czwartek, 22 grudnia 2011

O Stanisławie Leszczcyńskiej - wspomina Maria Salomon

"Kiedy nasz popowstaniowy warszawski transport przybył do obozu, pani Leszczyńska pierwsza o nas pomyślała. Chociaż była funkcyjną, mieszkała razem z nami na bloku. Jej koja znajdował się vis a vis mojej. Przylgnęłam do niej i jej córki Sylwii. Stanisława Leszczyńska to dla mnie druga matka. A tam, w tym potwornym obozie, jedyna, niezastąpiona.

Kochałam ją i kocham do dzisiaj. Wszystkie ją kochałyśmy. To święty człowiek.

Porody odbywały się na długim przewodzie kominowym. Leżał na nim tylko czarny, cienki koc, aż drgający od wszy. "Mama" Leszczyńska, jeśli tylko mogła, kładła na nim prześcieradło czy choćby kawałek białego płótna. Ona cudów dokonywała, żeby w tym nieopisanym brudzie i smrodzie, gdzie roiło się od szczurów i robactwa, stworzyć nam bardziej ludzkie warunki.

Zanim przyjęła poród, robiła znak krzyża i modliła się. Szeptał modlitwę, w której szukała chyba nie tylko pomocy i nadziei, ale odnajdywała siłę, pozwalającą przezwyciężyć nieludzkie męczarnie. Pracowała przecież przy nas sama, dzień po dniu, noc po nocy. Bez żadnego odpoczynku, bez żadnego zastępstwa.

Całymi tygodniami się nie kładła. Przysiadywała czasem przy chorej na piecu, zdrzemnęła się chwilę, ale zaraz zrywała się i biegłe do którejś z jęczących kobiet. Rodziło przecież często po kilka jednocześnie. Ale ona była zawsze chętna i zawsze cierpliwa. Kiedy Pani Leszczyńska pierwszy raz zbliżyła się do mnie, wiedziałam, że wszystko musi już być dobrze. Nie potrafię powiedzieć dlaczego, al tak było. Byłam w jakiś dziwny sposób pewna, ze mogę na nią liczyć, że już teraz ona o wszystkim pomyśli, że jesteśmy przy niej bezpieczne. Wiedziałam, że jest ktoś, kto pomoże, jak nikt inny.

Co znaczyło móc liczyć na kogoś tam, w piekle, co znaczyło doznać czyjejś troski, opieki, serdecznej dobroci - wiedza tylko ci, którzy tam byli. A przecież ona znajdował czas i siłę nie tylko na ratowanie naszego zdrowia i życia, życia naszych dzieci, ale ratowała też naszą wiarę. W Boga. W ludzi. I to może było ważniejsze niż chleb. Przy "Mamie" przestawało się być zaszczutym zwierzęciem, stawało się znów człowiekiem. Łatwiej było znieść tę całą mękę.

Wszystko, co dotyczy "Mamy", pamiętam ze szczególną ostrością. Prowadziła poród w taki sposób, że stawał się jakby bezbolesny, a my czułyśmy się wtedy tak, jakby najmądrzejsza i najważniejsza osoba na świecie nami się zajmowała.

W koszmarze oświęcimskim, który nie sposób słowami opisać, jej postać wydaje mi się jak jasny Anioł. Mówiła do nas: dziecko - i my stawałyśmy się jej dziećmi.

Któregoś dnia kobiety z innego komanda za jej poświęcenie i bezustanną prace zdobyły dla niej puchowa kołdrę. Natychmiast nam ją ofiarowała, ażebyśmy mogły uszyć dla naszych dzieci beciki. Pocięłyśmy kołdrę żyletką, pozaszywałyśmy dokładnie, ażeby ani jedno piórko się nie zmarnowało. Odtąd przynajmniej nieliczne dzieci, w tym moja Elżunia, nie miały już zimnych nóżek. "Mama" była bez granic dobra. Inne osoby również ratowały życie, choćby
lekarki-więźniarki, ale to już nie to, co "Mama". Ona była jedyna. Naprawdę jedyna. Wciąż na nogach, w każdej chwili gotowa do niesienia pomocy, nie szczędziła słów pociechy, odruchu serdeczności, współczucia. A przecież sama miała tak wielkie własne troski - ciężko chorą córkę, którą cudem uratowała przed zagazowaniem; dwóch aresztowanych i wywiezionych do obozu synów; męża i trzeciego syna tropionych przez gestapo. Nigdy jednak, ani przez moment nie odczuwało się w niej słabości i załamania. Nikt nawet nie pomyślał, że jej mogłoby zabraknąć sił. To był człowiek wybrany. Wyjątkowy. Tak ogromnie odważna i dzielna, nie bała się nawet SS-manów. Nie bała się śmierci. Dla niej własne życie chyba się nie liczyło.

Pamiętam matkę, która prze 23 lata czekał na dziecko. Swoją Tereskę urodziła w obozię. Wkrótce ją rozdzielono z córeczką. Tereskę Niemcy przeznaczyli na zniemczenie. Do czasu odjazdu transportu do Nakła matkę przyprowadzano do karmienia. Nie można opisać, jak strasznie ta kobieta rozpaczała, jak błagała o ratowanie jej dziecka. "Mama" oznaczyła małą specjalnym tatuażem, nie pamiętam dobrze, czy to był numer na nóżce czy pierwsze litery imienia i nazwiska na rączce jak ospa. Chyba tylko ta nadzieja uchroniła nieszczęsną matkę przed obłędem. Kiedy przyszedł dzień odjazdu transportu - z naszej sztuby wyznaczono wtedy sześcioro niemowląt - pani Leszczyńska wytłumaczyła jakoś Lagerarztowi, że te dzieci są zbyt słabe, ażeby można je było zabrać, że nie przetrwają trudów podróży. Jeszcze parokrotnie przeciągała ich wywiezienie, żeby tylko zatrzymać i uratować dzieci. I one ocalały! Nie byłoby dla "Mamy" ratunku, gdyby Niemcy odkryły te grę. Zresztą przecież prawie wszystko, co dla nas i naszych dzieci każdego dnie robiła - dla niej mogło stać się wyrokiem śmierci. Ale nie wahała się.

Moje dziecko przeżyło trzy miesiące obozu, a było nieodwołalnie skazane na śmierć głodową. Ja pokarmu nie miałam zupełnie. "Mama" zdobyła jakoś dla niej dwie karmicielki, Rosjankę i Estonkę. Do dziś nawet nie wiem, za jaką cenę. Moja Elżunia zawdzięcza życie Stanisławie Leszczyńskiej. Nie mogę o niej myśleć bez łez wzruszenia. Tyle mam dla niej serca.

Maria Salomon, b. więźniarka nr 86594
"Macierzyńska miłość życia", Diec. Wyd. Łódzkie, Łódź, 1988, s. 87-89

wtorek, 20 grudnia 2011

"Jej postawa to wyzwanie" (11)


Słońce

Stanisława Leszczyńska zmarła 11 marca 1974 roku na nowotwór jelit. Może to był skutek przeżytego w obozie duru brzusznego.
"Gdy chorowała, zadzwoniłem do doktora Stefanowskiego, chirurga, o poradę" wspomina pan Bronisław. "Był po zapaleniu płuc, mówił, że rodzina go nie puści do chorej. Powiedziałem, że nie może ratować życia mamy kosztem swojego. A on na to, abym poczekał. Doktor miał osiemdziesiąt lat, mieszkał daleko, był marzec, mróz. Za kilkanaście sekund podszedł do słuchawki i mówi "Kolego, przyjeżdżajcie natychmiast, rodzina kazała jechać". Doktor doradził ścisłą skąpą dietę. Gdy z nim wychodziłem od mamy, mama spytała, czy jej kupię ciastko. Tu dramat, a ona żartuje".

Na pogrzebie były tysiące ludzi, także oświęcimianki, uratowane dzieci, znajomi Żydzi i ogromna ilość kwiatów. Rano padał deszcz, a z chwilą pogrzebu zaświeciło słońce. Nad trumną śpiewały wnuczki, a syn Henryk grał na organach.

Drogowskaz

W czerwcu 1987 roku podczas wizyty w Łodzi papież Jan Paweł II wskazał Stanisławę Leszczyńską jako przykład chrześcijańskiego bohaterstwa. Do dziś wiele osób śle listy do synów pani Leszczyńskiej, opisując spotkania z ich matką, a także dając świadectwa wysłuchanej modlitwy poprzez wstawiennictwo Sługi Bożej. Część z nich trafiła do kurii, część została opublikowana. Do kościoła, do krypty gdzie spoczywa Stanisława Leszczyńska, pielgrzymują położne, matki, które za pośrednictwem zmarłej dziękują Bogu za szczęśliwy poród, dar macierzyństwa. W każdy wtorek odbywa się nabożeństwo w tych intencjach.
"Ludzie wspominają ją jako osobę niezwykle życzliwą i ofiarną" mówi proboszcz rodzinnej parafii Stanisławy Leszczyńskiej. "Nigdy nie spotkałem się z opinią, żeby komuś odmówiła pomocy, porady. Nie patrzyła na pogodę, zmęczenie. Zawsze szła bez słowa. Ona jest drogowskazem. Dziś, gdy brak jest szacunku dla ludzkiego życia, jej postawa to wyzwanie".

Wyjeżdżając z miasta, które nie leży nad rzeką, wiedziałam, że dano mi szansę poznania silnej, religijnej kobiety, która wbrew wszystkiemu, ale nie sobie i Bogu, walczyła o życie. W swoim heroizmie okazała się być skromną, wrażliwą kobietą w każdym calu, która mimo powagi tego, co robiła była pogodna. To dzięki niej poznałam też część niej samej, jej synów, którzy tak jak ona są świadectwem głębokiej wiary w Boga, który jawił się jako miłość także w obozie śmierci.
Na koniec spotkania zagrano "Dumkę wigilijną". Szkoda, że nie można opisać muzyki.

Memento

Raport położnej kończy się takimi słowami:
"Jeżeli w mej Ojczyźnie - mimo smutnego z czasów wojny doświadczenia - miałyby dojrzewać tendencje skierowane przeciw życiu, to wierzę w głos wszystkich położnych, wszystkich uczciwych matek i ojców, wszystkich uczciwych obywateli, w obronie życia i praw dziecka. W obozie koncentracyjnym wszystkie dzieci - wbrew wszelkim przewidywaniom - rodziły się żywe, śliczne i tłuściutkie. Natura przeciwstawiając się nienawiści, walczyła o swoje prawa uparcie, niezłomnymi rezerwami żywotności. Natura jest nauczycielką położnej. Razem z nią walczy o życie i razem z nią propaguje najpiękniejszą rzecz na świecie - uśmiech dziecka".

"Jak otrzymałem dyplom, mama dała mi trochę pieniędzy, bym kupił sobie instrument, który przepadł w czasie wojny" kończy pan Bronisław. "Przygotowała wspaniały posiłek i powiedziała: "Wierzę, że nie dokonasz żadnego zabiegu. Bo wtedy musiałbyś przestać uważać się za mojego syna".

* W 1992 r. został rozpoczęty proces beatyfikacyjny bohaterskiej położnej Stanisławy Leszczyńskiej.

"Stanisława Leszczyńska"
Krystyna Zambrzycka (Oświęcim – Numer P.64.160)

niedziela, 18 grudnia 2011

"Obchodziło ją wszystko poza nią" (10)

Codzienność

Bronisław Leszczyński: "Czasem nie słuchałem mamy. Raz powiedziała, że biegłaby przede mną i zbierała kamyczki, bym się nie potknął. Kiedyś uczyłem się pod sosenkami. Nagle patrzę, na stoliku leży brzoskwinia. Mama cichutko podeszła i położyła ją. Zawsze jak się kąpałem, to wiedziałem, że mama obserwuje mnie z brzegu".
Henryk Leszczyński: "Oni się kochali. Tata powiedział dziadkom, że gdyby mieli przeszkodzić jego małżeństwu, to przyjdzie na próg i umrze. Gdy w pracy jakaś kobieta dała tacie bilecik, w którym napisała, że chciałaby się z nim spotkać, przyniósł to mamie.

W domu było proste jedzenie. Po wojnie, gdy wróciłem z Gusen, mama chciała przygotować rybę w galarecie. Kupiła karpie, a ciężko je było dostać. Poszedłem do mamy i mówię, że te karpie są takie żywe, poprosiłem, by je uwolnić. Mama pozwoliła. Lubiła rodzinne spotkania. Weseliła się ze szczęśliwymi, smuciła z nieszczęśliwymi. Szczególnie była uczulona na tragedie dzieci i osób starszych. Żyła jakby poza sobą. Obchodziło ją wszystko poza nią".

Bronisław: "Na uroczystościach u babci stoły uginały się od smaczności, ale jak wracaliśmy do domu, mama podawała rybę w galarecie. To było nieekonomiczne, ale mama chciała zakończyć wieczór w ten sposób, byśmy razem zjedli w domu, bo na przyjęciu byliśmy rozproszeni. Mama mało piła alkoholu, ale na święta robiła tzw. grzankę. Raz, gdy szkole zapytano, czy nas rodzice rozpijają, to powiedziałem, że tak, bo raz w roku mama częstuje nas grzanką. Lubiła gotować, piec jabłeczniki, ciasto drożdżowe. Robiła na szydełku firany, zasłony, obrusy".
Henryk: "Jej firany jeszcze wiszą. Nie wiem, kiedy miała na to czas".

Bronisław: "Najbardziej lubiła niebieski, różowy i żółty kolor. Raz, gdy ubrała niebieską koszule, to poprosiła "powiedz, że jestem ładna." Do niej często przychodziły kobiety, by się poradzić w sprawach mody. Także Żydówki: Rytka, Ana, bardzo elegancie damy. Mama miała coś z rabina, ten też przychodził się jej radzić".
Henryk: "Jak ją zobaczył po wojnie - płakał".
Bronisław: "Pewnego razu, gdy mama zachorowała, przyszły Żydówki i powiedziały, że w bożnicy odprawiane jest za nią nabożeństwo".

Bronisław: "Gdy szedłem pierwszy raz do szkoły, mama mi dała piękną, wielką gruszkę. Płakała. Spytałem, dlaczego. Odpowiedziała, że to pierwszy dzień mojej pracy. Drugi raz w szkole była w mojej sprawie na studniówce. Usiadła koło łacinnika i powiedziała, że jedną dwóję to postawił jej. On na to, że nie pamięta, aby ją uczył. Mama zaczęła opowiadać. Mówiła, że długo się uczyłem, a ona nie pozwala całego życia tracić na naukę i zgasiła światło w pokoju. Gdy powiedziałem, że mogę być pytany i że dostanę dwóję, jak się nie przygotuję, to odrzekła: "raz dostaniesz". Profesor powiedział, że nie wiedział o tym, a mama mu na to, że jakby się zainteresował, dlaczego uczeń, który zawsze jest przygotowany raz nie był, to by wiedział.
W Gdańsku na asystenturze przyszedłem raz w niedzielę po Mszy św. do zakładu. Rozłożyłem książki, nagle dzwonek. Schodzę na dół, patrzę: profesor. Pomyślałem, że też chce popracować. Jak mnie zobaczył, kazał iść na górę do swojego gabinetu. Tam powiedział: "Bronku, ile pracujesz w powszednie dni to wystarczy. Utykając przyszedłem tu specjalnie, bo wiedziałem, że przyjdziesz i stracisz niedzielę. Proszę, idź na plażę, znajdź dziewczynę, idź do kawiarni, czy co innego. Nie można płacić złotówką za grosz. Proszę cię, wyjdź!>> Wyszedłem niezadowolony, ale to był jeden z najpiękniejszych dni, jakie wspominam z Gdańska. I tak sobie pomyślałem, że on był podobny do mamy. Nie wolno za dużo.
Gdy przed maturą powiedziałem, że nigdy nie byłem na wagarach, to mama spytała, kiedy bym chciał pójść. Namówiłem kolegów, mama dała kanapki, zrobiliśmy sobie zdjęcia i poszliśmy. Następnego dnia w szkole, gdy zapytano gdzie byliśmy, odpowiedzieliśmy, że na wagarach, Nauczyciel nie uwierzył. Powiedział: "bez głupich żartów".

Henryk: "Nakazała modlić się do swojego patrona. Oprócz tych ze chrztu, mama dała nam jeszcze jednego. Braciom św. Józefa i Stanisława Kostkę, mnie św. Antoniego, siostrze św. Teresę od Dzieciątka Jezus. Jak przyszły ciężkie chwile okazało się, jakie to było owocne, choćby w Gusen. Przecież nie powinienem stamtąd wyjść żywy.

Mama mówiła, żebym nie krzywdził ludzi, a pracowałem przecież jako radca prawny. Czasem strona przeciwna, przegrana w procesie, na piśmie składała mojemu zakładowi gratulacje. Raz nawet wystąpiłem przeciwko swojemu zakładowi, gdy chodziło o ludzką krzywdę".
Bronisław: "Raz "Ślepy Maks">, jeden z bandytów, przyszedł zobaczyć mamę, bo chciał się dowiedzieć, kim ona jest, bo była równie znana jak on. Wołano na niego "ślepy", bo strzelił w ciemność i zabił rosyjskiego żandarma".

Henryk: "Mówi się o niej <>, ale ona jest też matką Bałut. Pamiętam, jak kiedyś do mnie jeden podskoczył, to drugi powiedział mu, aby uważał, bo zaczyna z synem Leszczyńskiej". (cdn)

"Stanisława Leszczyńska"
Krystyna Zambrzycka (Oświęcim – Numer P.64.160)

piątek, 16 grudnia 2011

"I to Dzieciątko było z nią w Oświęcimiu..." (9)

Wdzięczność

Pewien redaktor po "Oratorium oświęcimskim" - utworze literacko - muzycznym, który powstał na cześć pani Stanisławy - podszedł do niej i powiedział, że współczuje jej tego, że była w Oświęcimiu. Leszczyńska odpowiedziała, że nie trzeba, bo ona dziękuje Bogu za to, że mogła tam być.
"Mama wyszła z Oświęcimia nie jako bohaterka" mówi pan Bronisław. "Ona spełniła swój obowiązek. Była doradczynią, przywódczynią, słuchano jej. Ludzie się załamywali, a mama organizowała nabożeństwa. Także Żydówki przychodziły się modlić. Więźniarka Henia na znalezionym kartoniku narysowała Matkę Bożą Niepokalaną. I tak, w tajemnicy rozsiewano iskierki nadziei, otuchy.
Matka Teresa z Kalkuty powiedziała, że świętość polega na wypełnianiu swoich obowiązków. Mama to czyniła. Jej życie dowodzi, że nie ma takich warunków, w których można zmusić kogoś do zabicia dziecka, nawet w obozie śmierci.
Gdy mama spotkała się po latach w Warszawie z dziećmi, które przyjęła na świat w obozie, to powiedziała, że to był jeden z najszczęśliwszych dni w jej życiu. Jak mnie proszą, bym mówił o mamie, to traktuję jej postać jako pretekst, by mówić o dramacie dziecka. Mama zawsze była przeciw aborcji. Broniła bezbronnych dzieci".

Anioł dobroci

Kobieta, która znała pani a Leszczyńską jeszcze przed wojną, przysłała list, w którym napisała: "11 sierpnia 1933 urodziła się moja córka Julita, a poród odbierała wtedy Stanisława Leszczyńska. Gdy tylko weszła, przeżegnała się, a potem uczyniła znak krzyża nade mną. Urodzone dziecko wzięła na ręce i nad nim też uczyniła znak krzyża. Po czym powiedziała do mnie: "Ma pani śliczną córkę". Opiekowała się mną po porodzie, udzielała mi potrzebnych rad oraz wskazówek dotyczących karmienia i wychowania dziecka. Ta kobieta o matczynej dobroci, była niezwykle troskliwa i opiekuńcza. Odniosłam wrażenie, jakby anioł dobroci wstąpił do mojego domu, by okazywać pomoc mnie i mojemu dziecku w ważnej dla nas potrzebie. Teraz modlę się o jej rychłą beatyfikację".
"Jak pani widzi ludzie często o niej mówili, "anioł dobroci" - stwierdza pan Henryk. "Mówiła, że jak brała dziecko na ręce, to miała wrażenie, że trzyma dzieciątko Jezus. I to Dzieciątko było z nią w Oświęcimiu i dlatego nic się jej nie mogło stać. Przed taką postawą nawet diabeł pierzcha".

"Stanisława Leszczyńska"
Krystyna Zambrzycka (Oświęcim – Numer P.64.160)

wtorek, 13 grudnia 2011

"Nigdy nie widziałem jej bezradnej. " (8)

Bez lęku

Synowie, a także autorzy listów mówią, że pani Leszczyńska kochała ludzi, że była pełna serdeczności, uśmiechu.
"Cieszyła się drugim człowiekiem" wspomina pan Bronisław. "Gdy szła ulicą, umiała z każdym rozmawiać. Jak szła do pracy, zostawałem sam i bałem się. Ale jak mama mnie wykąpała, ubrała w czystą koszulkę, to mimo tego że odchodziła, czułem się bezpieczny".

"Przy niej człowiek był spokojny, nie czuł lęku" uzupełnia pan Henryk. "W czasie okupacji myślałem, że przy mamie bym się nie bał. To samo mówiły oświęcimianki, jej pacjentki. Mówiły też, że była aniołem. W niej była ogromna siła moralna. Była delikatna i mocna zarazem. Nigdy nie widziałem jej bezradnej. A co ona mogła mieć w Oświęcimiu: znalezione nożyczki, brud, szczury, czerwonkę, tyfus? Mama oddawała swój chleb i lekarstwa chorym. Prostymi słowami potrafiła dotrzeć do człowieka. Po jej śmierci jedna kobieta opowiedziała mi, że mama przez dwie noce i dwa dni pomagała jej rodzić. Ta kobieta wspominała, jak mama plotła jej warkocze, jak jej pomagała w bólu".

"Pewnego razu obudziłem się" - dodaje pan Bronisław - "Patrzę - śliczne niebo, słońce, obok mnie zboże. Nie wiedziałem, gdzie jestem. Poszedłem na pagórek, zobaczyłem Pilicę. I wtedy uświadomiłem sobie, że jestem poza domem, że rodzina w obozach, a przez chwilę myślałem, że są wakacje, że zobaczę mamę czekającą na mnie. To była najszczęśliwsza chwila w czasie wojny, bo zapomniałem na moment o całej tragedii.
Pierwszy dzień wojny? To imieniny moje i ojca. Byliśmy w Rosanowie. Nie wiedziałem, jak ojca przywitać. Pomyślałem, że na białej ścianie narysuję jego portret. Nie miałem fotografii, a bałem się, że z pamięci mi nie wyjdzie. Mówiono, że jestem do ojca podobny. Postanowiłem więc, że najpierw narysuję siebie, a potem przerobię na ojca. Brata Stanisława poprosiłem, by zapalił ognisko i przyniósł trochę węgla. Rysowałem, ale wychodziła mi smutna twarz. I co nie poprawiałem, to ujawniał się coraz większy smutek. Liśćmi kasztanowca przyozdobiłem portret. Gdy przyjechał ojciec, powiedział, że mamy wojnę. Nieraz mi się to przypomina, jak patrzę na liście kasztana. To był wstęp do wojny.
Potem z bratem pracowaliśmy w szpitalu wojennym, Henryk pracował z ojcem - jako ochotnicy gasili pożary. W miejscu gdzie mieszkaliśmy, na Bałutach, w najstarszej dzielnicy Łodzi, powstało getto. Stałem na czele organizacji narodowo-chrześcijańskiej, miałem pod opieką Łódź północną.

We Lwowie byłem kierownikiem dwóch podziemnych drukarni. Wydawaliśmy Słowo Polskie i inne rzeczy. Znowu aresztowanie. W 1939 we Lwowie byłem prezesem Bratniej Pomocy, zaliczano mnie więc do personelu uczelni. Jak NKWD przyszło, to wzięło wszystkie dane, ostrzeżono mnie, musiałem uciekać. I tak tu NKWD, tam gestapo. Unikałem więc wojska. Gdy przyjechałem do Łodzi, była już u mnie policja. W Poznaniu skończyłem studia, ale się nie meldowałem. W Gdańsku to samo, dopiero po amnestii się meldowałem. UB mnie wzywało. Jak przychodził list, to się bałem, że to wezwanie i tak w kółko. Dopiero po 1990 roku, po przewrocie, mogłem być spokojniejszy". (cdn)

"Stanisława Leszczyńska"
Krystyna Zambrzycka (Oświęcim – Numer P.64.160)

poniedziałek, 12 grudnia 2011

"W naszej rodzinie miłość wiodła prym..." (7)

Niebo

Raz na Wigilię pani Stanisława dostała paczkę z chlebem od rodziców. Pokroiła go i na kawałku tektury częstowała nim kobiety w baraku. To był opłatek, zakazany. Nagle w baraku zapanowała cisza, ręce i oczy znieruchomiały. Przyszedł Mengele.
"Matka szukała jego wzroku, on spuścił oczy i powiedział, że przez mały moment wydawało mu się, że jest człowiekiem" mówi pan Bronisław. "I komu to mówił, więźniowi, Polce. Odszedł, nie było prześladowań. Ludzie widzieli, że ona miała nad nim przewagę".

Stanisława śpiewała współwięźniarkom, pan Bronisław cytuje słowa mamy: "Po prostu śpiewałam, gdy już nic nie mogłam zrobić, by im pomóc". Wojna to nienawiść, przemoc, zbrodnia. Pan Bronisław powtarza, że na świecie wypróbowuje się broń masowej zagłady w oparciu o intelekt, o doświadczenie, ale bez szacunku dla ludzkiego istnienia. A szacunek jest przecież formą miłości. Rozum oddzielony od miłości prowadzi do zbrodni.

"Bóg stworzył świat z miłości" - wyjaśnia pan Bronisław. "Zamknął treść miłości w życiu, które jest jej przejawem. Piękno jest cechą miłości. Norwid powiedział, że jest kształtem miłości. Ja wolę powiedzieć, że piękno jest obliczem miłości, bo w twarzy ujawnia się oddziaływanie psychiczne człowieka.
Miłość jest irracjonalna, rośnie w miarę daru i intelekt nie jest w stanie tego zrozumieć. Dla mnie mądrość to ukierunkowanie rozumu przez miłość. Wszyscy, a szczególnie filozofowie, starają się zdefiniować miłość. Każdy to sobie jakoś interpretuje, czasem wykoślawia, a przecież miłość jest sensem, treścią życia, istnienia.
To najgłębsza cecha Boga. Miłość jest obecnością Boga w człowieku, a my się często do tego tak mało przyznajemy.
Piękno np. objawia się w kwiatach, one są kształtem miłości w pięknie. To uczy pokoju, szacunku do istnienia, trudno zdeptać różę. Piękno daje szczęście i uczy miłości.
Patrząc na świat, na piękne dziewczyny, na piękne owoce, kwiaty, budynki, słuchając wiatru, czuję się dobrze.

Jako lekarz nie wierzę w śmierć. Wierzę, że jej siła przestanie kiedyś istnieć. Jak rozpoczynałem pracę, to myślałem, że w szpitalu nie pozwolę, by ktoś umarł. Raz, jeden pacjent "śmiał" umierać. Reanimowałem go. Następnego dnia pielęgniarka powiedziała, że osoba, którą przywróciłem do życia, prosi o wizytę. Poszedłem z uśmiechem, oczekiwałem wdzięczności. A ten mężczyzna popatrzył na mnie smutno i rzekł: "Co pan zrobił?". Nie umiał tego przekazać, ale doszedłem do wniosku, że doświadczył czegoś pięknego, a ja z powrotem ściągnąłem go na to śmietnisko ziemi. Obecnie nie pracuję i źle się czuję, bo nie obserwuję na bieżąco, co się dzieje w medycynie.

Mama nie bała się śmierci. Ja parę razy miałem poważne wypadki samochodowe, strzelali do mnie, nie trafili - byłem wtedy szczuplejszy. Nie przeżywałem tego dramatycznie. Jeżeli mówimy o mamie, to należy zaznaczyć, że w naszej rodzinie miłość wiodła prym. Objawiało się to m.in. w pięknie odnoszenia się do siebie. Jak byliśmy w domu, to cały świat był daleko. W domu panował inny nastrój, była piosenka, śpiew, dowcip, pocałunek, patrzenie w oczy, kwiaty.
Małe niebo". (cdn)

"Stanisława Leszczyńska"
Krystyna Zambrzycka (Oświęcim – Numer P.64.160)

niedziela, 11 grudnia 2011

"...przed każdym porodem modliła się" (6)

Obraz Śmierci

W Oświęcimiu śmierć codziennie zaglądała w oczy zarówno starszym, jak i tym, co dopiero zobaczyli ten świat. Mimo to matki śpiewały swoim maleństwom kołysanki. Z baraku nie można było wychodzić, choćby po to, by wyprać pieluszki. W raporcie można przeczytać: "Wyprane pieluszki położnice suszyły na własnych plecach lub udach, rozwieszanie ich bowiem w widocznych miejscach było zabronione i mogło być karane śmiercią". Do maja 1943 roku wszystkie urodzone dzieci były topione przez Niemki Klarę i Pfani, i wyrzucane na pożarcie szczurom. Pierwsza z nich była położną, która do obozu trafiła za dzieciobójstwo. Po wspomnianej dacie Niemki mordowały przede wszystkim żydowskie niemowlęta, a dzieci niebieskookie i jasnowłose odbierano matkom i wysyłano do Nakła, by tam "wychować je na prawdziwych Niemców". Leszczyńska te dzieci w niewidoczny dla SS-manów sposób tatuowała, by móc je w przyszłości rozpoznać. Nie było możliwości przechowania żydowskich dzieci z innymi, bo Klara i Pfani pilnowały rodzące Żydówki. Dzieci, którym pozwolono żyć w większości były skazane na umieranie powolną śmiercią głodową, bo wychudzone matki nie miały mleka. Z obozu, na ponad trzy tysiące, które narodziły się przy Stanisławie Leszczyńskiej, wyszło tylko trzydzieścioro.

Mateczka

Niemiecki personel przychodził obserwować położną, przy której rodzące nigdy nie miały pęknięcia krocza ani nie było wypadków śmiertelnych wśród noworodków. Mengele pytał, ile dzieci zmarło zaraz po porodzie. Usłyszał, że żadne. Nie dowierzał, bo w najlepszych klinikach uniwersyteckich nie było takich przypadków. Pani Stanisława przed każdym porodem modliła się, potem dziękowała Bogu na szczęśliwe rozwiązanie. Następnie był chrzest. Często proszono ją, by była chrzestną. Odmawiała. Mówiła, że może nie przeżyć, a młodsze mają szansę.

"Pewnego razu Mengele ją obserwował, i gdy miała chwilę przerwy powiedział:"Mutti ("mateczko", wszyscy ją tak nazywali), widziałem, że się dużo napracowałaś, musiałaś więc sporo zarobić. Musisz postawić piwo," - wspomina pan Bronisław. "Mama znała się na żartach, powiedziała, że każe przynieść stół, nakryje go i pośle po piwo. Ten wielki bandyta był lisio przymilny, chociaż teoretycznie chciał się z nią napić piwa. Zastanawiałem się, dlaczego mamy nie zastrzelono, nie wysłano do komory gazowej. Henryk w obozie został kiedyś przyłapany przez kapo na uczeniu, a to było zabronione. Brat wyszedł z tego. Zauważył, że kapo jest inaczej ubrany, powiedział mu, że elegancko wygląda w nowej marynarce. Ten, który nie mógł się nikomu podobać, gdy to usłyszał, zmiękł. I chyba tak samo było z mamą. Ona wiedziała, że trudno jest zniszczyć w kimś człowieczeństwo".
Mengele uciekł przed ludzką sprawiedliwością. Ukrył się w Ameryce Łacińskiej. Utonął w 1979 roku w morzu u wybrzeży Brazylii.
"Mama o nikim źle nie mówiła, nawet o nim" - stwierdza pan Henryk.

Krystyna Zambrzycka (Oświęcim – Numer P.64.160)

sobota, 10 grudnia 2011

"Mama odpowiedziała, że nie wolno zabijać dzieci" (5)

Narodziny wśród śmierci

Warunki, jakie panowały w obozie dalekie były od sterylności. Brakowało wody, brud, robactwo, wszy, szczury i sąsiedztwo ciężko chorych na czerwonkę, dur brzuszny i plamisty, tyfus, złośliwą pęcherzycę. Na 1200 chorych dziennie przypadało kilka aspiryn.
"W Japonii napisano, że raport mamy jest jednym z najcenniejszych dokumentów dotyczących drugiej wojny" dodaje pan Henryk.
"Gdy go opublikowano, nikt się tym nie zajmował. Dopiero po śmierci mamy pytano, czy mogło być tam tyle porodów?"

Pani Stanisława pisała: "Porody odbywały się na zbudowanym z cegieł piecu w kształcie kanału (...). Dzieci nie otrzymywały żadnych przydziałów żywnościowych ani nawet kropli mleka. Marły powolną śmiercią głodową. Towarzyszyła im wielka miłość i bezsilność matek (...) Spodziewająca się rozwiązania kobieta zmuszona była odmawiać sobie przez czas dłuższy przydzielonej racji chleba, za który mogłaby - jak to powszechnie mówiono - zorganizować sobie prześcieradło. Prześcieradło darła na strzępy, przygotowując pieluszki i koszulki dla dziecka, żadnej bowiem wyprawki dzieci nie otrzymywały".

Nie wolno zabijać dzieci

Pani Stanisława w proszku do zębów wniosła do obozu dokument upoważniający ją do wykonywania zawodu. Gdy dowiedziała się, że Niemka Klara, położna, zachorowała, zaszła drogę Mengelemu.
"Mama przez dwa lata była w szkole w Rio de Janeiro" kontynuuje pan Bronisław. "Niemieckim władała dobrze. Zastąpiła mu drogę, pokazała dokumenty i wyjaśniła, o co chodzi".
Niemka Pfani poinformowała panią Stanisławę, że jest rozkaz, aby każdego noworodka traktować jak martwego. Polka nie posłuchała. Pobito ją, nadal nie słuchała.

"Mama była małego wzrostu" wspomina pan Bronisław. "Jak się zastanawiała, to spuszczała oczy. Mengele podszedł do niej i zaczął mówić, że Oświęcim to nie pensjonat. Zagroził, że jak ujrzy pieluszkę, to ukarze śmiercią. Mama odpowiedziała, że nie wolno zabijać dzieci, że on to wie, bo jest lekarzem, składał przysięgę. Argumentowała, jak umiała. Pytałem mamy, jak on wtedy wyglądał. Powiedziała, że widziała tylko taniec cholew, że doskakiwał do niej, ale w pewnym momencie odszedł, odwrócił głowę i krzyczał: "Rozkaz to rozkaz!", że nie tylko on jest winien. Wtedy w Niemczech dużo pisano o bohaterstwie, a on nagle zobaczył, że więzień się nie boi i potrafi bronić innych, a w pewnym sensie także i jego". (cdn)

Krystyna Zambrzycka (Oświęcim – Numer P.64.160)

czwartek, 8 grudnia 2011

"Pracowałam z modlitwą na ustach" (4)

Stanisława Leszczyńska urodziła się w Łodzi, 8 maja 1896. Była żoną Bronisława, najlepszego zecera w Łodzi, który zginął w powstaniu warszawskim i matką dla trzech synów i córki. Zawód położnej wykonywała przez prawie 40 lat. W "Raporcie Położnej z Oświęcimia", dokumencie wydanym w latach sześćdziesiątych, a powstałym w 1957, pani Stanisława pisze "Lubiłam i ceniłam swój zawód, ponieważ bardzo kochałam małe dzieci. Może właśnie dlatego miałam tak wielką ilość pacjentek, że nieraz musiałam pracować po trzy doby bez snu. Pracowałam z modlitwą na ustach i właściwie przez cały okres mej zawodowej pracy nie miałam żadnego przykrego wypadku".
"Kochała swój zawód, bo kochała dzieci" wspomina pan Bronisław. "To nie była łatwa decyzja, by zacząć się uczyć tego zawodu. Miałem trzy lata, siostra, Sylwia, rok. Mama zostawiła nas pod okiem zapracowanego ojca, dziadków i wyjechała na dwa lata".

Aresztowanie

W lutym 1943 roku wraz z córką i dwoma synami pani Stanisława została aresztowana przez gestapo, bo jej mąż, Bronisław, potajemnie wyrabiał dokumenty osobom zagrożonym przez gestapo. Synowie, Henryk i Stanisław, zostali osadzeni w obozach, w Gusen (kamieniołomy) i Mauthausen.
"W czasie aresztowania uciekłem" mówi pan Bronisław (syn). "Było dwóch gestapowców, jeden mówił, że będzie przed drzwiami, drugi miał pilnować. Na tyle znałem niemiecki, że zrozumiałem. Niemiec popełnił błąd, na chwilę schował pistolet. Walka z nim była dziwna. Gdy mnie trzymał za pas, siostra gryzła mu ręce. Wyrwałem się, przeskoczyłem przez poręcz, a siostra chwyciła gestapowca za szalik. Zaczął się dusić. Zanim ją odepchnął i strzelił, to już była taka odległość, że nie trafił. Wleciałem do mieszkania babki. Myślałem, że wyjdę przez okno, ale przed oknem stanęła karetka więzienna. Kiedyś będąc u babci, obserwowałem framugę i pomyślałem sobie: konewnik, garnki przesunąć, zasłonić to i nikt nie będzie wiedział, co tam jest. Prędko więc przesunąłem konewnik, woda się wylała, znalazłem gwoździe i młotek, przybiłem płótno na ramę i się schowałem. Przyszli Niemcy. Wyrzucali kapustę kiszoną z beczki, kartofle, nie wiedzieli, co robić. Dwa razy wracali. Gdy wyszedłem, to spostrzegłem na krześle ubranie babci. Wciągnąłem je na siebie. Przedarłem się przez tłum, a zgraja dzieciaków za mną. Widziały, że idzie przebrany chłop. Znalazłem się u znajomych. Gdy ich potem odwiedziłem i zapytałem, czy mnie pamiętają, odpowiedzieli "oczywiście, że panią poznajemy". Cała rodzina mogła uciec, ale mama jak usłyszała strzelanie, to myślała, że mnie zabili".

Pani Stanisława wraz z córką została przewieziona do Oświęcimia, gdzie przez dwa lata pełniła posługę położnej. W tej służbie pomagała jej córka oraz współwięźniarki, m.in. lekarki Janina Węgierska i Irena Konieczna. (cdn)

Krystyna Zambrzycka (Oświęcim – Numer P.64.160)

środa, 7 grudnia 2011

"W jednym pantofelku"(3)

"Jak się człowiek przebudzi, to zwykle udaje mu się trafić nogą tylko do jednego pantofla" - mówi Bronisław Leszczyński, lekarz, syn Stanisławy Leszczyńskiej, położnej. "Mamę jak wzywano w nocy, to często właśnie w jednym pantoflu wybiegała. I tak się też modliła do Matki Bożej: załóż, chociaż jeden pantofelek, ale przybądź z pomocą. Mama mówiła, że się nigdy nie zawiodła".

Przyjechałam do Łodzi z wielką obawą. Miałam poznawać historię życia kobiety, o której niewiele słyszałam. Wiedziałam, jak się nazywała, że była położną w Oświęcimiu i że obecnie trwa jej proces beatyfikacyjny. W Krakowie zdobyłam kilka artykułów na jej temat, czasu na czytanie książek nie miałam, tak więc jako ignorant z kilkoma adresami i numerami telefonów wyruszyłam w drogę. To, co znalazłam na miejscu, zaskoczyło mnie.

Spotkałam dwóch uroczych nietuzinkowych, szarmanckich panów, synów Stanisławy Leszczyńskiej, Bronisława i Henryka, którzy przyjęli mnie jak kogoś z rodziny. Rozmawialiśmy długo, wspominając - jak się okazało niezwykłą postać - dotykaliśmy tego, czym jest miłość, piękno, bohaterstwo, śmierć, grzech. Wszystko to przebiegało w ciepłej atmosferze pierwszych dni sierpnia. Zajadaliśmy borówki, poziomki, winogrona. Stół się uginał, a ja protestowałam mówiąc, że nie wiedząc, co mnie czeka, zjadłam obiad. Czasem przerywaliśmy, by posłuchać gry Henryka i Bronisława na fortepianie, cytrach. Miałam okazję wysłuchać melodii piosenek, które śpiewała pani Stanisława. Na pamiątkę dostałam pierścień do gry na cytrze zrobiony z damskiej wsuwki do włosów, bo takie dają lepszy dźwięk niż te robione fabrycznie.

"Cytra to instrument, który wzrusza" - mówi Bronisław Leszczyński. "Mama lubiła jej słuchać. Mnie nieraz trudno było coś zagrać, a ona umiała to zaśpiewać. Lubiła śpiew, pamiętam piosenkę Wesoły skowronek i inne".
"Dopiero przed śmiercią zapytałem, skąd ją zna" - dodaje Henryk, prawnik, muzyk, kompozytor, wykładowca kontrapunktu, instrumentacji, kompozycji. "Okazało się, że był to rosyjski wiersz, do którego mama ułożyła melodię, gdy miała piętnaście lat. Śpiewała nam to jako kołysankę. U mamy cytra zawsze była na stole. Zresztą o mamie wolę mówić muzyką niż słowami. Nieraz śpiewaliśmy z nią na dwa głosy. (cdn)

Krystyna Zambrzycka (Oświęcim – Numer P.64.160)

wtorek, 6 grudnia 2011

Zapiski Oświęcimskie (2)

część III (fragmenty)

Przełomowym dniem w naszym życiu stał się 18-ty stycznia 1945 r. Front ze wschodu był już tak blisko, że SS-mani w panice opuścili Oświęcim. Pozostali tylko nieliczni żołnierze wermachtu. Chaos panował w naszym obozie od samego rana.

Niemcy w pośpiechu organizowali transporty na zachód. Matki wykorzystywały stołki, które odwrócone do góry stanowiły rodzaj sanek. Na nie upychano tobołki i sadzano te dzieci, które nie zostały jeszcze wywiezione.

Wiele moich towarzyszek tych z dziećmi i tych jeszcze przed rozwiązaniem tego dnia opuściło obóz eskortowane przez żołnierzy. Dla nielicznych los był łaskawy. Na ogół słabsze ginęły w transporcie.

Opatrzność czuwała nade mną. Trzy razy próbowałam dołączyć się do transportu i trzy razy zamykano przed nami bramę.

W nocy z 18 na 19 stycznia 1945 źle się poczułam. Koleżanki zmusiły mnie, abym udała się na rewir położniczy. Następnego dnia w południe urodziłam pierwsze moje dziecko - córkę. Poród przyjmowała położna Stanisława Leszczyńska, która miała wielkie zasługi w ratowaniu wszystkich noworodków, nawet żydowskich (Była ona jedyną położną, która stanowczo sprzeciwiła się rozkazowi Niemców uśmiercania noworodków. W latach 1943-45 odebrała w Oświęcimiu ponad 3 tysiące porodów). Lekarką ginekologiem była dr Konieczna. Jak zwykle poród odbył się na przewodzie kominowym, publicznie. Stanisława Leszczyńska odznaczała się wielkim spokojem i wiedzą fachową. Nic jej nie potrafiło wyprowadzić z równowagi. Kiedy dr Irena Konieczna ostrzegła, że nie mają już podstawowych środków i lekarstw - Pani Leszczyńska zaczęła się modlić. Poród odbył się prawidłowo, bez żadnych komplikacji dla mnie i dla dziecka. Niemniej z transportów warszawskich na skutek różnych okoliczności przeżyło tylko 5% noworodków. Po mnie urodziły jeszcze dwie kobiety i tego dnia po raz ostatni widziałam na bloku żołnierza wermachtu.

Znajdowaliśmy się między dwoma frontami. Cofający się hitlerowcy i nadchodząca armia radziecka wraz z oddziałami polskimi tzw. Kościuszkowcami. Ciężkie chwile przeżywały matki, szczególnie te z noworodkami. Śnieg wdzierał się przez szpary w dachu, więc maleństwa układano nie pod ścianami lecz z brzegu koi, gdzie było nieco cieplej. Pożywienie organizowało się we własnym zakresie, przez te kobiety, które mogły zdobywać produkty z opuszczonych magazynów. Dieta dla karmiących matek była zupełnie nieprawidłowa. Te kobiety, które karmiły piersią nieraz ratowały oseski innych kobiet. Dokarmiano dzieci mlekiem z puszek nie zawsze odpowiednio przyrządzonym, co w efekcie mogło powodować zatrucia pokarmowe. Każdy dzień był coraz cięższy do przeżycia. Dr Konieczna i położna Leszczyńska bohatersko trwały na stanowisku mimo, iż mogły opuścić lagier, jako, że nikt już nas nie pilnował. Nadszedł taki dzień, że pociski krzyżowały się nad obozem i ogień zajął niektóre baraki. Wtedy położna Stanisława Leszczyńska zarządziła chrzest z wody wszystkich noworodków. Matką chrzestną mojej córeczki na moją prośbę została jedna ze współwięźniarek, Krakowianka, nauczycielka Władysława Broniszewska (była więźniarka Monte Lupich). Na ojca chrzestnego dla tych wszystkich dzieci wzięła Pani Leszczyńska więźnia wyznania prawosławnego, który przypadkowo pojawił się w pobliżu. Niestety nie byłam obecna przy tej ceremonii, gdyż od porodu prawie nie wstawałam.

Dnia 26 stycznia 1945 r. ujrzałyśmy Kościuszkowców, którzy weszli do naszego baraku. Nie zapomnę nigdy ich zaskoczenia na nasz widok. Akurat na piecu umierała na dyfteryt moja bliska towarzyszka, Halina Pia Pruszyńska, pozostawiając synka Krzysztofa i niedołężną matkę - staruszkę. I co najważniejsze, że poza tym jednym wypadkiem - nikt inny nie chorował na dyfteryt. Oficjalnie w mediach dzień wyzwolenia Oświęcimia obchodzi się właśnie 27 stycznia 1945 r.

5 lutego zorganizowano przewiezienie nas - matek z nowo narodzonymi dziećmi - do miejscowości Brzeszcze, odległej o 9 km. Inicjatorami tej akcji byli lekarz i nauczycielka pani Irena Ciarlówna oraz mieszkańcy Brzeszcz. Przysłano po nas wóz drabiniasty, gdzie ułożono polskie niemowlęta. Wielki wstrzšs przeżyłam, gdy po wyjściu z baraku zobaczyłam zmarznięte zwłoki mojej bliskiej koleżanki, Haliny Pii Pruszyńskiej i jej synka Krzysztofa.

Następnego dnia do szpitala w Brzeszczach zajechały wozy z pozostałymi matkami Rosjankami i dziećmi oraz z ich dobytkiem, który do tej pory udało się im zorganizować. Z wielką troską i poświęceniem mieszkańcy Brzeszcz zaopiekowali się nami. Sieroty wojenne trafiły bezpośrednio do miejscowych rodzin, które - chociaż wielodzietne - przygarniały je, nie patrząc na ich narodowość i pochodzenie.

Mieszkańcy zaopatrywali nas w ubrania i posiłki. Niestety zdarzały się takie przypadki, że nasze organizmy nie mogły strawić normalnego jedzenia i padały ofiarą ciężkich zaburzeń gastrycznych.

W szpitalu nasze niemowlęta zostały ochrzczone przez proboszcza a świadectwa tego aktu wpisano do ksiąg parafialnych. Niestety krótko trwała radość z poczucia wolności i stabilizacji. Dzieci zaczęły chorować a mniej odporne gasły. Zmarła też moja córeczka Ewa. Pochowano ją w jednej trumience z małym Jugosłowianinem (swoisty symbol braterstwa za życia i po śmierci) w jakimś prywatnym grobie na cmentarzu w Brzeszczach. Po paru latach - jak się dowiedziałam - dla zmarłych dzieci z obozu zrobiono specjalną kwaterę.

Tymczasem matka moja, wiedząc, że byłam więziona w Oświęcimiu skorzystała z nadarzającej się okazji i podążając za wojskiem radzieckim przyszła do baraku położniczego w lagrze. Dowiedziawszy się, że wszystkie kobiety z dziećmi przewieziono do szpitala w Brzeszczach, tam się udała. Nie będę opisywać momentu naszego spotkania. Wystarczy powiedzieć, że wszyscy świadkowie tej sceny płakali.

Krystyna Zambrzycka (Oświęcim – Numer P.64.160)

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Krótki życiorys Sł. Bożej Stanisławy Leszczyńskiej (1)

W dzisiejszym świecie, zepsutym i zniszczonym nie ma miejsca na godną postawę życiową, bezinteresowną chęć pomagania innym. Teraz, brakuje nam odwagi, aby postępować inaczej, walczyć z ogólnie przyjętymi zasadami i panującymi stereotypami. Taką właśnie postawę, ok. 1943 roku przyjęła Stanisława Leszczyńska.

Urodzona w 1896 roku, całe swoje życie poświęciła aby nieść pomoc ludziom podczas wojen. W 1920 roku, wraz z mężem i dziećmi wyjechała do Warszawy, aby uczyć się w szkole położniczej. Ukończyła szkołę z wyróżnieniem, a wkrótce podjęła pracę w swoim zawodzie. Stanisława uwielbiała go i zachwycała się każdym nowo narodzonym dzieckiem. Lecz już wkrótce, a mianowicie w 1943 roku, jej szczęście miało się zakończyć na dwa ciężkie lata. Razem z córką zostały aresztowane przez gestapo i wywiezione do Oświęcimia. Tam, Leszczyńska zostaje położną obozową i w nieludzko ciężkich warunkach, przy upale, bez jakichkolwiek środków higienicznych, odbiera porody. Jednak prawdziwą próbę, przeszła dopiero wtedy, gdy doktor Mengele, kazał zabijać jej każde nowo narodzone dziecko. Położna nie mogła na to pozwolić, ukrywała je, opiekowała się nimi, robiła wszystko, aby przeżyły.

Stanisława razem z córką przetrwała obóz. Jej trzej synowie również wrócili z wojny, ale jej mąż, niestety zginął w Powstaniu Warszawskim. W 1970 roku, Leszczyńska spotkała się ze swoimi podopiecznymi z Oświęcimia i dziećmi, które uratowała.

W 1992 roku, jej postać została uwieczniona na Kielichu Życia, złożonym przez polskie kobiety na Jasnej górze. Rok później, Krakowska szkoła Położnych otrzymała imię Stanisławy Leszczyńskiej. W 1974 roku Stanisława Leszczyńska zmarła.

Życiorys tej niezwykłej kobiety, mówi już sam za siebie. Stanisława Leszczyńska, potrafiła zupełnie bezinteresownie pomagać ludziom, potrafiła sprzeciwić się innym, narażając własne życie. W dzisiejszych czasach, brakuje takich jak ona i dlatego postanowiłam ją opisać. Gdyby chociaż połowa ludzkości postępowała jak Stanisława, świat był by o wiele piękniejszy i bardziej wartościowy. Na co dzień myślimy tylko o sobie, nie widzimy, bądź nie chcemy widzieć cierpienia innych. Ujrzeć je - to pierwszy krok na drodze do niesienia pomocy. A niesienie pomocy - to szczęście dla nas samych, dlaczego więc tak bardzo go unikamy?

Krystyna Zambrzycka (Oświęcim – Numer P.64.160)

niedziela, 4 grudnia 2011

Zakończenie.

Gdyśmy tak przeglądali różne czynności człowieka, i to czynności, których samo ciało wykonać nie może, powiadamy, że człowiek oprócz ciała ma jeszcze duszę, duszę niezłożoną i nieśmiertelną.
O ileż więc przez to jestem szczęśliwszy od innych stworzeń!
Jakie dzięki powinienem składać Bogu za to, że dał mi duszę, przez którą wyniósł mnie ponad wszelkie stworzenie i przeznaczył do wieczności!
Jaka wdzięczność Bogu powinna napełnić moje serce za to, że obdarzył mnie tak wzniosłą duszą, która świat potrafiła upiększyć cudownymi obrazami, pełnymi wdzięku i życia rzeźbami, i rozsiała okazałe świątynie po całym świecie!
Duszą tak cudowną, która potrafi odczuć smutne położenie bliźniego, potrafi go pocieszyć i ulgę mu przynieść, która posiada moc wyrwania bliźniego z przepaści występków.
Oto wielkość człowieka.

A ta dusza jego, nienasycona nigdy szczęściem tu na ziemi, dąży ustawicznie do szczęścia w wieczności. I to ona daje człowiekowi poczucie wstydliwości, jakiego nie posiada żadne zwierzę. Tak zaś wspaniałą duszę mógł stworzyć jedynie Bóg, darząc ją pragnieniem wzbicia się ponad zwierzęce ciało. I wyraził tę duszę nie tylko w jej czynach, ale wyrył ją i w rysach twarzy.
Dusza jest tym dłutem, które potrafi wyryć cechy wzniosłości na czole myśliciela, ona także wyrzeźbi troski i cierpienia na twarzy człowieka. Dusza święta opromienia twarz naszą aureolą niebiańską i czyni ją miłą i pociągającą. Namiętna zaś wyciśnie piętno odrazy. Dusza nadaje oczom powagę i taką potęgę, iż człowiek opanuje najdziksze nawet zwierzęta.

Dusza obdarza człowieka wielkością, pięknością, i dlatego to powiedział Bóg: Uczyńmy człowieka na wyobrażenie i na podobieństwo nasze.
Przez duszę wlał Bóg w nas odblask podobieństwa swego.
Przez duszę posiadamy ten piękny rozum, który czyni nas podobnymi do Bogu, a przez rozum dążymy ustawicznie do prawdy, prawdy wiecznej, którą jest Bóg.
Bóg jest pięknością nieskończoną, my przez duszę uczestniczymy w tej odwiecznej piękności, żywiąc się tą samą prawdą, tym samem dobrem co On.
Dusza nasza, choć żyje w tak małym ciele, choć porusza się po tak małej ziemi, potrafi jednak przejść wszechświat niezmierzony, potrafi go badać i nie zatrzymywać się aż hen daleko w nieskończoności.
A ta wielkość, ta potęga duszy jest jeszcze tym większa, że żyje wiecznie. I dlatego to Bóg przez duszę uczynił człowieka panem i królem wszystkiego stworzenia na ziemi.

http://msza.net/i/cz20_07.html

sobota, 3 grudnia 2011

"Czy wszyscy ludzie utrzymują, że człowiek posiada duszę?"

Pomimo tak oczywistych dowodów na to, że w człowieku oprócz ciała musi być dusza, wielu mówi, że człowiek nie ma duszy - utożsamiają człowieka ze zwierzęciem. Nie myślmy, że ci, co tak mówią, niedawno doszli do tego, choć mówią, że do tego doszła najnowsza nauka. Już dawno przed Chrystusem Panem kłócili się uczeni między sobą, i jedni mówili, że człowiek posiada duszę duchową, która jest czymś zupełnie różnym od ciała, i że ta dusza, przeżywszy ciało, będzie żyła wiecznie. Inni znowu uczyli, że człowiek nic nie posiada prócz ciała i że ze śmiercią człowieka wszystko się kończy.

Najwięksi greccy filozofowie, jak Sokrates, Platon, Arystoteles, twierdzili, że człowiek posiada duszę i że ona jako duchowa musi żyć wiecznie. Także teraz wielu myślicieli, nawet tych, co w Boga nie wierzą i którzy by chcieli, żeby człowiek nie miał duszy, mówi jednak, że trudno, aby samo ciało wykonywało tyle duchownych czynności. Tymczasem wielu mędrków wyśmiewa się z tego. Uczeni, zebrawszy się w Monachium w 1896 r., a w Paryżu w 1910 r., uznali, że jest coś w nas oprócz ciała, coś "niepoznawalnego".

Mędrkowie mimo tego twierdzą, że człowiek nie ma duszy. Zapytajmy ich wobec tego: Czym jest człowiek? Odpowiedzą: "Zwierzęciem". Bo przecież ma ten sam początek, co zwierzę, rodzi się tak samo jak zwierzę, żyje tak samo obok siebie jak zwierzę, a potem ginie jak zwierzę. I myślicie, że ludzie boją się takiego poniżenia? Wcale nie, wielu chce się zrównać ze zwierzęciem, a bardzo wielu woli być tym samym, czym biedne stworzenie, byleby się sprzeciwić w jakikolwiek bądź sposób nauce Kościoła. Toteż z całą siłą popierają swoją naukę, starając się wykazać, że człowiek nie posiada duszy.

I taka nauka wielu się podoba, bo jeśli człowiek nie ma duszy, nie potrzebuje walczyć ze swoimi namiętnościami, ale może swobodnie popuścić im wodze, nie obawiając się żadnych kar, ponieważ już tu kończy się jego życie. Dlatego to wielu z nich mówi, że największymi rzeczami w życiu to rozkosz i używanie, a sam człowiek jest tylko tym, czym się karmi, bo przecież wyrósł przez to, że jadł.

Aby szerzyć swoją przewrotną naukę, używają wszelkich środków i dlatego to mówią, że najnowsza nauka wykazała, że człowiek rozwijał się powoli sam z ziemi, gdy ją słoneczko ogrzało, a deszcz zwilżył. Powstały najpierw najmniejsze stworzonka, których gołym okiem dojrzeć nie można, te zaś rozwijały się coraz dalej, aż wyrosły później na słonia, niedźwiedzia, małpę, a potem na człowieka.
Próbują i nasi uczeni zrobić z ziemi takie małe stworzenia i chcą nam pokazać, że z niedźwiedzia urodzi się małpa, a z małpy człowiek, ale to im się nie udaje. Dawno już przed Chrystusem Panem poganie, nie uznając Pana Boga, mówili, że wszystko, co żyje na świecie, powstało samo ze siebie, a nikt tego nie stworzył.

Czytałem książkę wielkiego uczonego protestanta, który do niedawna jeszcze nie wierzył w Boga. W tej książce mówi on: "Po co mi wierzyć tym, co uczą, że żyjące stworzenia powstały same z siebie, a człowiek rozwinął się z niższych zwierząt? Ja wolę wierzyć, że Bóg jest Stwórcą wszystkiego, bo to wydaje mi się mądrzejsze i widoczniejsze. A my mamy im wierzyć, że człowiek jak inne zwierzę nie posiada duszy, i to dlaczego? Bo oni jej nie widzą, więc nikt jej widzieć nie może! Dobrze moi panowie, lecz my wiemy, że człowiek ma duszę i wiemy o tym na pewno, wobec czego nie potrzebujemy wierzyć. Nie pokażemy wam jej tak, jak nasz nos lub ucho, bo wy byście wygrali. Wtedy nie byłoby duszy, ale coś materialnego, co byście mogli nazwać sercem, żyłą. Tymczasem dusza jest czymś duchowym, niematerialnym, czego nie można zobaczyć ani dotknąć. Z pewnością, gdyby człowiek nie miał mózgu, to by nie mógł myśleć. Gdy człowiek ma mózg uszkodzony, staje się obłąkany. Gdyby człowiek nie miał wnętrzności, nie mógłby żyć. Pochodzi to stąd, że dusza i ciało ściśle łączą się ze sobą, ale dusza nie jest tym samym, co ciało. Jak człowiek nie jest samym ciałem, tak też nie jest samym duchem, ale składa się z duszy i ciała, a bez ciała człowiek nie jest człowiekiem".
Więc w człowieku prócz ciała jest pierwiastek inny zupełnie od materii, który istnieje samoistnie, i jest duchowy, a nim jest dusza.

Skąd o tym wiemy? Mówi nam o tym nasze własne przeświadczenie. I takie przeświadczenie mamy nie tylko my chrześcijanie, ale o ile historia zna najdawniejsze ludy na całym świecie, to ani jeden naród nie wątpił, że człowiek ma duszę, która będzie żyć wiecznie. Mamy bardzo stare dzieła Chińczyków i Indów, które uczą, że dusza ma się kiedyś połączyć z Bogiem, aby tam zażywać największego szczęścia. W starym Egipcie uczyli, że dusza, odpokutowawszy za wszystko, otrzyma wieczne szczęście. Grecy podobne mieli przekonanie. U innych zaś ludów spotykamy rozmaite praktyki, które wskazują, że ci ludzie byli przekonani, iż posiadają duszę nieśmiertelną. Wszędzie, o ile wiemy, narody przestrzegały, by ciała umarłych grzebano, bo inaczej dusza umarłego podlega wielkim cierpieniom. U wielu także ludów spotykamy nagrobki, na których umieszczana jest prośba o modlitwę za duszę. Przekonanie o istnieniu duszy nieśmiertelnej znajdujemy nie tylko u ludów, u których cywilizacja stała wysoko, ale i u najbardziej dzikich, jak na przykład u Cymbrów.

A czy dziś ludzie mówią inaczej? Śmiało można powiedzieć, że cała ludzkość ma przekonanie, iż człowiek posiada duszę nieśmiertelną. Nielicznych uczonych, którym pycha zaćmiła rozum, jak też takich, którzy wierzą tym uczonym, należy raczej zaliczyć do wyjątków. A nawet gdy weźmiemy najgorszych ludzi, najzagorzalszych zbrodniarzy, to prędzej czy później ruszy ich sumienie, gdy przypomną sobie, co to będzie z ich biedną duszą po śmierci. Najzagorzalsi grzesznicy, którzy zapomnieli zupełnie o duszy, na łożu śmierci o niej sobie przypominają.

Skąd mamy takie przekonanie o duszy? Pewnie, że i tradycja i wewnętrzne przeświadczenie mówi nam o tym, ale przede wszystkim mówi nam o tym zastanawianie się nad działaniem duszy. A jakie jest to działanie duszy? Oto przede wszystkim to objawy życiowe, których żaden uczony pojąć nie może i nie może zdać sobie sprawy z tego, przez co istota jest żywa. Wiedzą oni, że każda istota żyjąca różni się od martwego ciała, widzą oni w człowieku takie odrębne właściwości i czynności, jakich nigdzie nie widzą poza człowiekiem. Co to jest, pytają, co w nas wykonuje takie czynności? Jest to dusza, odpowiadamy, duchowa i niezłożona. Duchowe jest to, co jest niezależne od ciała. I taką jest nasza dusza, bo człowiek posiada wiele czynności niezależnych od ciała, a jeżeli posiada czynności niezależne od ciała, posiada i to, co wytwarza te czynności, czyli posiada duszę.

http://msza.net/i/cz20_06.html

czwartek, 1 grudnia 2011

"Gdzie znajduje się dusza i jak łączy się z ciałem?"

Gdzie się znajduje w człowieku ta pojedyncza dusza, ten pierwiastek niezłożony, który będzie żyć wiecznie?
Mówimy, że dusza ma siedzibę w całym ciele i w każdej jego części. Dawni filozofowie myśleli, że dusza znajduje się w sercu, lub w głowie, inni mówili, że w krwi, a inni znowu, że w żołądku, jak Epikur. Największy jednak filozof starożytności Arystoteles i inni uczeni chrześcijańscy mówią, że cała dusza znajduje się w całym ciele i jest cała w każdej części ciała.
Dusza jest w całym ciele, bo ożywia je całe. Gdy dusza wyjdzie z ciała, wtedy zamiera każdy członek i życie ustaje zupełnie. Gdy zaś odetniemy rękę, to nie odcinamy kawałka duszy, tylko dusza, która ożywiała całe ciało, przestaje ożywiać odciętą rękę.

Nie jest to takie dziwne, że cała dusza znajduje się w całym ciele, ale dziwniejsze jest, jak może być cała w każdej części ciała. Wyżej powiedzieliśmy, że dusza jest czymś niezłożonym, taka zaś dusza musi być cała tam, gdzie się znajduje. Nie może być kawałek w ręce, kawałek w głowie, bo wtedy składałaby się z części i byłaby złożona, ponieważ w każdej części ciała byłby kawałek duszy.
Lecz choć dusza jest niezłożona i w każdej części ciała jest w całości, to jednak ma różne władze i to tak rozłożone, że w każdej części ciała ma jakąś inną władzę. Jak się to dzieje, że dusza nasza jest cała w każdej części ciała, trudno to sobie wyobrazić, ale przecież wiemy, że i Bóg jest cały w jednym miejscu, cały w drugim i cały wszędzie.
A ta dusza, choć tak jest odrębną od ciała, jednak łączy się z nim najściślej.

Czy dusza tak łączy się z ciałem, iż mieszka w nim, jak człowiek w pokoju?
Nie, bo dusza łączy się tak ściśle z ciałem, iż z tego połączenia powstaje jedna natura człowieka, powstaje jedna osoba, bo dusza z natury swej przeznaczona jest do nadawania ciału życia, przeznaczona do uczynienia go człowiekiem.
Jedną naturę człowieka poznajemy z tego, iż dusza i ciało spełniają razem swe czynności i dlatego te czynności pochodzą jakby od czegoś jednego.
Ponadto dusza i ciało wpływają na siebie wzajemnie. I tak np. zdrowie lub choroba ciała odbija się na duszy. Gdy jesteśmy chorzy, trudno myślimy, nie chce nam się nawet pomodlić, ani nic robić. Tak samo, gdy silniej pracujemy umysłowo, np. gdy myślimy o czymś trudniejszym, stajemy się ociężali, tracimy apetyt, żołądek nawet nie chce trawić. Gdy znowu cieszymy się z czegoś, to i człowiek silniejszy i więcej by zrobił, gdy się zaś zmęczymy, to nam się nie chce nic robić.
Wzajemny ten wpływ świadczy o jedności natury ludzkiej. Stąd widzimy, jak ściśle dusza połączona jest z ciałem. To jednak nie przeszkadza, by dusza była istotą doskonałą, bo do istnienia swego niekoniecznie potrzebuje ciała, jak to widać po śmierci człowieka.

http://msza.net/i/cz20_05.html

wtorek, 29 listopada 2011

"Przymioty duszy" - 2. Niezniszczalność duszy

Dusza nasza ma jeszcze jeden bardzo ważny przymiot, który wynika z jej niezłożoności: nie ulega zniszczeniu, czyli żyje wiecznie, co my nazywamy nieśmiertelnością. O tym z najważniejszych jej przymiotów, który zwłaszcza obchodzi nas chrześcijan, powiedzmy słów kilka.

Nieśmiertelną nazywamy tę istotę, która nie podlega śmierci, czyli taką, która nie może stracić życia. Gdy mówimy, że dusza ma przymiot nieśmiertelności, rozumiemy przez to, że dusza istnieje bez końca.
Zniszczalnym jest to, co składa się z części, to, co może się rozłożyć na te części, np. ciało nasze jest zniszczalne, bo po śmierci rozkłada się i zamienia w proch, i dlatego ciało nasze nazywamy śmiertelnym. Niezniszczalnym jest to, co się nie może rozłożyć na części. Dlatego mówimy, że to jest z natury swej nieśmiertelne, a taką jest nasza dusza.

Nieśmiertelność może być albo z łaski, albo z natury. Z łaski jest wtedy, kiedy Bogu podoba się dać życie wieczne. Bogu się może podobać, żeby drzewo było wieczne, wtedy to drzewo będzie z łaski wieczne, a nie z natury. Podobnie też nasze ciało po sądzie ostatecznym będzie wieczne z łaski.

Nieśmiertelność z natury jest najszlachetniejsza i taką mamy u Boga, lub mniej szlachetna, która przysługuje istocie stworzonej, która musi istnieć wiecznie. Taką nieśmiertelnością obdarzona jest nasza dusza. Objaśnijmy to przykładem.
Co to znaczy z natury swej musi być wieczna? Weźmy jakiś kwiatek, w lecie ładnie zakwitnie, wyda nasienie, uschnie cały i nic z niego nie zostanie. Dlaczego tak się stało? Bo taka już jego natura, żeby nie żył dłużej, niż tylko przez jedno lato.
Lub popatrzmy, że człowiek śmieje się. Czy widział kto kiedy, żeby inne stworzenie się śmiało? Czy śmieje się kot, pies, lub koń? Dlaczego to robi tylko człowiek? Bo to już taka jego natura. Otóż tak samo do natury duszy należy, by była nieśmiertelna.

Lecz choć dusza z natury swej jest nieśmiertelna, jednak, gdyby Bóg chciał, mógłby ją unicestwić. Więc Pan Bóg nie musi zachować duszy wiecznie, i jak ją stworzył z niczego, tak może ją także w nicość obrócić.

Jak to więc trzeba rozumieć, że dusza z natury jest nieśmiertelną? Dusza z natury jest nieśmiertelną, tzn. że nie ma podstawy do zniszczenia się, bo jest niezłożona. Tymczasem ciało jako złożone, może się rozkładać. I choć Bóg ma taką moc, iż może ją unicestwić, jednak jej nie unicestwi, bo robiłby inaczej, aniżeli sam zamierzył, i przez to sprzeciwiałby się sobie.

Gdyby ktoś zrobił jakąś maszynę, która by młóciła lub szyła, ale zrobił ją tak, że po dziesiątym obrocie kołem musi się złamać i zepsuć - co byśmy na to powiedzieli? Czy zrobiłby taki człowiek coś mądrego? Owszem sprzeciwiłby się sobie, bo chciał zrobić coś takiego, co by ludziom pomagało w pracy i przez co łatwiej mogliby zarabiać, a tymczasem zrobił coś takiego, co im będzie tylko przeszkadzać i co ich narazi na straty. Kto temu winien? Naturalnie ten, kto zrobił taką maszynę. Postąpił więc bardzo niemądrze, robiąc maszynę do niczego nieprzydatną.

Podobnie musielibyśmy powiedzieć o Panu Bogu, gdyby stworzył taką duszę, która by ginęła wraz z ciałem. Dlatego Pan Bóg stworzył ją taką, że nigdy nie ulega zepsuciu, ale ma życie wieczne, wobec czego nie dał jej nic takiego, przez co miałaby ulec zniszczeniu. Objawienie Boskie i nieomylny Kościół zapewniają nas o tym, że dusze ludzkie będą istnieć wiekuiście w wiecznym szczęściu, lub w ustawicznych karach.

Bóg chce zachować duszę naszą wiecznie. Dlaczego? Jeżeli Bóg dał jej taką naturę, przez to samo chciał ją zachować wiecznie. Jeżeli Bóg dał koniowi wielką siłę, przez to samo chciał, żeby on tą siłą był pomocą człowiekowi. Podobnie z naturą duszy związał Bóg moc nie niszczenia się, i dlatego stworzył ją duchową, niezłożoną, nie podlegającą zepsuciu, nie potrzebującą ciała i przez to samo dał jej taką naturę, która by trwała wiecznie.

Zresztą dusza przeznaczoną jest dla Boga i Jego wiekuistej chwały, podobnie jak niższe stworzenia przeznaczone są dla pożytku człowieka. Więc sam ten cel wymaga, by dusza żyła wiecznie. Wobec tego musimy powiedzieć, że dusza ze swej natury jest niezniszczalna, nieśmiertelna. Bóg chciał, żeby istota najdoskonalsza, jaką stworzył na ziemi, żyła wiecznie i chwaliła Go wiecznie. (cdn)

http://msza.net/i/cz20_04.html

niedziela, 27 listopada 2011

"Przymioty duszy." - 1. Niezłożoność duszy.

Ciałem, czyli materią nazywamy to, co widzimy, czego się dotykamy. W ciele widzimy części. I tak w jednej części stołu kładę pióro, w drugiej książkę, w innej znowu rękę itd. Dlatego mogę rozłożyć na stole rozmaite rzeczy, bo stół składa się z części. Mówimy, że to, co się nie składa z części, jest pojedyncze, czyli niezłożone.

Niezłożoność duszy.

Trzymam w ręku czerwoną różę, na łodydze zielonej. Widzę w niej kilkadziesiąt listków ładnie powyginanych, a w środku żółte pręciki. Dotykam listków i odczuwam pod palcami coś w rodzaju aksamitu, a dolatuje mnie miły zapach tej róży.
Ile to naraz odczuwamy wrażeń patrząc na różę: widzimy kilkadziesiąt listków i kilka kolorów, co innego poznajemy dotykiem, a co innego węchem. Jednak wszystko to, co poznajemy, jest czymś jednym i wszystkie te zmysłowe poznania oczu, dotyku i węchu wytwarzają w nas jedność pojęcia. Jeżeliby w nas nie było jednego pierwiastka, jednej duszy, która przenika wszystkie części ciała i łączy je w jedną naturę, nie moglibyśmy poznawać jako jednego tego, co podpada pod różne nasze zmysły.
Wobec czego musimy powiedzieć, że w ciele istnieje dusza, która przenika wszystkie części i łączy je w jedność. Dusza ta nasza musi być pojedyncza, niezłożona, bo łączy w jedną całość ciało, które jest złożone z wielu części.

Choć oko widzi tego, co gra, ucho słyszy muzykę, jednak to wszystko jednoczy się w nas w coś jednego, chociaż każdy zmysł z osobna poznaje co innego. Jednoczy to wszystko w nas coś niezłożonego, wobec czego mówię, że posiadam duszę niezłożoną.

Nie jest łatwo dać zupełnie jasną odpowiedź na pytanie, co to jest dusza i jakie są jej przymioty. Dlatego tak dużo znajdujemy ludzi, którzy, nie mogąc zrozumieć duszy, powiadają, że jej nie ma. Jeżeli ktoś nie może pojąć, co to jest elektryczność, czy mądrze postąpi, gdy powie, że nie ma elektryczności? Przecież widzimy, jak świecą się lampki, rozżarzone prądem elektrycznym. Gdy usłyszymy grzmot, mówimy, że grzmi, choć wielu z nas nie wie, co to jest grzmot.

Lecz wróćmy jeszcze do niezłożoności duszy. Żeby jaśniej pojąć ten przymiot niezłożoności, uważnie czytajmy, co następuje.
Ileż to przechodziliśmy zmian od początku naszego życia? Ale po co iść daleko, jeden rok wystarczy, a nawet dzień jeden. I tak np. rano wstałem wesoły, pomodliłem się z wielką ochotą, zjadłem śniadanie, a zabrawszy się rześko do pracy, myślałem, że Bóg wie, ile dziś zrobię. Ale cóż, chwilę potem smutek zaczął ściskać mi serce i zacząłem płakać. Zobaczono to i zaczęto mnie pocieszać. Skoro przyszedłem do siebie, uczułem wielką wdzięczność do tego, który okazał mi swoje współczucie i zacząłem kochać tego, którego przed chwilą nienawidziłem.
Oto tyle zmian zaszło we mnie przez ten krótki czas, a jednak coś w nas pozostało przez te wszystkie zmiany niezmienione, co odczuwało te wszystkie emocje. Została w nas niezmieniona dusza i ta dusza, nie podlegająca zmianom, wskazuje, że jest niezłożona.

Myślę sobie, jak to będę uprawiał ziemię, lub jak będę robił zbiory, albo jak się to mam w niedzielę przygotować, by pójść do kościoła. Aby o tym wszystkim myśleć trzeba dość długiego czasu, a choć tak długi czas myślę, widzę moją myśl jako coś pojedynczego, prostego, bo myśl moja nie da się podzielić na kawałki. Ale co więcej, ja nie tylko mogę myśleć o tych zajęciach, ale mogę się zastanawiać nad zmysłami i rozważać, czy one są dobre lub złe.
Gdy się tak zastanawiam, widzę, że to, co się teraz zastanawia, jest tym samym, co wcześniej myślało. Gdyby zaś dusza nasza nie była pojedyncza, lecz złożona, nie moglibyśmy widzieć tego samego, ale zdawałoby się nam, że poznaję coś zupełnie innego, jakąś inną część. Wtedy człowiek nie mógłby poznać siebie samego, nie mógłby wejrzeć w swoje dobre lub złe uczynki, nie mógłby wcale przygotować się do spowiedzi. (cdn)

http://msza.net/i/cz20_04.html

czwartek, 24 listopada 2011

"Na czym polega istota duszy?"

Przez duszę rozumiemy pierwiastek, podstawę działania życia, a zwłaszcza działań duchowych myślenia i chcenia. Więc duchowość duszy poznajemy z jej działań duchowych.
Objaśnijmy to nieco.

Myślimy, czyli pojmujemy rzeczy, które widzimy, ale pojmujemy je w sposób niecielesny, ponieważ w rozumie nie może istnieć koń, ani drzewo takie, jakie widzimy w naturze. Myślimy dalej o rzeczach, które nie znajdują się na świecie jako coś dotykalnego, a my jednak możemy je pojąć, np. cnotę, dobroć, piękność, sprawiedliwość. Co wytwarza takie myśli, czy oko? Przecież cnota nie jest ani biała, ani długa. Czy ucho? Dobroć nie śpiewa, piękność nie krzyczy. A więc za pomocą czego my to pojmujemy? Co wytwarza te myśli w człowieku? - Dusza. - Więc dusza jest podstawą działania duchowego.

Lecz mamy jeszcze wyraźniejsze pojęcie duszy. Często mówimy: ja robię, ja się wysilam, ja się zmęczyłem, i cokolwiek zrobimy, wszędzie występuje to ja. Nie mówimy: Ręka to zrobiła, nogi tam poszły, lecz ja zrobiłem, ja nogi prowadziłem. Ja piszę tę książeczkę, czy moja ręka może ją napisać? Ona tylko pisze to, co się jej dyktuje, pisze tak, jak ja myślę, jak ja chcę. Ja myślę, choć żadnego nie używam zmysłu i jakbym nie czuł całego ciała. Cierpię, gdy czuję ból. Gdy stary człowiek zacznie opowiadać całe swoje życie, słyszymy, że zawsze to samo ja było raz młode, chodziło do szkoły, poszło na wojnę, potem założyło gospodarstwo, dziś to samo ja jest stare, niedołężne. Tyle zmieniło się i przeszło, jedno tylko ja zostało to samo. Gdyby ono nie zostało to samo, jak ten człowiek mógłby sobie wszystko przypomnieć, jak mógłby zapamiętać wszystkie doznane przykrości i smutki? Gdyby nie było tego ja jednego i tego samego, nie mógłby on mieć przeświadczenia, że to on sam przechodził to wszystko.

Gdyby nie było tej jednej podstawy, która ustawicznie to samo ja znajduje w człowieku, to jak człowiek mógłby się kształcić? Jeśliby ten, który chce być wykształcony, miał tylko ciało, to by po pewnym czasie zapomniał wszystko, czego się nauczył, bo ciało całe odnawia się w czasie kilku lat i żaden kawałek nie zostaje ten sam. Starsze tkanki się zużywają, a na to miejsce rosną nowe.
Więc to nasze ja nie jest ani ręką, ani nogą, ani okiem, ani nawet całym ciałem, ale tym, co mój rozum nazywa duszą. A kto się smuci, kto płacze? Czy oczy płaczą? Czy mózg się smuci? Lub czy twarz się smuci? Gdyby ktoś tak mówił, śmiesznie by to wyglądało. Ale my mówimy: ja się smucę, ja płaczę. Każdy z nas czuje w sobie życie, wzruszenie, myśl wolę - jest więc w nas przyczyna tych wszystkich stanów, którą nazywamy duszą.

Wśród zmian ustawicznych czujemy zawsze w nas coś stałego, które w nas odróżnia smutek, radość, zmęczenie, ból. To ja zostaje zawsze to samo od najwcześniejszej młodości do późnej starości. Ciało nasze ustawicznie ulega zmianom, a my tego wcale nie spostrzegamy, bo to moje ja pozostaje niezmienione. Gdyby zaś w nas nie było czegoś odrębnego od ciała, czegoś duchowego, nie byłbym ja tym samym, kim byłem przed czterdziestu laty, lecz byłoby tyle ludzi, ile razy ciało moje uległo zmianie.

Przypominam raz jeszcze, że poznajemy duszę nie wprost, jak nasze ciało, jak naszą lampę, bo dusza jest duchowa, a my zmysłami poznajemy tylko przedmioty cielesne. Tymczasem poznajemy też czynności, których nie może wykonać ciało, lecz muszą pochodzić od pierwiastka duchowego. Musi więc być w nas coś duchowego, coś doskonalszego, bo są to czynności nie cielesne, lecz duchowe. Wobec czego mówimy, że i to, co wykonuje te czynności, musi być duchowe.
Aby lepiej poznać istotę duszy, przypatrzmy się jej przymiotom. (cdn)

http://msza.net/i/cz20_03.html

wtorek, 22 listopada 2011

"Myślenie i chcenie, jako czynności duszy, są czynnościami duchowymi."

Myślenie jest czynnością czysto duchową, ponieważ do tej czynności człowiek nie potrzebuje używać żadnych zmysłów.
Gdybyśmy nie posiadali żadnej duszy duchowej, tylko ciało materialne, to byśmy mogli poznawać tylko to, co w sposób materialny na nas działa. Tymczasem my poznajemy prawdy niematerialne, jak sprawiedliwość, pokorę. Gdybyśmy posiadali tylko ciało, jak zwierzę, widzielibyśmy np. wóz, ale wcale nie moglibyśmy pomyśleć, że ktoś musiał zrobić ten wóz. Poznanie nasze wtedy byłoby podobne do poznania konia, który widzi wóz, a poza tym nic więcej, i wcale nie zdaje sobie sprawy z tego, że ktoś musiał zrobić ten wóz.

Człowiek poznaje prawdę. Wie, że jak do dwóch bułek doda drugie dwie, będzie miał cztery. Pies, gdy zobaczy bułki, nie liczy ich, bo nie może pojmować żadnych prawd, nie wie, co to jest doskonałość, co to jest religia. A prawd tych poznać nie może, bo nie posiada duszy.
My potrafimy pojąć, co to jest kolej, co to jest śpiew, choć nie zwracamy uwagi na długość wagonu, na jego kolor, na jego prędkość, nie zwracamy uwagi na śpiew piękny, na głos cienki, gruby, przyjemny, ponieważ potrafimy pojmować te rzeczy w sposób duchowy, nie zwracając wcale uwagi na to, co oko widzi, lub co słyszy ucho.

Potrafimy zastanawiać się nad naszymi myślami, uczuciami, gdy sobie przypominamy, jak się cieszyliśmy, smuciliśmy, złościliśmy, choć radość, smutek, boleść, żal nie są ani żółte, ani białe, ani takie, które by można zobaczyć, usłyszeć, dotknąć. Jest to coś takiego, co wewnątrz nas znajduje się w jakiś duchowy sposób, czego nie potrafimy określić i o czym mówimy: tego ci nie potrafię opisać. Z tego widać, że są w nas czynności duchowe, które muszą mieć swoją przyczynę również duchową, a jest nią dusza, objawiająca się na zewnątrz przez działanie rozumu.

Również objawia się dusza na zewnątrz przez działanie woli. Jest ono także duchowe. Człowiek, gdy zobaczy piękną gruszkę, zerwałby ją i zjadł, gdyby należała do niego. Lecz człowiek ma jeszcze inne pragnienia poza tymi chęciami zaspokojenia pragnień zmysłowych, gdyż dąży do poznania cnoty i prawdy. Gdyby człowiek miał tylko ciało, nigdy by nie pragnął rzeczy nadzmysłowych. Co konia obchodzi wystawa sztuk pięknych, na którą zawiózł swojego pana, który chce nasycić duszę swą pięknem? Co psu po pięknych widokach w górach, gdzie poszedł ze swoją panią, i cały się trzęsie, stojąc nad przepaścią, podczas gdy pani jego zachwycą się cudami natury.
Wobec tego musimy powiedzieć, że to, co budzi w nas chęć do rzeczy nadzmysłowych, jest czymś nadzmysłowym, jest czymś duchowym.

Gdy pijak stanie przed karczmą, wstrętny zapach karczmy łechce go i pociąga, tak, że nie może się oprzeć. Lecz gdy przypomni sobie przyjętą w tym dniu Komunię św., lub ślub uczyniony, omija karczmę. Otóż ten dobrowolny wybór, który posiadamy, nie jest siłą materialną, ale nadzmysłową, duchową, która może pochodzić jedynie z czegoś duchowego.

Ja chcę i ode mnie całkowicie zależy nie chcieć. Pijak mówi do siebie: ja chcę dziś przepić wszystkie pieniądze - ale on może sobie powiedzieć: nie, nie będę taki nieuczciwy, ja tego nie zrobię. A czy mogę powiedzieć, żeby krew nie płynęła we mnie, bo ja nie chcę, lub żeby serce nie biło? Nie, tego nie mogę wolą dokonać, bo te czynności nie zależą od woli.

To, co ja chcę przez wolę, jest przeważnie jakimś dobrem nadzmysłowym, duchowym. Wola często zwyciężą nasze chucie zmysłowe i rwie się do rzeczy wyższych, a czy mogłaby to uczynić, gdyby nasza wola była czymś zmysłowym? Nie, bo wtedy ta czynność zmysłowa sprzeciwiałaby się sobie, bo chciałaby tego, czego by znowu nie chciała, co jest przecież niedorzeczne. Gdyby wola nasza była czymś zmysłowym, wtedy nie mógłby się nikt ani zagłodzić, ani utopić, ani biczować, bo to przecież sprzeciwia się naszym zmysłom i dlatego podobnych zachowań nie widzimy u zwierząt. Wobec tego musimy sobie powiedzieć, że istnieje w nas pierwiastek, który nic nie ma wspólnego z ciałem.

Człowiek mówi: Bardzo się cieszę, że poszedłem dziś do spowiedzi, jestem z tego bardzo zadowolony - lub: Żałuję, żem poszedł dziś do kina. Oto sumienie odezwało się w nas.
Czy gdy zaczyna boleć palec, lub głowa, możemy powiedzieć, że robią źle, a gdy te członki są zdrowe, że robią dobrze? Nie, bo samo ciało przecież nie może być ani cnotliwe ani występne.

Człowiek myśli. Czy ciało może spełniać tę myślową czynność? Oprócz tego mamy pożądania czysto duchowe, np. żądamy od drugiego miłości, wdzięczności, szacunku i nieraz nawet za przysługę nie chcemy pieniędzy, by nas inny miał za bezinteresownych, szlachetnych. A cóż jest przyczyną tych pożądań? Poznajemy Boga, cnotę, prawdę i wiemy, że cnota nie jest czymś materialnym, ale że ona polega na uczciwości.

A komu przypisujemy te wszystkie czynności, to myślenie, to pożądanie i poznawanie rzeczy niematerialnych? Naszej duszy. Widząc więc, że czynności jej są natury duchowej, mówimy, że i ona z natury swojej musi być duchowa. Przypatrzmy się temu dokładniej w następnym rozdziale. (cdn)
http://msza.net/i/cz20_00.html

sobota, 19 listopada 2011

"Co to jest dusza?"

Duszy przecież nikt nie widział, dlaczego więc mówimy, że człowiek ma duszę?
Z pewnością nikt nie widział duszy, bo jest ona duchowa. Czy może jest ona takim duchem, jak to nieraz słyszymy w bajkach, które sobie opowiadamy w ciepłej izbie, gdy zmrok zapadnie?
Gdy w ciemną noc znajdziemy się sami gdzieś w pustym polu, lub w ciemnym lesie, wtedy strach tworzy nam w oczach rozmaite straszydła, i przysięgałby niejeden, że widział naprawdę jakiegoś ducha.
Ja myślę, że ducha jeszcze nikt nie widział, bo to, co my widzimy oczyma, czy to będzie dym, czy jakaś para, zawsze będzie to ciało, które ma jakiś kolor, jakąś wielkość. Dusza zaś nasza nie ma ani koloru, ani żadnej wielkości. Więc może ktoś powie, że jest ona czymś takim jak powietrze, które nie ma żadnego koloru. Dlatego zdaje się nam, że naokoło nas niczego nie ma, a przecież wiemy, że jest powietrze, bo inaczej zadusilibyśmy się, nie mając czym oddychać.
Lecz dusza nie jest czymś takim, jak niewidzialne powietrze, bo powietrze jest ciałem gazowym, a nie duchem, a to ciało gazowe można skroplić podobnie jak parę na wodę, tak powietrze na ciało płynne.
Dusza nasza nie jest takim ciałem gazowym, ale jest duchem, którego ani widzieć nie możemy, ani dotknąć. A jeżeli nie możemy go zobaczyć ani dotknąć, to jak możemy mówić o tym, czym jest dusza?

Bardzo wielu z nas nie widziało i nie zobaczy maszyn do wyrabiania papieru, ani maszyn do drukowania książek, ani pieców, w których topi się żelazo, ani nawet żelaza płynnego, a jednak widzi papier, widzi wydrukowaną książeczkę, posiada naczynia z lanego żelaza. Chociaż mu nikt nie mówił, że istnieją takie maszyny, że istnieją takie piece, jednak wie na pewno, że coś takiego istnieje, bo przecież papier sam by nie powstał, ani by się sama książka nie wydrukowała.

Tak samo, choć nikt duszy nie widział, wie z jej czynności, że istnieje. Tak jak mówię, że musi być za drzwiami jakiś człowiek, gdy usłyszę mowę ludzką, choć go nie widzę. Musi być Bóg, choć Go nie widzę, ale widzę Go w stworzeniu tak pięknego świata z człowiekiem. Tak samo mówię, że musi być dusza, bo posiadam zdolność rozumowania, zdolność zastanawiania się, zdolność chcenia.
Ta zaś dusza nie może być czymś cielesnym, ale musi być duchowa, bo potrafi działać bez ciała.

Jeżeli mówimy, że stół jest ładnie wykonany, - zrobił jakiś dobry stolarz, a nie malarz lub murarz; tak samo, gdy człowiek myśli, to nie ciało myśli, lecz dusza, bo myślenie i chcenie jest czynnością nie ciała, lecz czegoś duchowego. Wobec tego mówimy, że musi być w człowieku coś duchowego, musi być dusza, musi być coś więcej aniżeli w zwierzęciu, które myśleć nie potrafi.

Gdyby człowiek, tak jak zwierzę, nie posiadał duszy tylko samo ciało, poznawałby tylko rzeczy cielesne. Gdy pies słyszy głos dzwonu lub muzykę, zaczyna wyć, bo to drażni jego ucho; gdy zobaczy kij, zaczyna szczekać i złościć się, bo czuje, że kij może mu sprawić ból. Lecz człowiek oprócz rzeczy cielesnych poznaje także rzeczy duchowe. Wiemy np., co to jest sprawiedliwość, miłosierdzie, umiarkowanie, co to jest honor, podczas gdy żadne zwierzę o tym nic nie wie. Wobec tego musimy powiedzieć, że to, co poznaje te cnoty, nie może być tylko czymś cielesnym, bo cnót tych nie możemy ani usłyszeć, ani się ich dotknąć, ale musi być w nas jeszcze coś więcej.

Zwierzę może widzieć, czuć, pożądać, bać się, szukać instynktem, ale nie wie, dlaczego tak jest, a nie inaczej. My zaś możemy rozumować, myśleć, zastanawiać się. Zastanawiać się nie tylko nad rzeczami zewnętrznymi, ale także nad swoimi myślami. Kiedy np. idziemy do spowiedzi, przypominamy sobie wszystkie nasze myśli, dawne słowa, rozważamy, czy były dobre, czy złe, i wtedy mówimy, że zastanawiamy się nad sobą. A zastanawiać się nad sobą samym może tylko sam człowiek.

Co więcej, człowiek, jak się zamyśli, potrafi zapomnieć o wszystkim, co się wkoło niego znajduje, nawet o swoim własnym ciele. Staje się mało wrażliwy na działanie zmysłów. Taki stan często można zauważyć u świętych, zatopionych w modlitwie, bo wtedy dusza ich najściślej łączy się z Bogiem, tak iż oni zupełnie zapominają o świecie. A zdarza się to nawet nam, zwyczajnym śmiertelnikom. Gdy się pogrążymy w swoich zgryzotach, wówczas zapominamy zupełnie gdzie jesteśmy, dokąd idziemy, możemy nawet zajść zupełnie gdzie indziej, aniżeli chcieliśmy. Nic nas wtedy nie obchodzą przeszkody stojące nam na drodze.

Takie wewnętrzne wejście w siebie wskazuje nam najdokładniej, że człowiek posiada coś jeszcze więcej oprócz ciała, coś, czego spostrzec nie może, a co potrafi obejść się bez ciała, potrafi zupełnie obejść się bez zmysłów cielesnych.
Choć rzeczywiście dusza tak jest połączona z ciałem, iż działa i odbiera wrażenia przez zmysły. Człowiek widząc porządek koło domu, mówi: Tu musi być porządna gospodyni - słysząc, jak ktoś ładnie gra, mówi: To musi być dobry muzyk. Ale nie ciało sprawia, że dusza widzi, słyszy, ale dusza ożywia ciało, dusza daje mu tę moc, iż ciało widzi, słyszy, a samo ciało bez duszy, to jak kawałek drzewa lub kamienia. Dlatego to, gdy dusza wyjdzie z ciała, to oko, choć otwarte, nic nie widzi, ucho, choć nie zepsute, nie słyszy nawet największych krzyków.

W człowieku jest więc jeszcze coś oprócz ciała i to coś zupełnie różnego od ciała, czego spostrzec nie możemy, a o czym możemy dowiedzieć jedynie z jego czynności. Podobnie, gdy przychodzimy do domu i zastajemy obiad ugotowany, choć nikogo nie ma w domu, mówimy, że musiał być ktoś, kto ugotował i to nie zwierzę, nie dziecko, ale taki, który potrafi ugotować. Tak samo rzecz się ma z duszą. Jeżeli widzimy, że człowiek potrafi coś więcej, aniżeli zwierzę, potrafi takie rzeczy, których samo z siebie ciało nie potrafi, nadto i takie, do których mu zupełnie nie potrzeba ciała, mówimy, że musi być w nim coś, co jest zdolne wykonać tę czynność. To jest dusza, która jest zupełnie czymś innym, niż ciało.

Nasze ciało nie potrafi myśleć, nie potrafi zastanawiać się nad sobą. Stąd musimy powiedzieć, że dusza jest czymś innym od ciała - jest ona duchowa, bo czynności jej są natury duchowej.
Z natury każdej czynności wnioskujemy o jej twórcy. Człowiek myśli i chce. Myśl i chcenie są to czynności nadzmysłowe, duchowe; musi więc być w człowieku coś duchowego, i jest tym dusza. (cdn)
http://msza.net/i/cz20_00.html

środa, 16 listopada 2011

Wstęp. "Czy człowiek ma duszę?"

- Dlaczego płaczesz, kochane dziecko - pytał się jakiś pan, spotkawszy na drodze ubogą dziewczynkę zalaną łzami.
- Matka mi umarła - odpowiada dziewczę - dziś już nie żyje ta, która tak bardzo mnie kochała. Nikt już mnie nie przytuli, nikt mi dobrego już nie powie słowa.
- Dziecko kochane - przerywa jej zacny pan - źle ci tu nie będzie, bo ta twoja dobra matka poszła do nieba, Pan Bóg wynagrodził jej za tę miłość do ciebie. Teraz stamtąd będzie czuwała nad tobą i modliła za tobą do Boga, by ci tu było dobrze, a po śmierci byś poszła tam do niej.

Usłyszawszy te słowa poczciwe dziewczę otarło łzy spływające po wybladłych policzkach, i uspokojone ucałowało z wdzięczności rękę dobremu panu.
Płakało biedne dziewczę, bo zapomniało na chwilę, że matka żyje, bo żyje dusza jej matki, która poszła na drugi świat. Że tylko ciało ulepione z gliny musi się rozsypać, gdy choroba wstrząśnie nim silniej, lub gdy stare członki nie zechcą już wypełniać czynności życiowych.

Wiedziało poczciwe dziewczę, że matka posiada duszę, lecz tak ją boleśnie dotknął w tej chwili straszny cios, jakim jest śmierć dobrej matki dla dobrego dziecka, iż zapomniała o wszystkim.
Rzekł głupi w sercu swoim: nie ma Boga, nie ma duszy, nie ma nieba. Ale mądrzejsza od nich ta biedna i poczciwa dziewczynka, bo widzi, że matka jej nie jest taka jak biedne bydlątko, które, gdy padnie, zakopią je do ziemi i nic już po nim nie zostanie. Wie bowiem, że matka jej kochana różni się zupełnie od zwierzęcia: przecież zwierzę nie mówi, chyba kilka słów nauczy się powtarzać bez zrozumienia, nie ma rozumu, ani nie zarobi, ani swoich dzieci nie będzie wychowywało, nie wie nawet, kto je stworzył, co się z nim stanie po śmierci.
Żadne zwierzę nigdy nie myślało o Bogu, bo żadnej mu czci nie oddawało. A tymczasem nie znamy narodu, który by nie czcił w jakikolwiek sposób Boga, bo człowiek posiada w sobie coś takiego, co myśli, co chce, co rozumuje i potrafi badać to, co było dawniej, i to, co będzie. Posiada on oprócz ciała to, co potrafi ciągle coś nowego wynajdywać, a jest tym jego rozumna dusza, którą się różni od zwierząt. Dusza ta, która tak wielki posiada rozum i która obdarzona jest wolną wolą, nie może ulec zepsuciu jak ciało.
Nie chcę tu mówić o nieśmiertelności duszy, ale raczej o tym, czy człowiek ma duszę?
Aby zaś dać dobrą na to odpowiedź, musimy się najpierw zapytać: Co to jest dusza? (cdn)
http://msza.net/i/cz20_00.html

czwartek, 10 listopada 2011

O Orędziach "OSTRZEŻENIE"



Na blogu "Królowa Pokoju's Blog" (http://dzieckonmp.wordpress.com/)publikowane są proroctwa odnoszące się do zbliżającego się globalnego wydarzenia nazwanego Ostrzeżeniem.

Proroctwa Ostrzeżenia odebrane zostały przez wizjonerkę z Europy, mężatkę, matkę młodej rodziny która chce być zwana Marią Miłosierdzia Bożego i twierdzi, że otrzymuje je w serii Bożego Przekazu od 9 listopada 2010, do chwili obecnej. Globalne zmiany klimatu, przewroty polityczne, Nowy Porządek Świata i ujawnienie się antychrysta, to tylko niektóre z tematów stanowiących treść tych orędzi.

Orędzia wzmacniające nauki Kościoła katolickiego w zakresie wiary i moralności przekazywane są ludzkości przez Jezusa Chrystusa w celu ponownego ewangelizowania świata tak, aby dusze mogły zostać uratowane przed Powtórnym Przyjściem – Sądem Ostatecznym.

Wizjonerka zdaje sobie sprawę, że ci, którzy twierdzą, że otrzymują wiadomości o boskiej naturze, muszą być traktowani z dużą ostrożnością. Akceptuje zatem w pełni, że wiadomości muszą być zbadane przez wykwalifikowanych teologów. Są one udostępnione dla Kościoła katolickiego do pełnego zbadania.

Pilność wiadomości
Przekazy ujawniane są światu szybko, ponieważ, jak mówi: „nie mamy wiele czasu, wobec rozwoju wydarzeń na świecie, a ludzie mają prawo do poznania Prawdy, aby mogli poprawić swoje życie w nadziei, że ich dusze mogą być zbawione. „

Jej rola jako wizjonerki jest bardzo jasna, gdy mówi: „Jak nakazuje Pan nasz Jezus Chrystus, mogę zostać pisarzem, ale nie jestem autorem. Autorem jest On. Zdaję sobie sprawę, że trudno jest ludziom zaakceptować autentyczność tych wiadomości, ale to dobrze. Zapewniam jednak, że miłość Jezusa Chrystusa i Jego Ojca Przedwiecznego dla każdego z nas na świecie jest czysta i głęboka. Serce pęka, gdy jest się świadkiem cierpienia Jezusa z powodu grzechów na świecie, a zwłaszcza tych, którzy nie wierzą, że Bóg istnieje. Teraz On da światu dowód podczas Ostrzeżenia – Oświetlenia sumienia, nadprzyrodzonego wydarzenia, którego świadkami będą wszyscy”.

Wizjonerka została poinstruowana przez naszego Pana, Jezusa Chrystusa, aby nie analizować orędzi lub dodawać osobistych interpretacji, czy poglądów. Wiadomości mają być opublikowane dokładnie tak, jak zostały one przez nią otrzymane – bez żadnych zmian dokonanych w treści.

Przyznaje, że objawienia nie są niezbędne dla wiary w Boga. Mówi, że w tym przypadku są one dawane w celu poprawy wiary ludzi i aby pomóc im przygotować się do wydarzeń na świecie, które odnoszą się do okresu czasu poprzedzającego przyjście Chrystusa. Podkreśla, że absolutnie nie ma pojęcia, kiedy Powtórne Przyjście nastąpi, ani że nigdy nie była podana data tego Wydarzenia.

2011 jest Rokiem Oczyszczenia na całym świecie
Globalne niepokoje, w tym wojny i trzęsienia ziemi, narastają teraz z powodu człowieka odwracającego się od wiary w Boga Ojca Wszechmogącego.
W przekazach Jezus powiedział, że Bóg, Odwieczny Ojciec nie będzie bezczynnie patrzeć jak grzech nadal potęguje się na świecie. Katastrofy ekologiczne nasilą się pod koniec 2011 roku i będą niestety odczuwalne w częściach świata, gdzie są najmniej oczekiwane. Dopiero kiedy staną się tak powszechne, że ludzie zaczną się nad tym zastanawiać, zdadzą sobie sprawę, że nie są one wynikiem zmian klimatycznych, ale że mogły powstać z ręki Boga.

Ich powodem będzie według Marii fakt, że Bóg jest zawsze miłosierny i chce dać ludziom szansę na pokutę, aby mogli wejść do nieba, zanim Jego Syn, Jezus Chrystus przyjdzie jako Sprawiedliwy Sędzia podczas Powtórnego Przyjścia.

Przez Swoje Miłosierdzie daje światu tę Ostatnią Szansę, aby prosić o przebaczenie za grzechy, tak żeby ludzkość mogła być uratowana i wprowadzona do nowego Raju, kiedy Niebo i Ziemia połączą się w Jedność.

Modlitwa pomoże uniknąć globalnej katastrofy, ale niestety, według wizjonerki nie ma teraz wystarczająco dużo modlitwy na świecie, więc gniew Boży ujawni się ze skutkiem natychmiastowym. Trzęsienia ziemi, tsunami, powodzie, fale upałów i erupcje wulkanów będą teraz eskalować w swej intensywności.

Wizjonerka mówi, że wiadomości te zostały jej ujawnione jako Księga Prawdy – ostatnia seria Bożych orędzi przekazywanych do świata przed Powtórnym Przyjściem i zostały przepowiedziane. Są boskiego pochodzenia i są dawane z czystej Miłości Boga do wszystkich Jego dzieci.

Ostrzeżenie

Najbardziej pilna wiadomość odnosi się do mistycznego Wydarzenia, które wkrótce odbędzie się na świecie. Wydarzenie opisane przez Jezusa Chrystusa jako Ostrzeżenie i Oświetlenie Sumienia, dane będzie światu jako Największy Akt Bożego Miłosierdzia. Nie należy przy tym utożsamiać go z Drugim Przyjściem Jezusa. Wydarzenie to będzie doświadczane przez każdego człowieka na świecie w wieku powyżej 7 lat. Będzie to tak silne przeżycie, że nikt nie będzie mógł go zignorować. Wszyscy, nawet ateiści, przekonają się, że Bóg istnieje. Każdemu objawią się jego grzechy tak, jak pojawiają się one w oczach Boga. Dar ten będzie zachęcać ludzi do ponownej oceny swojego życia i poproszenia Boga o przebaczenie. W tych burzliwych latach będzie również inspirować wiele nawróceń, zanim Jezus Chrystus powróci jako Sprawiedliwy Sędzia.

DLACZEGO NASTĄPI OSTRZEŻENIE?

-aby udowodnić całemu światu, że Bóg istnieje,

-aby przyprowadzić każdego ponownie do Jezusa i na drogę Prawdy,

-aby poprzez nawrócenia zahamować na świecie wpływ grzechu i zła,

-aby pomóc uratować nas jeszcze przed dniem Sądu Ostatecznego przez danie nam szansy błagania o przebaczenie za popełnione przez nas grzechy,

-aby nawrócić niewierzących, którzy nie mieliby szans na zbawienie bez tego Wielkiego Aktu Miłosierdzia,

-aby umocnić wiarę wśród wierzących.

CO POPRZEDZI OSTRZEŻENIE?

-Dwie komety zderzą się na niebie.

-Ludzie będą spodziewać się, że to wywoła katastrofy większe niż trzęsienia ziemi, ale tak nie będzie. Będzie to znak, że wkrótce spotkamy Jezusa.

-Niebo stanie się czerwone i zobaczymy Wielki Krzyż na niebie, Znak do przygotowania się.

-Ateiści powiedzą, że jest to globalne złudzenie. Naukowcy będą szukać logicznego wyjaśnienia, ale takiego nie będzie.

-Będzie to spektakularne zjawisko, ale nie wyrządzi nam żadnej szkody, ponieważ będzie Aktem Miłości i Miłosierdzia pochodzącym od Jezusa.

CO SIĘ WYDARZY PODCZAS OSTRZEŻENIA?

-Każdy powyżej 7 roku życia dozna prywatnego mistycznego spotkania z Jezusem Chrystusem. Będzie to jak Dzień Sądu Ostatecznego, tylko że tym razem jeszcze nie będzie wyroku skazującego. Zamiast niego dostaniemy szansę, aby poprosić o przebaczenie.

-Zostaną nam pokazane wszystkie nasze grzechy i sprawi to, że poczujemy ogromny smutek i wstyd.

-Niektórzy poczują tak wielkie obrzydzenie i doznają takiego wstrząsu, gdy ich grzechy zostaną im ukazane, że umrą zanim wykorzystają okazję prośby o przebaczenie.

-Każdy zobaczy stan swej duszy przed Bogiem – co dobrego i co złego uczynił w swym życiu.

-Wielu ludzi upadnie i będzie płakać łzami ulgi, łzami radości i szczęścia, łzami zdumienia i miłości.

-Nareszcie stanie się możliwe życie nowym życiem, gdy będziemy znali pełną Prawdę.

CO NALEŻY UCZYNIĆ PRZED OSTRZEŻENIEM?

-Jezus prosi teraz każdego, by modlić się za te dusze, które będą w stanie w grzechu śmiertelnego, i które być może umrą od wstrząsu Ostrzeżenia. Każdy musi się teraz przygotować.

-Jezus prosi, abyśmy wszyscy już teraz, czyli jeszcze przed Ostrzeżeniem, przygotowali się duchowo i skorzystali z możliwości pokuty i prośby o przebaczenie naszych grzechów.

Posted by Dzieckonmp w dniu 07/11/2011
http://dzieckonmp.wordpress.com/2011/11/07/o-oredziach-ostrzezenie-2/