto mu zagraża - Maximusem, przychodzi najpierw do niego i rani go, aby osłabić jego siły. Następnie mówi sługom, aby zakryli ranę. Za chwilę na arenę wchodzi dwóch wojowników, spośród których jeden jest pełen nienawiści, a drugi podstępnie zraniony. Jednak nikt o tym nie wie, ludzie może nawet podziwiają siłę i waleczność Maximusa, lecz tylko nieliczni dojrzą pojawiający się grymas bólu.

Zranione ciało powoli zaczyna rozumieć, że musi nie tylko walczyć, mając podstępnie zadaną ranę, ale że trzeba jeszcze ją ukrywać. Ma o niej wiedzieć tylko ono samo i ten, któremu ono zechce powiedzieć, kto nie dotknie jej niedelikatnie, nie wyśmieje i nigdy, przenigdy w nią nie uderzy. Tutaj lekarstwem jest obecność Maryi - matki, która jest mądra (Stolica Mądrości), uduchowiona (Róża Duchowna) oraz zna sens i cel całej drogi (Wniebowzięta, czyli przeszła już wszystko). To właśnie Maryja chce, aby nie popadać w zniechęcenie i apatię, lecz walczyć. Ona zatrzymuje się przy każdym zranionym ciele, gdy ono jest znużone i już nie może walczyć. Czeka, opatruje rany i po jakimś czasie prowadzi dalej. To właśnie Ona, Niewiasta Mężna, nie dopuszcza do postawy: "Mam ranę, więc niech ktoś walczy za mnie". Ma być właśnie odwrotnie - zranionych, wulnerabilnych (podatnych na zranienie jak owce) wysyła się na arenę, do walki z bardzo dzikimi zwierzętami ("między wilki") i bardzo okrutnymi wrogami.

Maryja zagrzewa do tej walki o samego siebie, pokazuje już osiągnięte zwycięstwa, bo przecież zranione ciało ogólnie ich nie widzi, a nawet im zaprzecza. Maryja jest wytrwała, chociaż zranione ciało często traci cierpliwość do siebie samego. Możemy tu przytaczać różne "militarne" określenia Maryi, można także zajrzeć do dwunastego rozdziału Apokalipsy, gdzie życie jest walką, w której Niewiasta uczestniczy. Chodzi o walkę duchową, walkę bardzo ciężką, odbywającą się z ukrytą raną, której publiczność nie widzi i nawet się nie domyśla.

Ks. Adam Rybicki "Uzdrowienie przez Maryję", Kraków, wyd. "M", 2004, s. 68-70

ciąg dalszy - kliknij tu

piątek, 29 lipca 2011

Cz.2; 9. Ucieczka zranionego ciała

Część 2. Przebudzenie zranionego ciała
9. Ucieczka zranionego ciała
Ten pierwszy etap otwarcia się zranionego ciała bywa tak trudny, że może przerosnąć możliwość jego zgody na to, co się z nim dzieje. Wszystkie odkryte rany cuchną i straszą, więc naturalną tęsknotą zranionego ciała jest wrócić do stanu poprzedniego, w którym tego wszystkiego nie odczuwało. Jest to jedna z największych trudności odkrytego zranionego ciała: żyć chwilą obecną. Chwila obecna bowiem wypełniona jest łzami i lękiem, zranione ciało boi się jej. Boi się w niej siebie. Dlatego właśnie żyje przeszłością (bo wtedy "nie było" bólu, lęku i walki o wszystko) albo projektuje przyszłość, która jest mało realna. Te tęsknoty (za przeszłością) i projekcje (przyszłości) są tak silne, że zranione ciało jakby nie zauważa najpiękniejszych rzeczy, które mu się zdarzają, chyba że wiążą się one z podtrzymywaniem tęsknot lub nierealnych planów. Zranione ciało na tym etapie jakby nie zauważa miłości ze strony ludzi ani znaków czułości i opatrzności Boga. Można tu mówić nawet o pewnego rodzaju uporze w niezauważaniu. Zranione ciało jest tak uparte w niezauważaniu czyjejś miłości i opieki, bo dla niego jest to ciągle "nie to".

Maryja zatem zachęca do wiary nowej , która nie jest już rozważaniem o Bogu i Jego miłości, lecz przyjęciem Jego miłości. Dla Maryi wiara to przylgnięcie, osobiste złączenie, a człowiek niewierzący to ten, który nie doświadczył Bożej miłości. Można być jednak (nie ze swojej winy) zamkniętym na to doświadczenie, cały więc proces, droga zranionego ciała polega na otwieraniu go na przyjęcie Bożej miłości. Jest to jedna z największych trudności, bo ono właśnie żyje chwilą przeszłą, gdzie już go nie ma, lub przyszłą, gdzie jeszcze go nie ma. Obecna miłość Boża jest tu jakby zablokowana (czeka przed drzwiami) i nie może do niego dotrzeć, bo jak można dotrzeć do kogoś, kogo nie ma "tu i teraz"?
Można mówić o tym w kategoriach pokusy, bo szatan zawsze odwodzi od rzeczywistości, a przynajmniej chce człowieka z niej wyprowadzić (uwieść) i wepchnąć w iluzję. Bóg żywy i prawdziwy jest natomiast tylko w rzeczywistości, nie w świecie iluzji. Zranione ciało jest jednak słabe i ulega pokusie.
Maryja chce "przyprowadzić je do chwili obecnej", do Chrystusowego "teraz". Ono samo nie ma tylu sił, dręczy je przede wszystkim brak decyzji, zgody na "tu i teraz". Jest to decyzja fundamentalna, głęboka i poważna. Od niej pochodzą inne. Oto dlaczego Maryja jest posłana, by być przy zranionym ciele u początków jego świadomego życia - ma to pomóc w podjęciu decyzji, zgody na chwilę obecną. Maryja uczy swojego fiat, czyli "jestem gotów", "przyjmuję Cię tu i teraz".
Wybór życia jest początkiem przyszłych wyborów, które będą dotyczyć np. powołania. Niektórzy twierdzą, że u podstaw niemożności zdecydowania się np. na małżeństwo czy życie konsekrowane jest brak wcześniejszej zgody na życie. Szatan, który odciąga od tej decyzji i przedstawia trudności, jest bezradny, widząc wzajemną miłość Maryi i Jej dzieci. Maryja prosi o skoncentrowanie się na chwili obecnej, bo właśnie w niej dzieją się wielkie rzeczy, mimo że wszystko wtedy boli.
D. Ange napisał: "Aby dokonać zamierzonych przemian, Bóg posługuje się nawet ranami psychicznymi, zranieniami emocjonalnymi. Zamienia je na łaski oczyszczeń ( ... ). Tak było w przypadku św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Dzisiaj można mówić o prawdziwej świętości ludzi zagubionych. Świętości, która nie ma nic wspólnego z jakąkolwiek doskonałością moralną. Myślę o tych istotach głęboko pokręconych, które w swojej wrażliwości pozwalają się po prostu kochać. I leczyć przez tę miłość, ale zachowując upokarzające blizny po swoich ranach".
Przyjmowanie siebie i Bożej miłości w "tu i teraz" staje się zatem jakimś nowym nurtem współczesnego rozumienia świętości. Maryja czuwa nad każdym zranionym ciałem i swoją miłością pragnie je utrzymać w "tu i teraz". W tym właśnie miejscu i w tym właśnie czasie trwa bowiem uzdrowienie zranionego ciała.

Ks. Adam Rybicki "Uzdrowienie przez Maryję", Kraków, wyd. "M", 2004, s. 65-68

ciąg dalszy - kliknij tu

czwartek, 28 lipca 2011

Cz. 2; 8. Przyjaźnie zranionego ciała

Część 2. Przebudzenie zranionego ciała
8. Przyjaźnie zranionego ciała
Zranione ciało odkrywa siebie jako jeden wielki brak.
Brak związków, czułości, brak zaufania ze strony kogoś bliskiego, brak bliskości, brak dotyku ... po prostu brak. Zależnie od tego, jak rozległy i jakiego rodzaju jest to brak, zranione ciało wyrusza na poszukiwanie tego czegoś, czego brak odczuwa.
To coś mają tylko ludzie, nie mają tego ani przedmioty, ani zwierzęta, ani Bóg. Tak przynajmniej na pewnym etapie odczuwa to zranione ciało. Przyjaźnie zranionego ciała są więc raczej wyzyskiwaniem, wyciskaniem lub wręcz "kradzieżą" tego, czego mu brakuje. Zranione ciało potrafi wykorzystać wszystkie swoje umiejętności, wszystkie rzeczy i ludzi, aby otrzymać to, czego szuka. Należy dodać, że zranione ciało tak głęboko pragnie, że nawet potrafi wykorzystać Boga, aby otrzymać od ludzi to, co chce.
Przyjaźnie i inne tego typu relacje są więc na razie bardzo interesowne. W pierwszym okresie życia zranionego ciała nie chce ono słyszeć o jakimkolwiek "wyrzeczeniu się" czyichś uczuć. Wzięłoby wszystko i od wszystkich. Odurza się czyimś uczuciem jak narkotykiem.

Maryja nad tym czuwa. Wie, że jeśli odkryły się braki, to teraz zaspokojenie ich jest dla zranionego ciała po prostu najwyższą wartością i gotowe jest ono rzucić wszystko i pójść wszędzie, gdzie mogłoby uzyskać to, za czym tęskni. Jeśli dziewczynka czekała dwadzieścia lat, by ktoś ją przytulił i docenił, to gdy znajdzie kogoś takiego, będzie gotowa zrezygnować z wielu swoich poglądów i zasad, żeby to otrzymać. Maryja jako matka pozwala na takie szukanie, nigdy temu szukaniu nie przykleja ocen moralnych. Modli się i błaga o pewnego rodzaju dyscyplinę, bo właśnie w tym czasie zranione ciało naraża się na jeszcze bardziej bolesne rany, niż te, które nosiło do tej pory.

To wszystko jednak sprawia, że zranione ciało nie umie się przyjaźnić. Choć słabo wychodzą mu relacje z osobami tej samej płci, bo jednak czuje, że jest "gorsze", to co chwilę wchodzi w różne uwodzicielskie gry damsko-męskie. Daje to wielką i złudną nadzieję wyleczenia ran zranionego ciała.

Maryja bardzo wpływa na przebieg wydarzeń. Cała dziedzina ludzkiej czułości jest Jej bardzo bliska, a szczególnie chciałaby, by dziedzina ta była podporządkowana jakimś wartościom, zasadom, regułom. To jest jednak za trudne dla zranionego ciała, które w pewnej fazie dojrzewania kieruje się tylko tym, czego pragnie i od razu chciałoby otrzymać. Maryja kieruje więc spotkaniami zranionego ciała. Na drodze jego życia pojawiają się te a nie inne osoby, następują takie a nie inne wydarzenia i z perspektywy czasu wyraźnie widać, że pewne okoliczności służyły uczeniu się pewnych zasad i unikaniu poważnych błędów.
Maryja jest pośredniczką łask, a czyż nie jest wielką łaską spotkać w odpowiednim czasie odpowiedniego człowieka? Ponieważ, jak utrzymuje M.-D. Philippe, Bóg zaprosił Maryję, aby w pewien sposób "sprawowała nad nami rządy", dlatego Ona z tego korzysta w najbardziej macierzyński sposób. Rządy te wywierają szczególny wpływ na całą sferę naszej ludzkiej wyobraźni, naszego psychicznego "ja". Maryja prowadzi więc człowieka ku przyjaźni dojrzałej, ofiarnej, takiej, w której własne "ja" i własne pragnienia byłyby traktowane co najmniej na równi z dobrem drugiego człowieka, a nie - jak do tej pory - postrzegane jako lepsze.

Ks. Adam Rybicki "Uzdrowienie przez Maryję", Kraków, wyd. "M", 2004, 64-65.

ciąg dalszy - kliknij tu

środa, 27 lipca 2011

Cz.2; 7. Wstyd zranionego ciała i piękno Maryi (c.d.)

Część 2. Przebudzenie zranionego ciała
7. Wstyd zranionego ciała i piękno Maryi (c.d.)

W tym miejscu dotkniemy tematu piękna Maryi. Chodzi jednak nie tylko o piękno nadprzyrodzone, lecz o piękno Jej ciała, piękno kobiece. Biskup Antonio Bello w jednej ze swych książek o Maryi próbuje wyjaśniać, dlaczego teologia milczy na temat piękna ciała Maryi [Teologia na razie, jak się wydaje, powierzyła sprawę fizycznego piękna Maryi tylko poetom i wizjonerom. Nadchodzi jednak czas, w którym poezja i doświadczenie duchowe stają się także źródłem (locus theologicus), z którego będzie można czerpać.]: "Może czyni to z przyzwoitości. Może płaci za to, że zużyła już wszelkie możliwości na spekulacjach na temat Jej nadprzyrodzonego uroku. Może dzieje się tak dlatego, że jest dłużniczką nieprzezwyciężonej jeszcze nieufności dotyczącej zbawczej funkcji ciała; że martwi się, aby nie pomniejszyć Maryjnego czaru do naturalistycznych wymiarów ( ... )".

Bardzo ważne jest podkreślanie zewnętrznego piękna Maryi co najmniej z dwóch powodów. Gdy stwierdzimy, że Maryja była piękną kobietą, to może sprowokować pytanie: dlaczego jest taka piękna? Właśnie takie pytanie otrzymała Maryja w czasie jednego z objawień. Miała odpowiedzieć: "Jestem piękna, ponieważ kocham. Jeśli chcecie być piękni, kochajcie! Nie ma na ziemi nikogo, kto nie chciałby być piękny". Pierwszy powód jest więc taki, że zauważanie zewnętrznego piękna Maryi prowadzi nas do umacniania pewności, że jesteśmy przez Nią kochani oraz do odkrycia, jaka jest istota każdej ludzkiej urody.

Drugi powód: mówienie o ludzkim, kobiecym pięknie Maryi ma dawać cierpiącemu ciału zwyczajną ludzką radość przebywania z "Najpiękniejszą Kobietą". Gdy ktoś jest w szpitalu, oczywiście najbardziej potrzebuje troskliwej i fachowej pomocy. Jednak ważne jest także to, żeby osoba pomagająca była uprzejma i czuła, czysta i piękna, po prostu bardzo zadbana. W pewien sposób wzmacnia to pewność, że skoro potrafi zadbać o siebie, potrafi także zadbać o tych, którzy są jej powierzeni.

Piękno Maryi nie jest przygniatające. Ona bardziej leczy, niż wzmaga ludzkie zawstydzenie. Ta piękna kobieta jest przecież bardziej matką niż królową (powiedzenie św. Teresy od Dzieciątka Jezus). Mieć piękną matkę to całkiem coś innego niż być przytłoczonym splendorem królowej.

Zacytujmy jeszcze raz biskupa A. Bello, który odnosi do Maryi nawet słowo "elegancka":"Tekst łaciński mówi: Electa ut sol. Electa znaczy: elegancka. Słowa te mają ten sam rdzeń. Elegancka jak słońce! Nie ma takiego człowieka, który nie dostrzegłby, że wobec tej elegancji kreacje stworzone przez najlepszych projektantów mody wydają się zaledwie mierne. (...) Być może w zaciszu domowym, gdzie rozkwitają czułe zdrobnienia, Jezus zabawiał się określaniem swojej Matki nazwami pachnących roślin. Później zrobił to również Kościół nazywając Ją Róża Jerycha, Konwalią Majową, Cedrem Libanu, Palmą Kadeszu ... Można przypuszczać, że Jezus właśnie Ją miał na myśli, kiedy pewnego dnia mówił do tłumów: Przypatrzcie się liliom na polu ( ... ) Powiadam wam: nawet Salomon w całym swym przepychu nie był tak ubrany jak jedna z nich (Łk 12,27)".

Jezus zatem wzrastał przy kobiecie pięknej i eleganckiej i ta elegancja była mu bardzo potrzebna, bo tak umacniała się Jego ludzka wrażliwość na każdy rodzaj piękna w świecie. Każde zranione ciało potrzebuje więc, szczególnie na początku otwarcia i nowego życia, mieć przy sobie Tę piękną kobietę, właśnie bardziej piękną matkę niż olśniewającą królową. To będzie pozwalało i uczyło pozbywać się niepotrzebnych skorup brzydoty, wulgarności i cynizmu, a całym sobą skierować się ku poszukiwaniu piękna, wszędzie, gdzie można je znaleźć.

Wracając do tematu poczucia zawstydzenia samym sobą - może ono być tak wielkie i głębokie, że zaczyna mu towarzyszyć "chęć ukrycia się", a nawet "zniknięcia". Być może właśnie tu odnajdujemy źródło wszelkich tendencji autodestrukcyjnych, obecnych we współczesnej kulturze.

Maryja nas szuka i proponuje drogę uzdrowienia przez odsunięcie ludzkich ocen i przypomnienie sobie, że "od łona matki każdy jest wybrany i poświęcony (Gal 1, 15)". Mamy się nie wstydzić siebie nie dlatego, że jesteśmy tacy czy inni, ale dlatego, że chciał nas Bóg, że jesteśmy Jego dziećmi. Ciekawe jest to, że w interpretacjach pierwszej nowotestamentalnej (choć niebezpośredniej) wzmianki o Maryi zauważa się bardzo silną więź między tym, że Jezus "został zrodzony z Niewiasty", a tym, że "staliśmy się dziećmi Bożymi" (Gal 4,4-5). To pierwsze jest niejako warunkiem tego drugiego - Maryja pojawia się więc jako Ta, która stoi na straży fundamentu naszego życia: jesteś zawsze dzieckiem Bożym, niezależnie, czego się w sobie wstydzisz, dlatego że najprawdziwszy Syn Boży urodził się z Niewiasty. Zranione ciało ma taką samą naturę jak On (oprócz grzechu), więc Maryja chce, aby się jej nie wstydziło. Ta właśnie natura została pokochana i przez Dobrego Pasterza wzięta na ramiona jak zraniona mała owieczka.

Maryja pragnie więc bardzo, aby to wszystko, co wycierpiała, nie poszło na marne, lecz aby zawstydzeni i "nieżyjący" ludzie zaczęli żyć już jako synowie i córki Jej Boga, jak Jezus. Maryja patrzyła na rodzącego się Jezusa tak, jak teraz patrzy na każdego rodzącego się na nowo - z Ducha. Św. Paweł, podkreślając, że Jezus urodził się z Niewiasty, chciał zaakcentować to, że Jezus stał się prawdziwym człowiekiem. A stał się prawdziwym człowiekiem, abyśmy my mogli mieć udział w Jego bóstwie. Każde zranione i przyjęte przez Maryję ciało staje się coraz bardziej ludzkie, a więc to Ona przyczyniła się kiedyś i przyczynia się teraz do zrodzenia synów Bożych nie z żądzy ciała ani z krwi, lecz z Ducha.

Zranione, zatapiane negatywnymi uczuciami i "brzydotą" ciało zostaje więc uratowane przez nachylającą się nad nim piękną Maryję, Jej uśmiech i elegancję. Zanim poczuje wezwanie do współtworzenia z Nią pięknego, nowego świata, musi najpierw zapłonąć w nim zachwyt i pragnienie bycia pięknym jak Ona.

Jaka jest jeszcze inna podstawa piękna Maryi? Maryja jest piękna, bo widzi piękno i mówi o nim, w przeciwieństwie do ludzi, którzy szczycą się, że widzą brzydotę i mówią o niej. To jest dobra nowina dla każdego zranionego ciała, które myśli o sobie: "Jestem złe i brzydkie". Ma obok siebie kobietę elegancką, która powie mu, że to nieprawda, i szybko dostrzeże w nim to, co najlepsze. Pomoże jemu samemu zobaczyć, ile piękna udzielił mu Ojciec, a także nauczy go pięknych zachowań. Biskup A. Bello modlił się tak: "Święta Maryjo, Kobieto elegancka, wyzwól nas od naszego wewnętrznego, nieokrzesanego ducha, który wiele razy wybucha przemocą wobec bliźniego - pomimo wykwintnych strojów, które nosimy na zewnątrz. Jakże dalecy jesteśmy od Twej elegancji duchowej! Ubieramy się w stroje Trussardiego, ale nasze gesty pozostają nieeleganckie. Rozprowadzamy na skórze zapachy Chanel, ale nasze oblicze skrapiane jest potem nieszczerości". Zranione ciało w poczuciu własnej wewnętrznej brzydoty mnoży formy urody zewnętrznej aż do absurdu. Maryja - kobieta piękna - chce zranionemu ciału przywrócić jak najgłębsze poczucie własnego piękna, a przez to poprowadzić go do poszukiwania prostych i zawsze trafnych form dbałości o wygląd.
Ks. Adam Rybicki "Uzdrowienie przez Maryję", Kraków, wyd. "M", 2004, s.59-63.

ciąg dalszy - kliknij tu

wtorek, 26 lipca 2011

Cz. 2; 7. Wstyd zranionego ciała i piękno Maryi

Część 2. Przebudzenie zranionego ciała
7. Wstyd zranionego ciała i piękno Maryi

Otwierające się serce oprócz lęku i samotności odczuwa także zawstydzenie sobą. Tu także obecność Maryi jest dana na drogę pozbywania się onieśmielającego wstydu. Wstyd może dotyczyć wszystkiego: sposobu ułożenia rąk, koloru oczu, sposobu chodzenia, całej sfery seksualności itd. Zranione ciało doświadcza, że dawne ukąszenie węża dotyczy wstydu własnej nagości, czyli tego, kim się naprawdę jest. Pierwotnie jednak nagość nie powodowała wstydu. Pierwsi ludzie przed grzechem nie wstydzili się siebie. Maryja jako Nowy Człowiek chce dać otwierającemu się przy Niej zranionemu ciału zasmakować już nowego stworzenia; chce dopomóc, by nie wstydzić się niczego, co jest ludzkie. W Raju nie chodziło więc o nagość jako odsłonięcie ciała od zewnątrz, ale nagość jako odsłonięcie wnętrza ciała, wszystkich jego lęków i pragnień, a wśród nich tego największego - pragnienia miłości. Maryja jako Nowe Stworzenie, do którego szatan nie ma żadnego dostępu - nie wstydzi się siebie. Pozwala się Bogu przenikać. Tylko Ona i Jezus nie wstydzą się siebie. Ona chce nauczyć tego wszystkich, których Duch odnawia i Jej powierza. Ona chce stanąć przy zranionym ciele, które ciągle kryje się przed Bogiem, wstydząc się siebie. Chce spróbować odwrócić ten bieg, zapobiec chowaniu się, odnaleźć wystraszone ciało w kryjówce jego wstydu i wyprowadzić na światło.

Wstyd będzie się rodził pobudzany przez pamięć. Trzeba przypomnieć, że ta psychiczna władza jest często atakowana przez złego ducha, a nawet w pewien sposób przez niego zawładnięta. Pamięć, uczuciowość i wyobraźnia to sfery szczególnie delikatne i podatne na zranienia, znajduje się w nich bardzo dużo przykrych wspomnień. Dotyczą one krytyki, oceny, osądu, który ktoś wyraził wobec zranionego ciała w przeszłości. Wiążą się one, najogólniej mówiąc, z wpojonych dawniej przez kogoś przekonaniem o brzydocie ciała lub charakteru.
W tych wspomnieniach i zranieniach lęgną się węże, które oskarżają i przypominają to, co najgorsze na temat zranionego ciała. [Jest to cała dynamika wpływu złego ducha na człowieka, która czasem może przybrać nawet formę opętania. Pamięć, uczuciowość, zmysłowość, wyobraźnia znajdują się bardzo blisko głównego "aparatu decyzyjnego" człowieka, czyli woli. Zrozumiałe jest więc, że szatan będzie chciał wpływać na decyzje człowieka, a więc akty woli, poprzez władze będące bardzo blisko "aparatu decyzyjnego", prawie go dotykające. O wpływie np. uczuciowości na wolę przekonuje nas choćby konstruowanie reklam, które są o wiele skuteczniejsze, gdy odwołują się do zmysłowości i uczuciowości niż rozsądku i racjonalnego myślenia.]
Celem tego działania jest zniechęcenie, zawstydzenie. Maryja więc wchodzi w te sfery, miażdży piętą "węże", wyrzuca je i chce wprowadzić dobre światło prawdy we wszystkie przykre wspomnienia. [Przykre, oskarżające wspomnienia nie dotyczą tylko poczucia winy z powodu własnych błędów. Wielu osobom w dzieciństwie została wszczepiona wina np. za alkoholizm ich rodziców ("Gdybym była grzeczniejsza, tatuś by nie pił”).]
Wstyd będzie szczególnie przygniatał z powodu popełnionych w przeszłości grzechów. [Na samym dnie znajduje się wąż, który podpowiada: "Cała twoja historia, od momentu, w którym rodzice cię poczęli - to jedna wielka pomyłka". Jadem tego węża są pokusy przeciw własnemu życiu, a więc myśl samobójcze.]
Pamięć zawładnięta choćby w minimalnym stopniu przez złego ducha będzie w nieskończoność podsuwać te upokarzające wspomnienia.

Maryja obecna przy wstydzącym się siebie człowieku dodaje mu odwagi ... uśmiechem. Jest to uśmiech matki, która nigdy nie wstydzi się swojego dziecka. Ona wie, że wstyd blokuje dalszą drogę, dlatego zależy Jej, aby przyjmując Jej uśmiech, powoli żegnać się ze wstydem.
Uśmiech Maryi uzdrowił kilku świętych, m.in. św. Teresę od Dzieciątka Jezus, od przykrego zaburzenia psychicznego. Uśmiech Maryi towarzyszył odnowie życia wielu ludzi, wspomina o nim także św. Faustyna w Dzienniczku.
Przy otwieraniu serca i początkach przyjmowania swojego ciała dobrze jest to sobie nieustannie przypominać: Maryja jest ze mną i się do mnie uśmiecha, podobam się Jej - nie dlatego, że jestem taki czy inny; podobam się Jej - bo jestem Jej, należę do Niej [Na jakiej podstawie możemy mówić: "Jestem Jej, należę do Maryi"?
Kościół od wieków interpretuje scenę pod krzyżem w taki sposób, że św. Jan Ewangelista reprezentuje wszystkich uczniów Jezusa. Jezus powiedział' więc wtedy do wszystkich uczniów: "Oto Matka twoja", a do Niej o wszystkich Jego uczniach: "Oto syn Twój" (J 19,24-25).]
Z psychologicznego punktu widzenia ma to ogromne znaczenie - uśmiech matki nad dzieckiem u zarania jego życia jest początkiem jego dobrego obrazu siebie
.
W teologii m.in. H. U. von BaIthasar podkreśla ten uśmiech Maryi, który budził w Jezusie świadomość i miłość. Bez obudzenia do świadomości własnego "ja", Jezus nie byłby pełnym człowiekiem. To dotyczy każdej ludzkiej osoby. Każde ponowne narodzenie do wypełnienia prawdziwej ludzkiej natury jest budzone właśnie uśmiechem matki . Objawiając się wybranym duszom, dodając im otuchy i nadziei - Maryja się uśmiecha. Jest kobietą nadziei i światła.

Jest jeszcze jeden powód paraliżującego wstydu, od którego Maryja chciałaby człowieka uwolnić. Otwierające się zranione ciało wylewa z siebie to, co gromadziło się przez lata, wszystkie uczucia, które towarzyszyły otrzymywanym ranom, a które dotychczas były tłumione. Teraz one wypływają i zalewają wszystko. Wokół zranionego ciała tworzy się jakby otoczka, która będzie bardzo utrudniała jego życie i czyniła je bezradnym. Można to porównać do płynu, który wszystko zalewa, całą osobę, można go nazwać: "bezwartościowy i zły". Jest to jedna z najbardziej krwawiących ran. Po otwarciu wylewa się to wszystko na zewnątrz tak obficie, że nie pozwala obiektywnie widzieć siebie. Maryja wie, że w tym czasie jest bardzo potrzebna, bo zranione ciało postrzega siebie jako całkowicie brzydkie i złe. Nie widzi, naprawdę nie umie dostrzec w sobie nic dobrego i pięknego. Są osoby, którym rzeczywiście w tym czasie bardzo trudno jest dostrzec cokolwiek pięknego w sobie.
Maryja chce wprowadzić powoli Bożą prawdę o zranionym ciele; uświadomić, że, mimo iż kiedyś w taki czy inny sposób zostało odrzucone, nie znaczy to wcale, że jest złe. Maryja szczególnie intensywnie wskazuje tu na życie Jezusa, który był poniewierany i powieszony na drzewie całkiem nagi. Był, więc wystawiony na wielki wstyd i upokorzenie. Chciano Go oszpecić, zgnieść jak niepotrzebny śmieć i wyrzucić. Maryja to wszystko pokazuje, aby w pokoju serca znieść ten okropnie trudny czas, gdy każda tkanka zranionego ciała wydaje się brzydka i brudna. Maryja w Lourdes kazała Bernadetcie odsunąć błoto, aby się napić ze źródła. Niektórzy widzą w tym błocie obraz ludzkiej natury, która nie jest całą prawdą o człowieku. Trzeba ją niejako odsunąć, aby pod spodem ujrzeć źródło. Na to jest jednak na razie za wcześnie. Zranione i odkryte ciało dopiero odkrywa te zwały brudu. Ten czas można porównać do odmrożenia błota, które kiedyś wydawało się suchym i bezpiecznym podłożem, a teraz straszy i budzi obrzydzenie.

Wiele zranionych ciał czuje się brzydkimi zewnętrznie.
Szczególnie dotyczy to twarzy. W głębi wydaje się im, że ich twarz jest brzydka. Maryja przypomina, że jest to twarz Boga, twarz, która odbija Boga na ziemi; choć została zbita i posiniaczona, nie odebrało jej to Bożego piękna, które zostało dane na początku. Można to porównać do sytuacji pięknej kobiety, której przydarzył się wypadek i jej twarz została bardzo oszpecona. Kobieta zamyka się wówczas w sobie i nie chce nikogo widzieć. Gdy ukochany i kochający mąż zbliża dłoń do jej twarzy, aby czule ją pogłaskać, kobieta ze złością odrzuca tę rękę. Maryja prosi o pozwolenie na te dotknięcia miłości Ojca.

Maryja zachęca do częstego wpatrywania się w zbitą twarz Jezusa, aby prosząc Ducha Świętego, (bo tylko w Nim to jest możliwe), dostrzec w niej to samo Boże piękno, które ma każde zranione ciało; sińce, razy i oplucia nie zdołały mu nic odebrać. Czując na sobie miłosierne spojrzenie Jezusa (Ewangelie wspominają o pełnym miłości spojrzeniu Jezusa) i pamiętając o uśmiechu Maryi, zbita i smutna twarz zranionego ciała będzie powoli nabierała piękna i blasku. Nie będzie to już piękno kosmetyków ani uroda czysto naturalna. Od tej chwili na twarzy zranionego ciała będzie się pojawiało coś, co jest nieopisywalne, coś, co miała na twarzy Matka Teresa i wielu świętych - piękne bruzdy, piękne zmęczenie, piękny smutek. Ale także nareszcie (!) piękny uśmiech przywracający nadzieję wszystkim naokoło. Trzeba do tego jednak trochę czasu. Potem dojdzie jeszcze świadomość, że to sam Bóg dał zranionemu ciału właśnie taką twarz, takie ręce, taki wygląd, aby poprzez to wszystko promieniować na innych Bożym światłem. Uśmiech, głos i ręce będą stawały się narzędziem w rękach Miłości. Piękny, uzdrawiający uśmiech niektórych znanych nam osób to prezent od Maryi.

To dotyczy także zbitej i oplutej twarzy Kościoła - Ciała Jezusa. Jest piękny, coraz piękniejszy, o ile wpatruje się w zbitą twarz Mistrza i przyzywa Ducha Świętego. Maryja czuwa, aby proces ten posuwał się naprzód, aby każda zbita twarz mogła odzyskać swoją godność i piękno. W tym leży tajemnica miłości lub nie-miłości do Kościoła. Nikt nie wymaga, aby kochać jego bastiony, ponieważ one upadną. Maryja prosi, aby pod tymi bastionami odszukać i opatrzyć rany i oplutą twarz Kościoła, bo to jest twarz Jej Dziecka. H. U. von Balthasar swoje programowe dzieło zatytułował Burzenie bastionów. Pisze tam m.in., że Kościół powinien być podobny do Maryi przez "współodczuwanie ze światem". Jest to pierwszy etap tego, by Kościół, "zamknięty ogród", Oblubienica zasłonięta welonem z tysiąca monasterów i klasztorów, stał się "ciepłym, przekrwionym ciałem, ciałem nieznanego brata, który mieszka, śpi, pracuje, cierpi i umiera w sąsiednim pomieszczeniu". Ten znakomity "teolog klęczący" wspomina tam również, że wszelkie pozbywanie się skorup i masek może tylko uczynić Kościół bardziej sobą, bo w takim nieustannym ogołoceniu serca wciąż funkcjonuje Maryja, ideał Kościoła.

Maryja, zatem jest przy zranionym ciele, aby pobłogosławić wszystkie nowe odkrycia, których ono dokona w sobie, a które być może obudzą w nim na początku strach i wstręt do siebie. Na twarzy zranionego ciała Maryja chciałaby umieścić swój uzdrawiający uśmiech, aby można było nim uzdrawiać innych. Maryja daje tu swoje dobre oczy (czy raczej spojrzenie), aby inni czuli na sobie macierzyński dobry wzrok. Ten, który otrzymał od Maryi Jej uśmiech, otrzymał dar, którym może bardzo głęboko dotknąć duszy napotkanych ludzi. Uśmiech "naturalnie ładny" dotyka tylko zmysłów, zmysłowości, ale nie duszy, to samo dotyczy piękna całego ludzkiego ciała. Czasem jest ono tylko zmysłowe, tzn. działa na zmysły, a chodzi o to, by dotykało i uzdrawiało dusze. Piękno Jezusa i Maryi uzdrawia dusze. (cdn)
Ks. Adam Rybicki "Uzdrowienie przez Maryję", Kraków, wyd. "M", 2004, s. 54-59.

ciąg dalszy - kliknij tu

poniedziałek, 25 lipca 2011

Cz. 2; 6. Od samotności do duchowości

Część 2. Przebudzenie zranionego ciała
6. Od samotności do duchowości

Zranione ciało pozbawione wreszcie masek, które umożliwiały nawiązywanie relacji z otoczeniem, odkrywa przerażającą samotność, brak kontaktu z czymkolwiek i kimkolwiek. (to nie jest jednak droga do kontaktu ze sobą). . Pojawia się zagubienie, lęk, brak poczucia relacji. Jest to fundamentalne przeżycie duchowe, zapowiadające w przyszłości prawdziwą modlitwę serca. Maryja jest tu obecna jako Ta, która podprowadza dziecko do prawdziwego, głębokiego kontaktu z Ojcem. Aby to się stało, potrzebne jest to głębokie przeżycie, że się jest SAMYM i SAMOTNYM. Ona przemienia rozpacz samotności w szansę samotności, w oczekiwanie, chociaż zranione ciało nawet nie przeczuwa, "czego" miałoby oczekiwać.

Obecność Maryi nie pozwala na ucieczki z tej samotności, na przestraszenie się jej do tego stopnia, aby od niej uciec w używki, alkohol, niejasne kontakty. Maryja powtarza temu, który jeszcze nie słyszy ojcowskiego, Bożego "JESTEM", swoje macierzyńskie "jestem". Ona niejako odkłamuje to, co zranione ciało mogło dotychczas myśleć o samotności jako przekleństwie człowieka. Pomaga w nawiązywaniu nie tylko relacji z ludźmi, ale przede wszystkim, aby zranione ciało w swojej słabości odkryło wreszcie tę więź, która jest źródłem najgłębszego pokoju, więź z Ojcem. Przerażenie i strach, które towarzyszą poczuciu totalnego osamotnienia, Maryja zamienia w głębokie zakorzenienie w miłości Ojca. Jest to Jej macierzyńskie zadanie. Gdy zranione ciało rozpaczliwie ucieka, aby oszukać swoją samotność, Maryja prosi, aby jednak zostać, zostać sam na sam z Nią, aż do czasu, gdy będzie się gotowym do dalszych etapów.

Maryja widzi także wszystkie małżeństwa i związki między mężczyznami i kobietami, które nie są miłością, lecz paniczną ucieczką od samotności. Ona chce dać okazję do przeżycia tego podstawowego poczucia, które później będzie owocowało: że jest się samemu na tym świecie, że tak naprawdę nie ma się nikogo i od nikogo się nie zależy! (oprócz Boga), że nie żyje się, aby spełniać czyjekolwiek oczekiwania, tylko wolę Boga, który jest miłością. W sercu Maryi samotność ma słodki smak, oznacza: "Jesteś jedyny, wybrany, szczególnie umiłowany, niepowtarzalny, Mój synek, Moja córeczka". Pokazuje Ona swoje osamotnienie pod krzyżem, gdy nikt nie był w stanie zrozumieć Jej bólu, podczas gdy Ona tak bardzo po ludzku oczekiwała ludzkiego współczucia. Wtedy właśnie Bóg zapalił w Jej sercu płomień prawdziwej nadziei: dał siebie jako Jedynego~ który-rozumie, Jedynego-który-współczuje. Wtedy Maryja otrzymała dar bycia matką tych, których nikt nie rozumie i którym nikt nie współczuje w ich cierpieniu, czyli tych najboleśniej przeżywających swoją samotność i lęk.

Odkrycie, że jest się samemu, jest nieomalże nie do przeżycia bez najgłębszego odniesienia, o jakim nieustannie przypomina Maryja tym, nad którymi się pochyla. Przypomina Ona o męstwie bycia samotnym. H. Nouwen napisał: "Ta rana (tzn. samotność) jest podobna do Wielkiego Kanionu - jest głęboką rysą na powierzchni naszej egzystencji. (…) Chrześcijańska droga życia nie odsuwa naszej samotności; ochrania ją i pielęgnuje jako cenny dar". Jednak droga od panicznego lęku do odkrycia, że nasza samotność to "bezcenny dar", bywa bardzo długa. Gdyby w wypowiedzi Nouwena słowa "chrześcijańska droga życia" (bo cóż to konkretnie tutaj oznacza?) zastąpić słowami ,,Jezus i Maryja", to otrzymalibyśmy prawdę o życiu duchowym. To Maryja osłaniała samotność Jezusa, gdy był dzieckiem, to Maryja miała osłaniać, a nie likwidować (!), Jego samotność pod krzyżem. On tam właśnie udostępnił nam Maryję - aby przez cały czas osłaniała naszą rzeczywistą, głęboką samotność, tam gdzie jesteśmy sami-z-Bogiem, a czasem sami-bez-Boga i wtedy gdy nasze wnętrze wydaje krzyk: "Boże, czemuś mnie opuścił?", skierowany także do ludzi: "Dlaczego wszyscy mnie opuścili, umarli?".

Obok tego jęczącego serca stoi Maryja-matka. Nic nie mówi, nie radzi, nie zaprzecza, nie pociesza złudzeniami. Prosi, aby w głębi swojej samotności zranione ciało słuchało głosu Ducha: "Na świecie możesz czuć się sam, ale nie bój się, Ja jestem z tobą". Maryja zatem zajmuje się tym miejscem w zranionym ciele, które nazywa się "zwróćcie-na-mnie-uwagę". Prosi, aby iść z tym do Boga. Zranione ciało w Duchu bowiem zaczyna dostrzegać fałszywość dróg, którymi podążało, szukając kogoś, kto zaspokoiłby pragnienie bycia zauważanym. Temu służą przecież wszystkie bardzo liczne i bardzo ciężkie maski, które zranione ciało musi na siebie nakładać.

Maryja nie tylko lituje się nad udręką noszenia masek i osłon, ale robi coś więcej - bierze ciało ze sobą na modlitwę i uczy zwracania się do Boga z najgłębszymi, świeżo odkrytymi pragnieniami, bo przecież zranione ciało, odkrywszy swoje pragnienia, nie wie co z nimi robić, nawet jeśli do tej pory mądrze potrafiło radzić innym. Zranione ciało rozpoczyna więc rozmowę o najważniejszych sprawach jego życia. Nareszcie! Od tej pory te rozmowy nie będą dotyczyły przepisów, chodzenia na Msze, zachowania przykazań, oglądania brzydkich filmów, lecz dotkną wszystkiego, co stanowi jego życie. Od tej pory modlitwa nie będzie już uśmiercać kłębiącego się w środku życia. Jezus, który kocha, naczekał się na człowieka, który teraz przyprowadzony przez Maryję będzie wołał: "Jezu, miłosierdzia! Jezu, daj mi odczuć, że mnie kochasz!” Maryja jest nauczycielką takiej modlitwy, która polega na "wylewaniu przed Bogiem serca". Obie strony, tzn Bóg i człowiek, bardzo się na to naczekały.

Maryja widzi relacje z innymi zranionymi ciałami, które zapowiadając się znakomicie, "nie wiadomo dlaczego” kończyły się katastrofą. Ona wie, że chodziło wciąż o to samo: "zwróćcie-na-mnie-uwagę". Chodziło o strach przed tym, że nikt-na-mnie-nie-zwróci-uwagi. [Na tym etapie, a więc niejako na etapie dziecka, pragnienie" zwróćcie-na-mnie-uwagę" jest silniejsze niż inne. Jest to jedna z przyczyn nieudanych związków. Gdy ktoś żyje nieustannym głodem, może traktować każdy związek jak danie, które należy konsumować, po skonsumowaniu dania już go nie ma, a przecież głód pozostaje. Dojrzewanie, do jakiego prowadzi Maryja, będzie polegało na przejściu od traktowania związków jako dań do spożycia do nowego spojrzenia- bardziej jako na ogród do uprawy, ogród pełen wspaniałych owoców, z których można z radością korzystać.] Ona przedstawia Boga jako Tego, który nieustannie zwraca-uwagę-na–człowieka, wyczekującego od Niego pomocy, biednego i bezradnego.
Maryja w Magnificat ogłasza, że serdeczne miłosierdzie Boga idzie z ludźmi z pokolenia na pokolenie, czyli każdy rodzący się człowiek ma nad sobą Jego miłosierne spojrzenie. Ona ogłasza wszystkim żyjącym w głębokim strachu, bojącym się, że nikt na nich nie patrzy z miłością, dobrą nowinę o nieustannym "zajęciu" Ojca: On zajmuje się nieustannym zwracaniem-na-nas-uwagi i czyni to z serdecznym miłosierdziem.

Samotność, o której tutaj mowa, prowadzi czasem zranione ciało do izolacji. Jest to pokusa zamykania się w pewnej niszy. Drzwi do tej niszy mają dwie części - pierwsza to przekonanie: "JA NIE MAM NIC DO DANIA", druga: "NIE POTRZEBUJĘ INNYCH". Obydwa są oczywiście fałszywe, ale wiele osób pozostaje w ich kleszczach wiele lat. Bóg sprawia więc, że wybuchają potrzeby i człowiek musi się otworzyć i poprosić o to, co mu się kiedyś wydawało niepotrzebne. To jest etap pierwszy. Wielu chciałoby go przeskoczyć i przejść od razu do zbawiania ludzkości, czyli do samego dawania, pozostając tymi, którzy "niczego nie potrzebują". Pierwszy etap jest trudny, ponieważ to czego się potrzebuje, jest nienabywalne, nie można tego w żaden sposób szybko sobie zapewnić. Trudność tego etapu polega również na tym, że niespełnienie wybuchających pragnień rodzi napięcie i niewiarygodnie wielką frustrację. Jest bardzo ważne, aby ten żal przeżyć. Maryja mówi, aby pozostać z Nią właśnie w tym napięciu i tym krzyku, aby nie biec od razu ku spełnieniu, lecz najpierw otwierać się przed Nią.

Dopiero drugi etap to uświadamianie sobie, że ma się wiele do dania. Maryja może niejako "przysłać" osoby, które zakomunikują, jakie talenty zostały złożone w zranionym ciele. Jednocześnie (oczami serca da się to szybko zauważyć) przysyła osoby, które dokładnie potrzebują tego, co mamy, ale dowiadujemy się o tym dopiero wówczas, gdy zaczynamy dawać. Z więzienia samotności Maryja wyprowadza nas zatem poprzez odkrycie, czego potrzebujemy i co możemy dać.
Ks. Adam Rybicki "Uzdrowienie przez Maryję", Kraków, wyd. "M", 2004, s. 49-54.

ciąg dalszy - kliknij tu

niedziela, 24 lipca 2011

Cz. 2; 5. Bóg na wpół umarłemu człowiekowi zawsze podaje wodę w Naczyniu

Część 2. Przebudzenie zranionego ciała
5. Bóg na wpół umarłemu człowiekowi zawsze podaje wodę w Naczyniu

Bóg bezradnemu i na wpół umarłemu człowiekowi podaje wodę w Naczyniu. Tym Naczyniem jest Maryja, która karmi, troszczy się i osłania, podaje mleko pociechy, którym jest Boża (i Jej) miłość. Naczynie jest czyste, niepokalanie stworzone, aby zranione ciało mogło się wreszcie napić z nieskażonego źródła, aby mogło wreszcie napić się czystej miłości, nieskażonej ludzkim egoizmem i lękiem, tak jak było dotychczas.
Woda miłości, którą czerpiemy od ludzi, jest nam podawana (często w brudnym naczyniu) z mniej lub bardziej skażonych źródeł, skażonych egoizmem, zaborczością i lękiem. Nie można się więc dziwić naszej kondycji. Czy właśnie nie ze względu na wielkie i osłabiające rany oraz wrażliwość i słabość człowieka Bóg daje mu się napić czystej wody z Czystego Naczynia?

Łaska, która przychodzi przez Maryję, pochodzi z najczystszego źródła miłosierdzia, wielu świętych postrzegało Maryję jako Naczynie przeobficie rozlewającej się łaski. Nowe wylanie Ducha Świętego w dzisiejszym Kościele, o którym prorokowała Marta Robin, już się realizuje. Faktem jest również to, że ów deszcz nie leje się bezładnie i bez celu. To nie potop, lecz deszcz mający ożywić Kościół. Widać wyraźnie, że tam gdzie Duch Święty najobficiej wylewa swoją obecność i dary, tam "ustawiona" jest Maryja. Widocznie, Bóg chce, aby znów doglądała Nowego Życia. Jest Ona przez św. Bernarda przedstawiana jako akwedukt sięgający źródła, którym jest Jezus, i podprowadzający do człowieka wodę Jego łaski.

Jest Ona Naczyniem, poprzez które Jezus obwieszcza swoją miłosierną obecność. Ona - Matka - daje i wychowuje to Życie, które objawiło się kiedyś i teraz znowu się objawia. Widać to w świecie, w miejscach objawień, w nowych wspólnotach modlitewnych, w ożywieniu dzieł miłosierdzia.
Co z tego konkretnie wynika? Między innymi to, że gdy ktoś potrzebuje wody i o nią prosi, musi przyjść z naczyniem. Czasem posiadanie naczynia decyduje o życiu. Gdy ktoś potrzebuje jakichkolwiek łask, ma mieć przy sobie Naczynie-Maryję i przez Nią, z Nią prosić o laskę, której potrzebuje. Trzeba zrobić dla Niej miejsce, aby stanęła blisko, i wtedy prosić. Jest Ona często ukazywana jako Ta, która swoje spojrzenie kieruje jednocześnie na Boga i na ubogich tej ziemi. Na Boga, aby z ubogimi prosić; na ubogich, aby wiedzieć, czego potrzebują. Bóg sam daje to Naczynie, gdy ludzie czegoś potrzebują, lecz nie mają sprecyzowanych pragnień i nie wiedzą, jak mogliby to przyjąć. Znakiem tego są objawienia maryjne, gdy Ona przychodzi nie w swoim imieniu, lecz aby przygotować na przyjęcie Kogoś Większego i Jego nadzwyczajnych darów.

Miejsca, w których zranione ciało Kościoła dziś przyzywa i "ma blisko" Maryję, jutro będą odnowione przez łaskę, uzdrowione, uwolnione. Dlatego Ona nieustannie wzywa do różańca jako modlitwy człowieka poranionego i pozostawionego przez "zbójców" na drodze. Gdy zranione, ale obudzone ciało przyzywa Maryję na różańcu, sprowadza olej łaski, znak ulgi, który powoli uzdrawia jego rany. Maryja jest Matką Miłosierdzia, tzn. Matką Miłosiernego, który przychodzi zająć się zranionym ciałem jak swoim. Czy zranione i porzucone ciało nie jest dzisiaj najlepszym obrazem Kościoła? Tego Kościoła, który "jakby umiera", ale wciąż na nowo powstaje do życia, bo Ktoś zajmuje się nim z miłością i opatruje jego rany?

Zranione ciało jest więc już ciałem przyjętym. Jeszcze ono samo nie umie przyjmować siebie, ale ważne jest, żeby było przyjęte przez inną miłość. Może wtedy po raz pierwszy spokojnie zasnąć, ponieważ Maryja ofiaruje pokój, podobny do tego, jaki ma dziecko zasypiające przy matce. Maryja jest tu obecna wraz z Duchem Świętym. To właśnie prawdziwy "spoczynek w Duchu Świętym" jest zasmakowaniem tego pokoju, nawet gdyby w tym śnie miało się wylać całe morze łez. Rzeczywiście, moment pierwszego spoczynku i pierwszego doświadczenia "miłości-za-nic" wywołuje łzy, które przecież mogły zbierać się przez całe lata. Maryja jest wzruszona, gdy ciało z nieprzyjętego zamienia się w ciało zranione, słabe, ale przyjęte, doświadczające czułości. Nie oznacza to jeszcze wejścia do Królestwa. Może to oznaczać, że od tej pory zranione ciało będzie jeszcze więcej cierpieć, ale będzie to cierpienie rzeczywiste, złączone z cierpieniem Jej Dziecka, cierpienie wynikające z wrażliwości, a nie z zamknięcia.

Towarzysząc zranionemu ciału w momencie jego otwarcia i przyjęcia, Maryja trzyma ręce podniesione do góry, modli się. Dlaczego? Bo wraz z otwarciem, ujawnieniem się wielu ran można się spodziewać, że wyjdzie na wierzch wszystko to, co jest wewnętrznie i bezpośrednio powiązane z grzechem pierworodnym: nieczystość, lenistwo, zazdrość itd. Wszystko co wychodzi z ran, cuchnie i straszy. Nie ma już dawnego "ja sobie z tym poradzę". Maryja dba jednak, aby wszystkie strachy ulatywały w powietrze. Wie, że jest to strach przed sobą samym, tym co się wydobywa z wnętrza, ale też strach przed odrzuceniem z powodu ujawniających się właśnie słabości.
Maryja chce, aby bezradny i wylękniony grzesznik uczynił ze swej słabości raczej powód przybliżenia się do Niej niż uciekania i zaciskania serca. Maryja przypomina o sobie jako o "Ucieczce grzeszników", a zranione ciało bardzo potrzebuje takiego schronienia przed strachem, sądem - bardziej swoim własnym niż Bożym, po prostu przed sobą samym. Oto rola Maryi: broni grzesznika przed nim samym, broni go przed rozpaczą i samokaraniem wtedy, gdy grzesznik odkrywa swoje wielkie słabości, których do tej pory nie znał. Maryja jest zawsze po stronie zranionego ciała, a szczególnie wtedy, gdy ono tego potrzebuje, gdy wciąż siebie oskarża i jest zawiedzione sobą samym. Szatan chce udusić grzesznika jego własnymi słabościami, Maryja staje natomiast po stronie zaatakowanego, broni go. Wkracza w krzyczący tłum oskarżycieli, czyli jego własnych myśli, aby je uciszyć, i broni go. Maryja jest Najsilniejszym Egzorcystą, jest wolna od jakiegokolwiek oskarżania, Ona umie tylko bronić i chronić, szczególnie wtedy gdy zranione ciało upada ugodzone własnymi niedoskonałościami. Ona nie pozwala na samosądy, ale jednocześnie zachęca do dalszej drogi; jeśli się zatrzymuje wraz z grzesznikiem, to po to, aby on przy Niej odpoczął, a następnie poszedł dalej.

Mnisi z Góry Karmel uważali, że Maryja "może udzielić nam czegoś z własnego doświadczenia Boga". Sama była mistyczką, obłokiem, który przynosi deszcz. Jej obecność przy zranionym ciele, które dopiero co doznało wstrząsu i otwiera się na życie, jest prawdziwą obecnością matki, która karmi. Ona nosi w sobie głębokie doświadczenie miłości Bożej (kecharitomene - pełna łaski) i chce się tym dzielić ze swoim małym dzieckiem. Matka karmi swoje dziecko tym, co ma w sobie. Skoro pośród niewielu wzmianek o Maryi pojawia się nawet błogosławieństwo Jej piersi (zob. Łk 11,27), można pokusić się o duchową alegorię karmienia mlekiem łaski. Zresztą i św. Paweł porównuje formację początkujących chrześcijan do karmienia mlekiem (zob. 1 Kor 3,2). Czy Matka Łaski nie karmi piersią, gdy zranione ciało nie jest jeszcze przygotowane na pokarm stały, który przyniesie Chrystus?

Upadłemu człowiekowi bardzo trudno jest przyjąć tę spływającą na niego miłość i głos, który mu mówi: "teraz nie musisz nic robić, aby na cokolwiek zasłużyć". Takie doświadczenie miłości i opieki w całkowitej bezradności jest decydujące dla całego życia. Dotychczas zranione ciało ciągle musiało coś robić, aby otrzymać okruch zainteresowania, teraz widzi, że czyniąc tak, powoli odchodziło od źródła. Duch Święty i Maryja wiedzą jednak, jak bardzo potrzebne jest człowiekowi doświadczenie kołysania, słodkiego snu, niezmąconego pokoju, który przelewa się do jego serca bez jakiejkolwiek zasługi i który jest darem danym czasem jednorazowo, czasem powtarzanym w celu umocnienia do jakichś późniejszych walk czy zadań.

Jezus jako dziecko był zaproszony do wielkiej intymności z Maryją, często przebywali tylko we dwoje, w ciszy domu. Zranione ciało po rozpoczęciu nowego życia zostaje zaproszone do intymności z Maryją jako matką. Zranione ciało pozbywające się masek i osłon potrzebuje matki i intymności, jest jak ciało dziecka, nawet wtedy gdy ma czterdzieści, pięćdziesiąt lub więcej lat. Bóg daje Maryję, udostępniając każdemu nowo narodzonemu "dziecku" swoją własną matkę. Ważne jest zatem na pierwszym etapie otwarcia długie przebywanie w intymności z Maryją, we dwoje, w ciszy domu, jak mały Jezus. Jeśli ktoś doświadczy takiej intymności, to nawet gdy za jakiś czas będzie zaprowadzony na ukrzyżowanie, więź nie zostanie urwana. Maryja poszła za Jezusem pod krzyż, nic nie mówiąc, bo nie musiała mówić. Oni już wszystko powiedzieli sobie wcześniej. Bardzo ważny jest więc początkowy etap intymności z Maryją, aby potem wystarczyła już tylko Jej obecność, bez słów, aby można było cierpieć, mając pewność, że Ona stoi blisko. Jezus potrzebował Jej do samego końca, my też potrzebujemy Jej do samego końca.

Gdy "nowo narodzone", zranione ciało doświadczy takiej bliskości, szybko chciałoby coś robić, zapłacić, jakoś się odwdzięczyć. Maryja mówi, że nic nie chce za Jej miłość i za Jej obecność, za to, że może być obecna w otwierających się przestrzeniach. Ona nic nie chce, bo dla Niej samej darem jest to, że może być kolejny raz matką i opiekunką. Chce natomiast dawać tyle, ile jest potrzebne, aby zranione ciało otwierało się coraz bardziej, aby wydobywało z siebie wszystkie skarby przedtem ukryte, aby się nimi cieszyło jak perłami, o których istnieniu wcześniej nie wiedziało. Maryja złączona jest z Jezusem i pragnie tylko, by zranione ciało jak najszybciej odkryło wszechogarniającą miłość Jej Syna. Maryja chce "nie-uciekania" w stary świat, w którym zawsze jest "coś za coś", ale nie ma "bycia ze sobą". Maryja ofiaruje swoją obecność i czułość, aby odkryciem zranionego ciała była radość przebywania z kimś, aby doświadczyło ono wewnętrznego tańca radości, nawet gdy zewnętrznie wiele rzeczy jest poniszczonych i jeszcze czeka na swój czas odnowienia.
Ks. Adam Rybicki "Uzdrowienie przez Maryję", Kraków, wyd. "M", 2004, s.44-49.

ciąg dalszy - kliknij tu


sobota, 23 lipca 2011

Cz.2; 4. Vulnerabile, czyli ze mną możesz być bezbronny

Część 2. Przebudzenie zranionego ciała
4. Vulnerabile, czyli ze mną możesz być bezbronny
Kim stanie się zranione ciało, otwierające się i przyjęte - lub lepiej - przyjmowane przez Maryję? Jaka będzie jego duchowość i czym się będzie różniła od poprzedniej? Decydującą zmianą będzie tu wulnerabilność, czyli odkryta wrażliwość. W języku włoskim słowo vulnerabile oznacza: "łatwy do zranienia, bezbronny, słaby". Można jeszcze dodać: "wrażliwy, miękki, delikatny, subtelny, kruchy". Te wszystkie słowa nie oddają jednak właściwego znaczenia. Tu chodzi o delikatność jako zaletę, a nie wadę. Tu chodzi o słabość jako grunt ufności, a na pewno nie o infantylizm, życiową niezaradność.

Jean Vanier używa tego słowa jako "ranliwość" i odnosi je nawet do Boga. Maryjna duchowość zranionego ciała jest więc upodobnianiem się do "ranliwości" Boga.
Wulnerabilność w rzeczywistości to nie stan, lecz droga, proces. Człowiek, wchodząc na jakąś drogę, pozwala na siebie oddziaływać. Wchodząc na taką drogę wiary w Boga, człowiek staje się coraz bardziej wrażliwy na miłość i ... zranienie.
Lepiej powiedzieć: stawaj się wulnerabilny, niż bądź wulnerabilny. Gdy chrześcijanin, idąc za Bogiem, czuje, że subtelnieje, staje się wrażliwszy i delikatniejszy (a przez to cierpi coraz szerzej i głębiej - bo żyje coraz szerzej i głębiej), często wtedy myśli, że coś jest nie tak. Nikt mu nie powiedział o tej drodze. Jest na niej Maryja, Ta, która sama mieszkała, jak wykazują badania historyczne, w domu ze ścian robionych ze słomy zmieszanej z gliną. Każdy mógł przebić taką ścianę pięścią. Te delikatne ściany to pewien obraz, nie tylko ówczesnego budownictwa, lecz także rzeczywistości wewnętrznej. Maryja jako Matka Króla powinna mieszkać w pałacu. Życie Maryi i Jej wrażliwość była odsłonięta, podatna na ból zadawany przez tych, którzy nie umieli tego uszanować.

Zranionemu ciału trudno uwierzyć, że droga coraz większej wrażliwości, subtelności, "ranliwości" to droga, którą prowadzi Bóg. Najtrudniej uwierzyć, że przez ból ciała właśnie Bóg chce coś powiedzieć o sobie. A. Grun napisał: "Bóg przemawia do nas nie tylko przez Biblię l Kościół, lecz przede wszystkim przez nas samych, poprzez nasze myśli i uczucia, poprzez nasze ciało, nasze marzenia, nasze rzekome słabości, a zwłaszcza przez nasz ból".

Ks. Adam Rybicki "Uzdrowienie przez Maryję", Kraków, wyd. "M", 2004, s. 42-43.

ciąg dalszy - kliknij tu

piątek, 22 lipca 2011

Cz.2; 3. Maryja towarzyszy zranionemu ciału do grobu

Część 2. Przebudzenie zranionego ciała
3. Maryja towarzyszy zranionemu ciału do grobu
Zanim ciało obudzi się do życia, musi pochować wiele myśli i opinii na swój temat. Musi pochować olbrzymią część siebie, mając wrażenie, że pochowa całego siebie. Tu jednak bardziej chodzi o pozostawienie tego wszystkiego, co miało dotychczas je chronić, a co dziś nie jest już potrzebne. To "coś" jednocześnie miało chronić dobrą opinię, podtrzymywać ambicje i prowadzić ku sukcesom. To są też myśli, które utrzymywały martwe ciało przy życiu. Bywały to myśli "najlepsze", wzniosłe, metafizyczne. Teraz to wszystko musi umrzeć. Oto umiera boska opinia o sobie samym, umiera intelektualizm, "mistycyzm" i dobry humor. Jest jednak obecna Ona, nic się nie stanie oprócz obumierania. Ona przy tym płacze, ale bynajmniej nie dlatego, że coś złego się dzieje. Ona płacze ze współczucia, jest złączona ze zmartwieniami zranionego ciała.

Droga do grobu jest opisywana na różne sposoby przez ludzi, którym było dane po niej iść. Oto jeden z takich opisów, nieco sparafrazowany: "Jest to ciemna droga, gdy się do niej dochodzi, poczucie wyjątkowości opuszcza zranione ciało bezpowrotnie. Jednego dnia często za czyjeś pieniądze - jesteśmy na uczelni, mając dach nad głową i co jeść, chronieni ceglanymi murami zbudowanymi przez dawno nieżyjących ludzi, a drugiego dnia jesteśmy bezdomni, szlifujemy bruki, szukamy jakiegoś sposobu, by zdobyć jedzenie i spanie. Ludzie zdają sobie od razu sprawę z naszego upadku: odźwierni odwracają się plecami, kelnerzy szydzą, nikt nie przytrzyma nam drzwi w wagoniku metra. Nasza wewnętrzna psychologia ulega zmianie, gdy wraca dawny wstyd, gdy chodzi się z pochyloną głową i uważa swój los za nieunikniony. Zmienia się wewnętrzne «ja». Kiedy żyje się jeszcze prostodusznie w poczuciu własnej wspaniałości - wewnątrz nosi się młodzieńca o błyszczącej twarzy, obiecującego i pełnego optymizmu, wyelegantowanego królewicza. Gdy rozpoczyna się zstępowanie - królewicz ustępuje miejsca starcowi. Ku naszemu zdumieniu nasze «ja» to teraz bezradny, aspołeczny, wyizolowany wrak. ( ... ) W naszych czasach katabasis (zstępowanie - przyp. A. R.) jest często skutkiem wpadnięcia w nałóg: alkoholu, kokainy itp. Mężczyzna traci zdrowie, energię, wagę, żonę, dzieci, przyjaciół, dom, pieniądze, pracę, szacunek dla samego siebie i wszelki ślad swojej dawnej sprawności i swego dawnego życia" .

Ten opis dla niejednego zranionego ciała to jednocześnie opis pierwszych dni jego otwarcia, rozdarcia pewnej skorupy. Maryja jest przy tym obecna. Płacze razem ze zranionym ciałem, przyjmuje każdą jego łzę i żadna z nich nie upada na ziemię. Maryja płacze ze wzruszenia, uwielbia Boga za kolejne otwarcie serca. Od momentu otwarcia, wydobycia i przyjęcia zranionego ciała bardzo liczy się łaska. A Maryja jest Matką Łaski, jest pełna łaski, może nareszcie dawać to wszystko, co ma do dania jako Matka w porządku łaski. Do odzyskanego zranionego człowieka może teraz mówić: "Mój synku, Moje dziecko". Chciała to powiedzieć zawsze, ale nie nadszedł jeszcze czas. W głębi wybucha w Niej miłosierna Boża miłość i wielki spokój.

Ten spokój płynie z tego, że ona ogląda całą historię życia zranionego ciała w Bogu, ponieważ jest wniebowzięta i wszystkich poznaje w Bogu. Gdy trzymała swojego Syna na kolanach, po zdjęciu z krzyża, nie widziała dalszego ciągu tak wyraźnie, jak widzi teraz, po wniebowzięciu. Tak też widzi życie każdego zranionego ciała. Widzi sens i całość tego, co się dzieje. Prosi tylko o zaufanie, nie o bohaterstwo.

Jeśli Kościół jest szpitalem, to Maryja najbardziej przypomina o Jego opiekuńczej roli. Kościół jest także matką i Maryja to uobecnia, opiekując się zranionym ciałem. Kościół nie opiekuje się w pierwszej kolejności księgami i zasadami, lecz troszczy się o CIAŁO Chrystusa, przechowuje je i przyjmuje. Tam gdzie Jezus chce leczyć zranione ciała swoim Ciałem, Maryja jest Tą, która do Niego zaprasza, szuka, tłumaczy wszystkim, aby nie bali się zbliżyć. Wiele zranionych ciał znajduje się poza Kościołem I Kościół wcale im się nie podoba, bo mają o nim nieprawdziwe wyobrażenie. Maryja chce im mówić o swoim byciu w Kościele, o tym, że jest Jej w nim dobrze, mimo że jest słabym, chorym, zranionym ciałem. Chce swoją czułością rozpuścić maski cynizmu. Czasami już tylko Kościół jest miejscem, gdzie odrzucone ciało czuje, że jest wreszcie przyjęte w swojej nędzy.

Kościół, mówiąc o macierzyństwie Maryi wobec ludzi, nie zgadza się więc na żadne metafory - Maryja jest MATKĄ, a nie JAKBY matką! Ona duchowo rodzi w sposób najbardziej dosłowny .
Matka jest jak pryzmat, który na różne kolory rozszczepia jednokolorową - wydawałoby się - wiązkę światła, które jest sygnałem pochodzącym od niemowlęcia. Matka musi na przykład rozpoznać, dlaczego ono płacze - z bólu, z głodu czy ze zmęczenia. Trzymając się tej metafory, możemy powiedzieć, że musi nadać płaczowi odpowiedni kolor . Maryja bezbłędnie (dzięki pełni charyzmatów) potrafi odczytać, z jakiego powodu obecny jest płacz w zranionym ciele. Niezależnie czy jest to płacz ukryty, czy jawny, Maryja wie, jakie jest jego źródło. Wielu ludzi myśli, że Maryja czasem nie pomaga, nie reaguje. Skoro mamy Ją traktować jak matkę, musimy Jej zaufać, bo Ona lepiej wie, do czego dane cierpienie prowadzi i kiedy ma prosić dla nas o uzdrowienie, a kiedy "tylko" o siłę duchową, czyli siłę do niesienia krzyża.

Ks. Adam Rybicki "Uzdrowienie przez Maryję" , wyd. "M", Kraków 2004, str. 39-42

ciąg dalszy - kliknij tu

czwartek, 21 lipca 2011

Cz.2; 2. Maryja jest Matką obecną

Część 2. Przebudzenie zranionego ciała
2. Maryja jest Matką obecną

Odrzucone i odkryte ciało potrzebuje więc Maryi jako matki OBECNEJ realnie, „tu i teraz”, a nie tylko w pamięci. To dlatego, że Duch uobecnia właśnie teraz w zranionym ciele to, co mogło stać się dawniej, nawet dwadzieścia-trzydzieści lat wcześniej. Rany zadane w dzieciństwie (które doprowadziły do zamknięcia) były w zranionym ciele jakby nieobecne, „nieprzebyte”, zamknięte, zablokowane. To one odcięły zranione ciało od głowy i od duszy. Ciągle pozostawiany samotnie w domu chłopczyk nie płakał, zajął się czymś innym. Wykorzystana seksualnie dziewczynka nie przeżywała w tamtym czasie rozpaczy, zamroziła się, zastygła. Gdy po latach to wszystko się otwiera, rana wybucha płaczem i żalem. To znak, że Duch uobecnia teraz to, co się stało wiele lat wcześniej. Jednak gdy jednocześnie jest się pięcioletnim dzieckiem i trzydziestoletnim dorosłym – jak ma wyglądać odpowiedź wiary, której oczekuje Bóg? Czy nie kusi ucieczka, zamknięcie się także przed Bogiem? A jeśli jest się jednocześnie małą wystraszoną dziewczynką i trzydziestoletnią matką, która ma dawać swemu dziecku maksimum bezpieczeństwa?
Wcześniej, gdy mieszkalno się w zranionym ciele, miało się jakiegoś „swojego” boga, a teraz wszystko się zmienia, wszystkie pojęcia kruszą się i opadają, a „swój” bóg wymyślony na swoje podobieństwo i obraz zdaje się nieobecny, nieodpowiadający, umarły.

Maryja jako matka proponuje zawierzyć się Jej sercu, ponieważ Jej „TAK” było pierwszym „TAK”, jakie ludzie dali Bogu, było to „TAK” dla Boga paradoksów i największych niespodzianek, a jednocześnie „TAK” dla Dziecka, które przyszło na ten świat. Adrienne von Speyr napisała: „Matka we wszystkich sprawach wskazuje wymiar miłości i nie ma w sobie nic z sądu i kary. Ukazuje ona nam możliwość wiary w tak łagodnej i pociągającej formie, że nie można się oprzeć, by wraz z nią nie powiedzieć „tak”. Ona patronuje każdej „wierze na nowo”. Właśnie tu znajdują niektórzy klucz do odgadnięcia, dlaczego nazwała się Ona w Lourdes „Niepokalane Poczęcie”, a nie „niepokalanie poczęta”. Zawsze, ilekroć zranione ciało będzie zaczynać od nowa, Ona będzie nad tym czuwać. Odrzucone ciało (może właśnie dzięki odkrytym ranom) trafi do Niej – może stanie się to po wieloletniej tułaczce i upokorzeniach, może nawet trafi do Niej nieco wcześniej, niż trafi do Kościoła. Trzeba mu tylko wciąż przypominać, że One jest obecna w świecie i w Jej ukochanym Kościele. Właściwie wystarczy tutaj Jej obecność. Maryja była obecna także w tych przeszłych chwilach, gdy zdrowe ciało było ranione, jest obecna także, gdy jest odrzucane, jest obecna nawet wtedy, gdy ono odrzuca innych.

Zanim zastanowimy się, jak Maryja jest obecna, należy na początku zatrzymać się po prostu na samym fakcie Jej obecności w „tu i teraz” Kościoła i każdego człowieka. Przy odrzuconym ciele jest Jej miejsce, jak przy Panu Jezusie po zdjęciu z krzyża. Kościół uczy: „Wniebowzięcie nie wprowadziło przepaści miedzy Maryją a ludźmi, ale uczyniło Ją bliższą”. „Jej obecność ma charakter macierzyński i siostrzany, ponieważ jest prawdziwą siostrą naszą, która wiodąc życie ziemskie w pokorze i ubóstwie, w pełni podziela nasz los”. „Nie zapomina o dzieciach, które, jak niegdyś Ona – odbywają drogę „w pielgrzymce wiary”.

Kościół od wieków przechowuje świadectwa osób, którym Maryja w sposób szczególny dawała odczuć swoją OBECNOŚĆ. Oto najdawniejsze z nich: „Tak samo jak cieleśnie przebywałaś z ludźmi tamtych czasów, tak duchem żyjesz z nami; potężna opieka, jaką nas osłaniasz, jest znakiem Twojej obecności wśród nas” (św. German z Konstantynopola). „Co jest słodszego od Matki Boga? Ona więzi mój język, wyobrażam Ją sobie dzień i noc” (św. Jan Damasceński). „Słodko jest myśleć o Niej, ale o wiele słodsza jest Jej obecność” (autor z końca XII wieku). „Nie widzę Jej, ale Ją czuje, jak koń czuje rękę jeźdźca” (O.Cestac).
To są świadectwa najstarsze. Gdyby chcieć zacytować współczesne świadectwa osób odczuwających Jej szczególną obecność, cały świat nie pomieściłby ksiąg, które trzeba by było napisać.

Czym różni się mówienie o obecności Maryi przy człowieku od mówienia o obecności jakiegoś zmarłego bohatera? Zranione ciało (także ciało Kościoła) obudowane murem będzie mówiło tylko o obecności Maryi w "świadomości" lub "pamięci". Przywodzi to na myśl "wiecznie żywych" bohaterów czy wodzów rewolucji, których ciała rozkładają się w grobach, natomiast ich idee wciąż inspirują umysły kolejnych zapaleńców. Świadectwa świętych natomiast mówią o żywej i rzeczywistej obecności Maryi w ich życiu, o Jej dotykalnym udziale w wydarzeniach, o Jej ingerencji i opiece, o Jej uzdrawiającej sile. Dla Kościoła żywego, odkrytego, wrażliwego Maryja jest matką istniejącą nie tylko w "świadomości i pamięci" (cóż dałaby dziecku matka istniejąca tylko w jego pamięci?), lecz konkretnie w każdym dniu jego pielgrzymki. Czy warto byłoby nieustannie wspominać kogoś, kto tak naprawdę nie jest obecny?

Kościół opiera swoją pewność w tę obecność na wierze w świętych obcowanie i dogmat o wniebowzięciu. Maryja JEST. Najpierw JEST wobec Trójcy Świętej. Dzięki temu może BYĆ i przy nas. W dodatku jest to obecność doskonała. Co to znaczy? Np. obecność nie doskonała polega na niemożliwości bycia naraz w kilku miejscach. Maryja jest "doskonale obecna", oznacza to m.in., że może być przy nas we wszystkich miejscach, doskonale nas znać i kochać tak, jak Bóg nas kocha. "Jakość" tej obecności, która zawarta jest w pełni miłości, sprawia, że Jej pociecha może być naprawdę skuteczna i przynosić wielkie duchowe owoce.

Warto jeszcze dodać, że "obecność" Maryi jest jednym z tematów, które Jan Paweł II poleca szczególnej uwadze teologów: "Należy, między innymi, pogłębić poważne i delikatne zagadnienia oraz argumenty, takie jak: ( ... ) natura wielorakiej obecności Maryi w życiu Kościoła" 15. Jeśli mamy mówić o maryjnej duchowości zranionego ciała trzeba zatem postawić fundament tej duchowości: Maryja jest nieustannie obecna jako matka przy każdym człowieku.
Ks. Adam Rybicki "Uzdrowienie przez Maryję" , wyd. "M", Kraków 2004, str. 35-39

ciąg dalszy - kliknij tu

środa, 20 lipca 2011

Część 2; 1. Na początku Bóg stworzył matkę.

Część 2. Przebudzenie zranionego ciała

1. Na początku Bóg stworzył matkę.
Pod wpływem silnego przeżycia, szoku, nieoczekiwanego wydarzenia (ale także czyjegoś ociepla) może nastąpić coś, co można nazwać pęknięciem skorupy i obudzeniem się zranionego ciała do życia. To obudzenie nie wiąże się na początku z radością, lecz z czymś odwrotnym. Po pęknięciu skorupy budzi się przeważnie to, co było ta skorupa skrywane, a więc lek, niepewność itd. Często jest to lek paraliżujący. Zranione ciało nierzadko na coś takiego reaguje depresją i powtórną chęcią ucieczki.

Jest to moment (lub okres), gdy chrześcijanin odkrywa: że nie ma takiego zdrowego, pełnego, mocnego ciała jak inni. To na początku rodzi bunt. Zrozumiały bunt. "Dar" zranionego ciała staje się coraz bardziej kłopotliwy. Ten ból to jednak znak, że ciało żyje. To pierwsza informacja, że jestem obdarowany. Chrześcijanin, odkrywając "trudny dar ciała", jest jednocześnie nękany moralnością i zdaniami zaczynającymi się od "powinieneś". Ale on nie umie tego wszystkiego, co "powinien". Nie umie, bo na razie nie może sobie poradzić z czymś bardziej pierwotnym - z przyjęciem swego ciała. Widzi, że inni potrafią to, co "powinni", a on nie. Trudno mu uwierzyć, że to czego Bóg wymaga w pierwszej kolejności, to przyjęcie od Niego swego zranionego ciała. Takiego, jakie jest. On jednak tego nie umie. Otrzymał dar i nie wie, co z nim zrobić.

Z tego i z wielu innych powodów zranione ciało często pozostaje przed Bogiem twarde do końca życia. Nie wiadomo, dlaczego wiele zranionych ciął pozostaje opancerzone do końca biologicznego życia. Utwardzone ciało zamyka w sobie utwardzone serce. Maryja jest właśnie Osoba, która chciałaby zawrócić je z tej drogi. Pojawia się tu pewien paradoks: zranione ciało szuka miłości, a z drugiej strony nie jest w stanie w nią uwierzyć. Jak ma uwierzyć, że jest kochane, skoro ktoś mu dał ciało (i serce) z kamienia? Maryja przypomina o Bogu, który pyta się o zranione ciało: Gdzie jesteś? Dokąd poszedłeś? Dlaczego się schowałeś? Czy ktoś cię skrzywdził? A może ty sam siebie skrzywdziłeś? Są to pytania, które Bóg skierował do pierwszych ludzi, gdy popełnili grzech. Dla zranionego ciała odkrycie, że jest się tym-który-uciekł, jest podobne do schowania się przed Bogiem w Raju. Maryja jest przewodniczką na drodze wyjścia ciała z ukrycia, drodze przekształcania się serca z kamienia w serce z ciała. Ten rozdział będzie poświęcony Jej udziałowi i niektórym przeżyciom zranionego ciała na tej drodze.

W tym miejscu szczególnie obecna jest Maryja. Ta, która nie dała przykazań (zranione ciało ich nienawidzi i odrzuca albo się nimi biczuje, co na jedno wychodzi), z cała kobiecą czułością przyjęła ciało Jezusa w swoim ciele. Odrzucone ciało często już nie jest w stanie słuchać, co "powinno", i nie rozumie, że przykazania są dane z miłości. Jest mu teraz potrzebny Ktoś, kto bez słów je przyjmie. Maryja milcząca, przygarniająca, kiedyś nosząca ciało Jezusa w sobie, dziś troszcząca się, słuchająca potrzeb i rytmu serca każdego swojego nowego dziecka. Ona jest obecna tak, jak się jest obecnym przy człowieku sparaliżowanym, nieprzytomnym, z którym nie ma kontaktu. Odrzucone ciało jest przecież nieprzytomne, nie wie, kim jest i po co jest, potrzebuje tylko obecności i opieki.

W początkach życia duchowego obecność Maryi jest silna, opiekuńcza, bezwarunkowa. Ona mówi: „ Jestem koło ciebie dlatego, że jesteś Moim dzieckiem, a nie dlatego, że jesteś jakiś”. To jest potwierdzenie całej pedagogii Bożej. W „uduchowianiu” zranionego ciała, a szczególnie na samym jego początku, dobrze jest więc czynić częste akty powierzenia się Maryi jako Matce Łaski Bożej, a więc Matce wzrostu w lasce. Maryja sama nie powoduje wzrostu, jednak Jej obecność, pewien rodzaj obecności (czyli obecność macierzyńska) sprawia, że ten wzrost będzie dokonywał się w odpowiednim, czyli powolnym tempie. Ona nie tylko daje bezpieczeństwo, lecz także przez swoja osobę chce nieustannie „poszerzać” duchowy świat swego dziecka, ubogacić go o nowe elementy, elementy zdrowe, czyli pochodzące z Logosu – Jezusa, a nie z ducha świata, np. z New Age.

Jej obecność jest ważna także dlatego, że rana jest zadana przez kogoś i zranione ciało odkrywa z przerażeniem, że raniącymi są jego najbliżsi. Może więc się zdarzyć, że albo chce się zemścić (Maryja go od tego powstrzymuje), lub myśli bardzo „po chrześcijańsku” czyli: „muszę od razu przebaczyć”. Prawdziwe, głębokie, duchowe przebaczenie ma swoje etapy, które czasem trwają długo. (Mówimy tu o tego rodzaju przebaczeniu, w którym bardziej Jezus w nas przebacza, niż my sami przebaczamy.) Odkrycie rany i jej sprawcy nie jest ostatnim, lecz pierwszym etapem przebaczenia. W tym momencie zranione ciało nie potrzebuje kogoś, kto by popędzał go do szybkiego przebaczenia, lecz kogoś, kto dawałby wsparcie, czułość i opiekę, bo tak naprawdę dominującym uczuciem zaraz po odkryciu rany jest strach. Maryja wiec zjawia się po to, aby tym strachem się zaopiekować, a nie mówić: „musisz przebaczyć”.

Maryja jest wtedy bardzo potrzebna jako matka, bo zranione ciało nosi rany zadane dawnymi podwójnymi komunikatami rodziców. Matka niby kochała, ale odrzucała, ojciec niby się opiekował, ale opuszczał lub niszczył. Ta podwójność nie była zamierzona, ale weszła głęboko w delikatne i ufne ciało. Ciało małego człowieka rozwija się z tymi konfliktami i sprzecznościami jakby z połamanymi kośćmi. Są to złamania zamknięte, ukryte, nie widać ich. Ujawniają się w swoim czasie. Maryja jest w tych momentach szczególnie obecna i bardzo potrzebna. Ona nie dawała Jezusowi podwójnych komunikatów. Jej Niepokalane( czyli niezranione ) Serce sprawiało, że nie była do tego zdolna. Wychowany przez Nią Jezus był potem jednoznaczny wobec Niej i w jedności swojego serca szedł na krzyż, a Ona w jedności swego serca szła za Nim, mimo że cierpiała i chciała, by żył. W tej niepodwójności, niepodzielności serca Jezus wszedł w nasz skonfliktowany i podzielony świat, aby go podnieść, pociągnąć do pojednania. Maryja jest dana każdemu rozdartemu i skonfliktowanemu ciału jako matka o jasnym, niepodzielnym sercu i jednoznacznych komunikatach.
Ks. Adam Rybicki "Uzdrowienie przez Maryję" , wyd. "M", Kraków 2004, str. 31-35

ciąg dalszy - kliknij tu

piątek, 15 lipca 2011

Cz1; podsumowanie

To tylko niektóre rysy portretu zranionego ciała, które na razie jest nieprzyjęte, nie wie, że istnieje i że jest zranione. Jest to okres przed otwarciem, a zatem przed nawiązaniem prawdziwego kontaktu z kimkolwiek - czy to uczuciowego, czy to duchowego. Maryja jest w jego przeżywaniu jakby "nieobecna", ale nie z powodu Jej rzeczywistej nieobecności, lecz z powodu zamknięcia się ciała, niedopuszczania do siebie żadnej żywej osoby. Maryja jest Matką (w porządku łaski), ale nie dla zranionego ciała, bo ono Jej na to nie pozwala, żyje w swoim świecie.
Hymn na cześć Maryi, Akatyst, porównuje Ją do szaty, która okrywa tych, co pozbawieni są parrhesia - otwartości na Boga, wolności dla Niego, odwagi, ufności. Parrhesia to prosta gotowość serca, aby powierzyć się woli Bożej. Maryja okrywa swoją miłością cały dramat takiego życia-nieżycia jak płaszczem (7. Zob. W. Beinert (red.), Cześć Maryi dzisiaj, tłum. M. Węcławski, Warszawa 1992, s. 248).
Ona chce ochronić zranione ciało przed błędami, których ono nie jest nawet świadome; chce prowadzić zamknięte ciało do momentu, w którym Bóg powoła je do otwarcia.
Otwarcie zranionego ciała na życie, na ludzi, na siebie samego to drugi (po darze poczęcia) największy dar, jaki Bóg chce ofiarować każdemu opancerzonemu ciału. Maryja z jednej strony okrywa je swoją miłością, z drugiej strony doprowadza do momentu otwarcia, przełomu, pęknięcia.
Zamknięte ciało nie ma prawdziwego kontaktu z rzeczywistością i to może prowadzić do wielu błędów, złych decyzji, sprowadzenia cierpienia na siebie i innych. Dlatego Maryja jest jak płaszcz chroniący przed błędami i ich skutkami. Nie rezygnuje jednak z wypatrywania miejsca i czasu, kiedy ma nastąpić przełom, dzięki któremu zranione ciało poczuje każdą swoją tkankę, zacznie żyć i dawać życie. Mimo że takie otwarcie jest często obficie obmyte łzami, cierpienie ciała zamkniętego jest jeszcze większe.
Maryja wie, że moment otwarcia może być poprzedzony długim kryzysem, cierpieniem czy też coraz bardziej piętrzącymi się problemami zewnętrznymi. Ponieważ skorupa zranionego ciała jest umacniana od wewnątrz, konieczne jest zatem silne uderzenie lub długotrwały nacisk z zewnątrz w postaci przeróżnych okoliczności, aby skorupa ostatecznie pękła.
Ks. Adam Rybicki "Uzdrowienie przez Maryję" , wyd. "M", Kraków 2004, 28-30

ciąg dalszy - kliknij tu

wtorek, 12 lipca 2011

Cz.1; 10. Od samokontroli do kontroli wszechświata

10. Od samokontroli do kontroli wszechświata
Zranione ciało nieustannie kontroluje siebie, prowadzi ciągłą obserwację tego, co robi i co mówi. Lubi mieć ściśle określone projekty. Te projekty zaczynają się potem rozciągać na innych ludzi i zranione ciało już "wie", jak ma wyglądać jego przyszły mąż czy żona, jak powinien się zachowywać taki czy inny człowiek w każdej sytuacji. Dochodzi do tego, że zranione ciało zaczyna "wiedzieć", jak powinien wyglądać świat. Jest to jego straszna męka. Nie pozwala ludziom być ludźmi, Bogu być Bogiem, a światu być światem. Wszystko dlatego, że nie pozwala sobie być sobą. Ono o tym na razie nie wie. Maryja prowadzi wszystkie jego kroki, bo zranione ciało jest jak niewidome dziecko, trzeba się nim opiekować bardziej niż innymi, ponieważ ono samo nie potrafi kierować się swoim własnym sercem. To się w przyszłości będzie zmieniać.

Ks. Adam Rybicki "Uzdrowienie przez Maryję" , wyd. "M", Kraków 2004, str. 28

ciąg dalszy - kliknij tu


poniedziałek, 11 lipca 2011

Cz. 1; 9. Próżna chwała

9. Próżna chwała
Określenie "próżna chwała" kojarzy się z czymś lekkim, czymś, czego się szuka i co unosi człowieka jak chmura w gore - ku jego zadowoleniu. Bywa siłą napędową wielu działań. Zranione i odrzucone ciało tak właśnie zdobywa u ludzi próżną chwalę, bo wydaje się mu, że bez niej nie miało by wystarczająco dużo energii ani poczucia zadowolenia z tego, co robi.

W rzeczywistości jest jednak inaczej. Betonowy mur, który przygniata codziennie odrzucone ciało, to właśnie ciężar ludzkich spojrzeń.

Maryja wie, jak bardzo cierpi ten, kto trwa przygnieciony ludzkimi spojrzeniami i opiniami. Maryja musiała przecież słuchać wszystkich kpin i bluźnierstw, które "te inni" rzucali na Jej Syna. Bezbronna przyjmowała na siebie wszystkie szpady, które ludzie Jej wbijali: wykpienie i umęczenie Jezusa, Jego przebite serce. Być może Jej siłą była wolność od próżnej chwały, od poklasku.

Zranione ciało natomiast czci "tych innych", kupuje ich łaskawość i boi się ich wzroku. Próżna chwała jest więc dla niego nie radością, lecz przygniatającym ciężarem. Ono samo może jednak o tym nie wiedzieć. Żyje tak, bo "musi".
Maryja jest przy nim i błogosławi wszystkie dobre dzieła, które choć powstają "dla poklasku i próżnej chwały", są obiektywnie dobre. Na zmianę motywów przyjdzie czas.

Ks. Adam Rybicki "Uzdrowienie przez Maryję" , wyd. "M", Kraków 2004, str. 27-28

ciąg dalszy - kliknij tu

sobota, 9 lipca 2011

Cz.1; 8. Mój Bóg stworzony na moje podobieństwo.

8. Mój Bóg stworzony na moje podobieństwo.
Tak naprawdę odrzucone ciało nie przyjęło jeszcze Boga, który stworzył człowieka na swój obraz. Jest raczej odwrotnie; odrzucone ciało modli się do boga, którego stworzyło na swój obraz. Ma ono nieprawdziwy obraz Boga, w pewnych punktach na pewno jakoś styczny z prawdziwym, ale jednak w dość ważnych punktach całkiem inny. Człowiek, który ma jakiś obraz Boga, potem staje się wobec ludzi taki, jaki jest "jego" bóg wobec ludzi. Jeśli bóg zachowuje dystans, jest wielki i zimny, surowy, wymagający i osądzający, to wierzący w takiego stwora człowiek także zachowuje dystans, staje się wielki (w swoim mniemaniu), opanowany i nieustannie w myślach osądza wszystko i wszystkich.

Zranione i opancerzone potem ciało z trudem może sobie wyobrazić, że mogłoby w niektórych sytuacjach zachować się jak Jezus. Opancerzone ciało oczywiście podziwia Jezusa, bo tak go nauczono, lecz jakoś nie może samemu zwrócić się z czułością i współczuciem do współczesnych jemu kalek, oszustów i grzeszników. Gdyby Jezus przyszedł na ziemię i znów poszedłby do nich, niejedno zranione ciało podziwiające Jezusa już by Go nie podziwiało. Mówiłoby, że przesadza, że przecież gdzie indziej jest bardziej oczekiwany, i to że wszystkimi formami ludzkiej gościnności.

Uderzenie w pancerz zranionego ciała i rozbicie go to także zniszczenie nieprawdziwego obrazu Boga. Odtąd zaczyna się bardzo trudna pielgrzymka: od sądu, prawa, grzechów, dystansu - do miłosierdzia, współczucia, bliskości, opieki. To bardzo długa droga, ale warto ją podjąć dla ujrzenia Boga takiego, jaki naprawdę jest. Ten prawdziwy obraz Boga oczyszczany będzie łzami.

Ks. Adam Rybicki "Uzdrowienie przez Maryję" , wyd. "M", Kraków 2004, str. 26-27

"Człowiek, który ma jakiś obraz Boga, potem staje się wobec ludzi taki, jaki jest "jego" bóg wobec ludzi."

W tym miejscu polecam zapoznać się z rozważaniami M.T.Winstanley SDB, osoby zakonnej, pt "Nasze wyobrażenia o Bogu".
Autor między innymi pisze:
"Ponieważ Jezus wiedział, że Bóg jest Ojcem i że jest bardzo blisko, i ponieważ poddał się wymogom tej rzeczywistości, mógł służyć z głębokim współczuciem i uzdrawiającą troską, mógł być blisko ludzi, dając im samego siebie z odwagą i wiernością, która nie uciekała nawet przed śmiercią."

ciąg dalszy - kliknij tu

czwartek, 7 lipca 2011

Cz.1; 7. Albo pod, albo nad

7. Albo pod, albo nad
Zranione i odrzucone ciało nie potrafi tak naprawdę się przyjaźnić. Chociaż ma wiele osób wokół siebie, to jednak są to osoby albo "nad nim", od których jest ono zależne, albo takie, które zależą od niego, które są "pod nim". Ten układ zapewnia mu bezpieczeństwo, tzn. pewien porządek, który mu mówi, jaką ma pozycję. Życie zranionego ciała w społeczności przypomina więc nieustanne pięcie się w gore - tak, aby coraz mniej ludzi mieć nad sobą, a coraz więcej pod sobą. Ten kierunek powoduje jednocześnie wzrost pewności siebie i swojego poczucia wartości ("skoro tylu mam pod sobą, to chyba muszę coś znaczyć").

Nie-posiadanie ciała lub posiadanie-ciała-odrzuconego sprzyja wchodzeniu w role, ponieważ one zastępują ciało. Życie toczy się według zasady: "skoro nie ma mnie - rola, którą odgrywam, staje się mną". Odrzucone ciało chętnie bywa np. opiekunem, nie robi tego jednak z myślą o podopiecznych, lecz aby samemu żyć, a żyje tylko wtedy, gdy jest w roli. Łatwo to sprawdzić - jeśli ktoś próbuje wyjść, uciec od jego dotychczasowej opieki, odczuje na sobie jego agresję, bo bez roli opiekuna - czym jest odrzucone ciało? Ginie, jest niczym.

Dlaczego odrzucone ciało nie może być niczyim przyjacielem? Bo to po pierwsze oznaczało by równość, a tego ono nie znosi. Po drugie - przyjaźń to dynamizm, życie, niespodzianki, możliwość zdrady i kolejnego zranienia, a tego zranione ciało nie chce. Kiedy ma się wszystkich "pod" albo "nad", nikt nikogo nie zdradza, wszyscy wiedzą, kim są, jakie mają miejsce. Zdarza się więc, że wszystkie relacje odrzuconego ciała sprowadzają się do płaszczenia się (przed tymi, którzy są "nad") i wyzyskiwania (tych, którzy są "pod"). Zdarza się, że zranione ciało w taki sposób robi w świecie prawdziwą karierę. Jeśli ta skorupa się nie rozbije, cel - kariera - zostanie osiągnięty; zranione ciało, nie mogąc być szczęśliwe, osiąga wtedy tylko pewien rodzaj satysfakcji. Jeśli po drodze skorupa pęknie, zranione ciało karierowicza znajduje się w potrzasku. Widzi już, że kariera nie daje mu szczęścia, ale nie potrafi z niej zrezygnować, "musi" ją robić.

Wracając do przyjaźni - zranione ciało może MIEĆ wielu przyjaciół (tzn. tych, którzy prawdziwie są mu oddani), ale nie potrafi BYĆ przyjacielem. Po prostu nie potrafi. W jakimś sensie to nie jego wina. W pewnym momencie porzuca przyjaciół, a oni nie wiedzą, dlaczego - mogą tylko snuć domysły. Zranione ciało nawet nie wie, co się dzieje, gdy bardzo oddany przyjaciel cierpi, gdy zupełnie nagle urywa się kontakt. Niestety, ze strony zranionego ciała tego kontaktu po prostu nigdy nie było. Ono więc "nic nie zrywa", po prosu idzie dalej. Często tym porzuconym "w drodze" jest współmałżonek. Zranione ciało nie czuje, jak bardzo rani, gdy odchodzi. Zranione ciało robi ze wszystkimi to, co kiedyś zrobiono z nim. Porzuca.

Maryja jest oliwą na rany, które zadają sobie nawzajem wszystkie zranione ciała. Opiekuje się porzuconymi dziećmi, porzuconymi żonami i porzuconymi mężami. Łączy ponownie, przyprowadza pocieszycieli i modli się do Największego Pocieszyciela za każdego człowieka.

Maryja także przypomina o Jezusie, który nie chciał być "nad" ani "pod", nie płaszczył się ani wyzyskiwał. Nazwał nas przyjaciółmi. Ludzie jednak nie nazwali Go przyjacielem. Umieszczali Go albo bardzo "nad", albo Go deptali. Zranione ciało tak naprawdę nie chce i nie umie uważać Jezusa za przyjaciela; woli, żeby był On albo bardzo "nad", albo zdeptany pod nogami. Jedno i drugie jest wygodne. Nie jest On wtedy "Bogiem z nami". Jednak to On umieszcza w każdym zranionym ciele pragnienie bliskości z Nim. Pragnienie to czasem jest przygniecione ogromnym ciężkim pancerzem, czasem ukryte pod zawałami ateizmu i odrzucenia albo tzw. chrześcijańskiej doskonałości.
Ks. Adam Rybicki "Uzdrowienie przez Maryję" , wyd. "M", Kraków 2004, str. 24-26

"...On umieszcza w każdym zranionym ciele pragnienie bliskości z Nim. Pragnienie to czasem jest przygniecione ogromnym ciężkim pancerzem, czasem ukryte pod zawałami ateizmu i odrzucenia albo tzw. chrześcijańskiej doskonałości."

Jak tam dzisiaj się "czuje" moje pragnienie bliskości z Jezusem? Coraz częściej zadaje sobie to pytanie...

ciąg dalszy - kliknij tu

wtorek, 5 lipca 2011

Cz. 1; 6. Kopiowane przeżycia

6. Kopiowane przeżycia
Zranione i odrzucone ciało oddaje swą energię intelektowi. Intelekt staje się więc wygimnastykowany, pojemny i nadzwyczaj szybki. To tak naprawdę on dyskutuje, gdy dyskutuje właściciel odrzuconego ciała. Dyskusja czasem dotyczy "przeżyć", tego, co wywarło wrażenie, co było piękne, pomysłowe, urzekające. Jednak odrzucone ciało jest w stanie tylko powtarzać zasłyszane opinie (w dowolnych kombinacjach - co sprawia wrażenie twórczości). Potrafi opowiadać o czyichś przeżyciach, jak o swoich; krótko mówiąc, buduje swój świat z czyichś elementów. W rozmowach swobodnie i gładko szafuje mądrymi zdaniami, podczas gdy twórcy tych zdań ogromnie się trudzili, aby móc je stworzyć.
Odrzucone ciało zna wiele filmów i ich bohaterów, żyje życiem innych, pasjonuje się tym, "przeżywa" to, co dzieje się z bohaterami.
Odrzucone ciało powtarza także czyjeś mądrości z dziedziny życia duchowego, czym robi wrażenie na otoczeniu (czyli osiąga cel). Nie dopuszczając jednak nikogo do siebie blisko, nie pozwala nikomu zweryfikować (czy raczej: zdemaskować), jak mają się głoszone przez niego sentencje do jego konkretnego życia.
Nie mając własnych przeżyć, odrzucone ciało po prostu musi mówić o przeżyciach innych, przykładając je do siebie. Bardzo trudno jest potem odróżnić, które opowiadanie jest jego, a które jest skopiowane z oryginału.
Odrzucone ciało oczywiście ma własne przeżycia, ale niewiele o nich wie. Schowało je, bo są dla niego przykre i na razie nie dostępne. Nawet swoje najbliższe osoby karmi opowiadaniami o prestiżowych wydarzeniach zewnętrznych. To jest łatwiejsze niż samotność, lęk, niepewność, żal itp.
Odrzucone ciało chętne cytuje tak zwane autorytety, cytuje myślicieli, czasem także świętych. Samo nie ma nic do powiedzenia. Robi na innych "własny interes".
Jednak używane przez niego cytaty i czyjeś kopiowane przeżycia w pewien sposób go prowadza, karmią i kształtują. Ukazuje się tutaj macierzyńska lub rodzinna rola Kościoła. Świeci, których odrzucone ciało "używa", użyczają mu swojej mądrości zawartej w tym, co po sobie zostawili. Ma tak być aż do ujawnienia się i ukształtowania autonomii zranionego ciała, aż do wyjścia ze skorupy i zasmakowania swojej własnej przygody życia.
Maryja nad tym czuwa. Posyła aniołów i świętych, aby odrzucone ciało miało czym się karmić, dopóki nie przyjdzie czas na ujawnienie się.
Maryja ochrania odrzucone ciało przed odejściem od właściwej drogi, co w tym czasie jest realnym niebezpieczeństwem.
Ponieważ odrzucone ciało żyje "zachwytami" nad przeżyciami innych, Maryja pozawala, aby miało w zasięgu ręki pokarm (ludzi, spotkania, książki) i było do nich bardzo przywiązane. Kiedyś to się zmieni, ale dopiero wtedy, gdy odrzucone ciało poczuje się przyjęte i będzie miało już własne życie, samo będzie pisało własną historię.
Na razie jest jeszcze za wcześnie. Wisi nad nim pytanie: "Dobrze wiesz, co powiedział na jakiś temat taki czy inny bohater (czy święty), ale co ty sam na ten temat powiesz?" Zranione ciało, nie mając własnego życia, musi na razie wyręczać się przeżyciami, (także duchowymi ) innych.

Trzeba powiedzieć, że kopiowane życie pozwala odrzuconemu ciału czynić wiele dobrego. I chociaż często polega to na kopiowaniu czyichś dzieł, to jednak są one dobre i pożyteczne dla innych. Maryja to widzi i wciąż dziękuje, mnoży owoce jego dobrych czynów (odrzucone ciało jest często zdumione ich ilością). Odrzucone ciało stara się, ale jednocześnie nie wierzy, że jego dzieła są wartościowe i dla kogoś innego bardzo ważne. Tym zajmuje się Duch Święty i Maryja. Duch Święty sprawia, że życie słabego człowieka staje się płodne i owocujące, Maryja zaś jest blisko, aby opiekować się tym, co z tej płodności się zrodzi. Matka Łaski Bożej może sprawić, że na grobowcu wyrasta piękny gatunek mchu, który ludzie przeszczepiają potem do swych żywych ogródków.

(Ks.Adam Rybicki, "Uzdrowienie przez Maryję", wyd."m", Kraków, 2004, str. 22-24)

"...własne przeżycia... są dla niego przykre i na razie nie dostępne. Nawet swoje najbliższe osoby karmi opowiadaniami o prestiżowych wydarzeniach zewnętrznych. To jest łatwiejsze niż samotność, lęk, niepewność, żal..."
Znowu wracam do tych chwil, kiedy czytałam ten rozdział po raz pierwszy. W zasadzie trochę się nudziłam, nie znajdowałam niczego "wspólnego" z moimi problemami. Aż doszłam do wyżej zacytowanego zdania: "...własne przeżycia... są dla niego przykre i na razie nie dostępne". I dalej te wymienione: samotność, lęk, niepewność, żal - o których się nie mówi nikomu, a zwłaszcza bliskim. To była prawda o moim życiu. Tylko ja byłam pewna, że tak już będzie zawsze, a autor książki pisał o tym, że "kiedyś to się zmieni", oraz wierzył w to, że Maryja czuwa nad moją drogą do "zasmakowania swojej własnej przygody życia"...
"Równowaga" mojego istnienia okazała się równowagą iluzoryczną: autor wiedział o mnie to, czego nie domyśliłabym się, coś, na co byłam ślepa. Dlatego, że byłam właśnie tym odrzuconym ciałem. Byłam nim, ale nie byłam tego świadoma.
Od tego momentu, od tego wstrząsu, czytanie książki wywoływało we mnie ból. Jednak postanowiłam doczytać ją do końca. Zaczęłam rozumieć, że ten ból jest początkiem mojej własnej historii, że zaczynam drogę do moich ran.

Kiedy przeczytałam całą książkę, okazało się, iż nie wiem, co dalej, co konkretnie robić.
Wyniosłam jedno przekonanie: moje życie, widziane oczami Maryi ( a to oznacza i Pana Boga), wygląda inaczej. Ono jest czasem realizacji Jego planu. Mam bardzo trzymać się tej wiary.
Nigdy nie jestem sama.
Nigdy nie jestem nie potrzebna.
Nigdy nie jestem bez wartości.
Jestem Jego. Była, jestem, będę.

ciąg dalszy - kliknij tu