niedziela, 18 grudnia 2011

"Obchodziło ją wszystko poza nią" (10)

Codzienność

Bronisław Leszczyński: "Czasem nie słuchałem mamy. Raz powiedziała, że biegłaby przede mną i zbierała kamyczki, bym się nie potknął. Kiedyś uczyłem się pod sosenkami. Nagle patrzę, na stoliku leży brzoskwinia. Mama cichutko podeszła i położyła ją. Zawsze jak się kąpałem, to wiedziałem, że mama obserwuje mnie z brzegu".
Henryk Leszczyński: "Oni się kochali. Tata powiedział dziadkom, że gdyby mieli przeszkodzić jego małżeństwu, to przyjdzie na próg i umrze. Gdy w pracy jakaś kobieta dała tacie bilecik, w którym napisała, że chciałaby się z nim spotkać, przyniósł to mamie.

W domu było proste jedzenie. Po wojnie, gdy wróciłem z Gusen, mama chciała przygotować rybę w galarecie. Kupiła karpie, a ciężko je było dostać. Poszedłem do mamy i mówię, że te karpie są takie żywe, poprosiłem, by je uwolnić. Mama pozwoliła. Lubiła rodzinne spotkania. Weseliła się ze szczęśliwymi, smuciła z nieszczęśliwymi. Szczególnie była uczulona na tragedie dzieci i osób starszych. Żyła jakby poza sobą. Obchodziło ją wszystko poza nią".

Bronisław: "Na uroczystościach u babci stoły uginały się od smaczności, ale jak wracaliśmy do domu, mama podawała rybę w galarecie. To było nieekonomiczne, ale mama chciała zakończyć wieczór w ten sposób, byśmy razem zjedli w domu, bo na przyjęciu byliśmy rozproszeni. Mama mało piła alkoholu, ale na święta robiła tzw. grzankę. Raz, gdy szkole zapytano, czy nas rodzice rozpijają, to powiedziałem, że tak, bo raz w roku mama częstuje nas grzanką. Lubiła gotować, piec jabłeczniki, ciasto drożdżowe. Robiła na szydełku firany, zasłony, obrusy".
Henryk: "Jej firany jeszcze wiszą. Nie wiem, kiedy miała na to czas".

Bronisław: "Najbardziej lubiła niebieski, różowy i żółty kolor. Raz, gdy ubrała niebieską koszule, to poprosiła "powiedz, że jestem ładna." Do niej często przychodziły kobiety, by się poradzić w sprawach mody. Także Żydówki: Rytka, Ana, bardzo elegancie damy. Mama miała coś z rabina, ten też przychodził się jej radzić".
Henryk: "Jak ją zobaczył po wojnie - płakał".
Bronisław: "Pewnego razu, gdy mama zachorowała, przyszły Żydówki i powiedziały, że w bożnicy odprawiane jest za nią nabożeństwo".

Bronisław: "Gdy szedłem pierwszy raz do szkoły, mama mi dała piękną, wielką gruszkę. Płakała. Spytałem, dlaczego. Odpowiedziała, że to pierwszy dzień mojej pracy. Drugi raz w szkole była w mojej sprawie na studniówce. Usiadła koło łacinnika i powiedziała, że jedną dwóję to postawił jej. On na to, że nie pamięta, aby ją uczył. Mama zaczęła opowiadać. Mówiła, że długo się uczyłem, a ona nie pozwala całego życia tracić na naukę i zgasiła światło w pokoju. Gdy powiedziałem, że mogę być pytany i że dostanę dwóję, jak się nie przygotuję, to odrzekła: "raz dostaniesz". Profesor powiedział, że nie wiedział o tym, a mama mu na to, że jakby się zainteresował, dlaczego uczeń, który zawsze jest przygotowany raz nie był, to by wiedział.
W Gdańsku na asystenturze przyszedłem raz w niedzielę po Mszy św. do zakładu. Rozłożyłem książki, nagle dzwonek. Schodzę na dół, patrzę: profesor. Pomyślałem, że też chce popracować. Jak mnie zobaczył, kazał iść na górę do swojego gabinetu. Tam powiedział: "Bronku, ile pracujesz w powszednie dni to wystarczy. Utykając przyszedłem tu specjalnie, bo wiedziałem, że przyjdziesz i stracisz niedzielę. Proszę, idź na plażę, znajdź dziewczynę, idź do kawiarni, czy co innego. Nie można płacić złotówką za grosz. Proszę cię, wyjdź!>> Wyszedłem niezadowolony, ale to był jeden z najpiękniejszych dni, jakie wspominam z Gdańska. I tak sobie pomyślałem, że on był podobny do mamy. Nie wolno za dużo.
Gdy przed maturą powiedziałem, że nigdy nie byłem na wagarach, to mama spytała, kiedy bym chciał pójść. Namówiłem kolegów, mama dała kanapki, zrobiliśmy sobie zdjęcia i poszliśmy. Następnego dnia w szkole, gdy zapytano gdzie byliśmy, odpowiedzieliśmy, że na wagarach, Nauczyciel nie uwierzył. Powiedział: "bez głupich żartów".

Henryk: "Nakazała modlić się do swojego patrona. Oprócz tych ze chrztu, mama dała nam jeszcze jednego. Braciom św. Józefa i Stanisława Kostkę, mnie św. Antoniego, siostrze św. Teresę od Dzieciątka Jezus. Jak przyszły ciężkie chwile okazało się, jakie to było owocne, choćby w Gusen. Przecież nie powinienem stamtąd wyjść żywy.

Mama mówiła, żebym nie krzywdził ludzi, a pracowałem przecież jako radca prawny. Czasem strona przeciwna, przegrana w procesie, na piśmie składała mojemu zakładowi gratulacje. Raz nawet wystąpiłem przeciwko swojemu zakładowi, gdy chodziło o ludzką krzywdę".
Bronisław: "Raz "Ślepy Maks">, jeden z bandytów, przyszedł zobaczyć mamę, bo chciał się dowiedzieć, kim ona jest, bo była równie znana jak on. Wołano na niego "ślepy", bo strzelił w ciemność i zabił rosyjskiego żandarma".

Henryk: "Mówi się o niej <>, ale ona jest też matką Bałut. Pamiętam, jak kiedyś do mnie jeden podskoczył, to drugi powiedział mu, aby uważał, bo zaczyna z synem Leszczyńskiej". (cdn)

"Stanisława Leszczyńska"
Krystyna Zambrzycka (Oświęcim – Numer P.64.160)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz