niedziela, 1 lipca 2012

"... byśmy żyli po chrześcijańsku" - "Opowieści pielgrzyma"(32)

Opowiedziałem krótko o mojej podróży i o tym, że idę do Irkucka.
- Ot i traf - powiedziała pani. - Na pewno pójdziesz przez Tobolsk, a tam moja rodzona matka jest mniszką w żeńskim monasterze, teraz jest już mniszką-pokutnicą[31]. Damy ci list i przyjmie cię - wielu przychodzi
do niej po duchowe porady. Przy okazji zaniesiesz jej książkę Jana Klimaka[32], którą zamówiliśmy dla niej, na jej polecenie, w Moskwie. Jak to wszystko dobrze się układa!

Wreszcie zbliżył się czas obiadu i usiedliśmy przy stole. Przyszły jeszcze jakieś cztery panie i zaczęły jeść z nami. Po skończeniu pierwszego dania jedna z przybyłych wstała, pokłoniła się przed świętym obrazem, potem pokłoniła się nam, wyszła, przyniosła drugie danie i znów usiadła. Potem inna z nich w ten sam sposób poszła po trzecie danie. Zobaczywszy to zapytałem gospodynię
- Ośmielę się, mateńko, zapytać: te panie, to pani krewne, czy co?
- Tak, to moje siostry: ta jest kucharką, ta żoną woźnicy, ta to szafarka, a ta, to moja pokojówka; wszystkie zamężne, nie mam w całym domu ani jednej panny.
Słysząc i widząc to wszystko dziwiłem się coraz bardziej i błogosławiłem Boga, że skierował mnie do ludzi tak bogobojnych. Czułem też w sercu silne działanie modlitwy i dlatego, by jak najszybciej móc zostać w samotności i modlitwie nie przeszkadzać, wstawszy zza stołu powiedziałem do gospodyni
- Trzeba, by odpoczęła pani po obiedzie, a ja, przyzwyczajony do chodzenia, pójdę na spacer do ogrodu.
- Nie, ja nie odpoczywam - odpowiedziała pani - i pójdę z tobą, a ty opowiesz mi coś budującego. A jeśli pójdziesz sam, dzieci nie dadzą ci spokoju: gdy tylko cię zobaczą, nie odejdą nawet na chwilę, tak kochają ubogich braci Chrystusa i pielgrzymów.
Cóż miałem robić? Poszliśmy. Po wejściu do ogrodu, by łatwiej zachować milczenie, nic nie mówić, pokłoniłem się pani do stóp i powiedziałem
- Proszę, mateńko, w imię Boga, powiedz mi, czy dawno prowadzisz życie tak miłe Bogu i jak doszłaś do takiej pobożności?
- Niech będzie. Opowiem ci wszystko. Widzisz, matka moja była prawnuczką arcypasterza Joasafa, którego spoczywające relikwie pokazują w Biełgorodzie. Mieliśmy w mieście duży dom, którego jedno skrzydło wynajmował niebogaty szlachcic. W końcu on umarł, gdy jego żona była brzemienna.
Po porodzie ona także umarła. Narodzone dziecko zostało kompletnie biednym sierotą. Moja mama z żalu wzięła go do siebie na wychowanie, a po roku urodziłam się ja. Razem rośliśmy, razem, u tych samych nauczycieli i nauczycielek, uczyliśmy się i tak przyzwyczailiśmy się do siebie, jak rodzony brat i siostra.
Po jakimś czasie umarł mój rodzic, a mama, porzuciwszy miejskie życie, przyjechała z nami do tej swojej wsi, by tu zamieszkać. Kiedy już dorośliśmy, mama wydała mnie za swego wychowanka, oddała nam tę swoją wieś, a sama pobudowała sobie celę i wstąpiła do monasteru. Dając nam matczyne błogosławieństwo, zostawiła jako nakaz, byśmy żyli po chrześcijańsku, gorliwie modlili się do Boga, a przede wszystkim, byśmy starali się wypełniać główne przykazanie Boże, to znaczy miłość bliźniego, byśmy karmili i pomagali ubogim Chrystusowym braciom, w prostocie i pokorze, byśmy dzieci nasze wychowywali w bojaźni Bożej, a do niewolników odnosili się jak do braci. Tak oto żyjemy tu już sami dziesięć lat, starając się, na ile to tylko możliwe, wypełniać ten testament mojej matki. Mamy też schronisko dla ubogich, w którym przebywa teraz dziesięciu kalekich i chorych, pewnie jutro do nich zajdziemy.
Po zakończeniu tego opowiadania zapytałem
- Gdzie jest ta książeczka Jana Kumaka, którą chce pani odesłać swojej rodzicielce?
- Pójdziemy do pokoju i znajdę ją.
Gdy tylko usiedliśmy, by czytać, przyjechał też pan domu. Ujrzawszy mnie, gorąco się przywitał, po bratersku, po chrześcijańsku ucałowaliśmy się, zaprowadził mnie do swego pokoju i mówił
- Pójdziemy, najdroższy bracie, do mojego gabinetu, pobłogosławisz moją celę. Myślę, że ona - wskazał na żonę - dość ci nadokuczała: gdy zobaczy kogoś pielgrzymującego, albo chorego, gotowa dzień i noc od niego nie odstępować. Z dawna mają taki zwyczaj w jej rodzie.

Weszliśmy do gabinetu. Jakież tu mnóstwo książek, przepiękne ikony, życiodajny krzyż naturalnej wielkości, a przy nim stoi Ewangelia. Pomodliłem się i mówię
- Masz tu, ojczulku, istny raj Boży. Oto sam Pan nasz, Jezus Chrystus, Jego Przeczysta Matka, święci Jego, a to pokazałem książki - ich Boże, żywe, nigdy nie milknące słowa i pouczenia. Myślę, że często rozkoszuje się pan niebiańską z nimi rozmową.
- Tak, przyznaję - odpowiedział pan domu - jestem miłośnikiem lektury.
- Jakie ma pan książki? - zapytałem.
- Mam też dużo i duchowych - odpowiedział. - Oto całoroczny cykl żywotów świętych[33], dzieła Jana
Złotoustego, Bazylego Wielkiego[34], wiele książek teologicznych i filozoficznych, dużo tu też kazań znakomitych współczesnych kaznodziejów.
Kosztowała mnie ta biblioteka jakieś pięć tysięcy rubli.
- Nie ma pan - zapytałem - jakiejś książki o modlitwie? Bardzo lubię czytać o modlitwie.
- Mam tu najnowszą książkę o modlitwie, dzieło jakiegoś petersburskiego duchownego. Pan domu wziął komentarz do modlitwy Pańskiej Ojcze nasz i z zadowoleniem zaczęliśmy czytać. (cdn)

Opowieści Pielgrzyma Część I

niedziela, 24 czerwca 2012

"Porozmawiaj ze mną." - "Opowieści pielgrzyma"(31)


Wiele się zdarzyło, i dobrego, i złego. Nie o wszystkim warto długo opowiadać, wiele już zapomniałem, bo starałem się szczególnie zapamiętać tylko to, co kierowało i pobudzało moją leniwą duszę ku modlitwie. Wszystko inne wspominałem rzadko, albo, by powiedzieć lepiej, starałem się zapominać to, co minęło, zgodnie z pouczeniem św. Pawła Apostoła, który powiedział: "Zapominając o tym, co za mną, a wytężając siły ku temu, co przede mną, pędzę ku wyznaczonej mecie, ku nagrodzie, do jakiej Bóg wzywa w górę" (Flp 3,13-14).
Przecież i zmarły mój błogosławiony starzec mawiał, że to, co chce przeszkodzić modlitwie serca, napada nas z obu stron, z lewej i z prawej. Jeśli nie może przeszkodzić w modlitwie bzdurnymi pomysłami i grzeszną wyobraźnią, to odnawia w pamięci budujące wspomnienia, napędza wspaniałych myśli, byle tylko czymkolwiek oderwać od modlitwy, której nie może ścierpieć. Jest to czysta kradzież: dusza zlekceważywszy rozmowę z Bogiem, zwraca się z upodobaniem ku rozmowie z samą sobą albo ze stworzeniami. I dlatego uczył mnie, by w czasie modlitwy nie dopuszczać nawet najpiękniejszych myśli duchowych, a i po skończeniu dnia, jeśli zdarzy się zobaczyć, że więcej czasu minęło na budujących rozmyślaniach i rozmowach niż na prawdziwej, niewidzialnej dla innych modlitwie serca, by uznać to za brak umiarkowania albo i za wyrachowaną duchową chciwość, szczególnie u początkujących, dla których jest czymś koniecznym, by czas spędzany na modlitwie był znacznie dłuższy niż poświęcony innym pobożnym zajęciom.
Ale też nie sposób wszystkiego zapomnieć. Niektóre rzeczy tak głęboko same wbiły się w pamięć, że nawet dawno nie wspominane pamięta się żywo, jak na przykład pewną szlachetną rodzinę, u której Bóg pozwolił mi spędzić kilka dni, co stało się tak:
W czasie mojego pielgrzymowania po tobolskiej guberni zdarzyło się, że przechodziłem przez jakieś powiatowe miasteczko. Sucharów zostało mi już niewiele i wszedłem do pewnego domu, by poprosić o chleb na drogę. Gospodarz powiedział do mnie:
- Dzięki Bogu, przyszedłeś w samą porę. Akurat moja żona wyjęła chleby z pieca. Masz tu ciepły bochen, pomódl się za nas.
Podziękowałem i zaczynam wkładać chleb do torby, gdy gospodyni spojrzała i mówi:
- Jakiś ten twój worek lichy, cały się powycierał, dam ci inny. I dała mi dobry, mocny worek.
Podziękowałem im z całej duszy i poszedłem dalej. Wychodząc z miasta poprosiłem w maleńkim sklepiku o trochę soli, a sklepikarz nasypał mi jej w mały woreczek. Cieszyłem się w duchu i błogosławiłem Boga za to, że mnie niegodnego kieruje do ludzi tak dobrych. Oto, myślałem sobie, przez cały tydzień, zadowolony, będę spać nie troszcząc się o pożywienie. "Błogosław, duszo moja, Pana!" (Ps 103,1 i 104,1).

Odszedłszy od tego miasta jakieś pięć wiorst zobaczyłem, że droga biegnie przez niezbyt bogatą wieś z cerkwią biedną, drewnianą, ale pięknie przyozdobioną i pomalowaną. Przechodząc tak blisko, chciałem pokłonić się Bożej świątyni i wszedłszy na cerkiewne schodki, zacząłem się modlić. Z boku cerkwi, na łączce, bawiło się dwoje dzieci po jakieś pięć, sześć lat. Pomyślałem, że pewnie to dzieci popa, choć były bardzo wystrojone. Cóż, pomodliwszy się, ruszyłem dalej. Nie zdążyłem jeszcze odejść dziesięć kroków od
cerkwi, gdy usłyszałem za sobą krzyk:
- Biedaczyno, biedaczyno, zaczekaj!
Wołały tak i biegły ku mnie dzieci, które widziałem wcześniej, chłopiec i dziewczynka. Zatrzymałem się, a one, podbiegłszy, chwyciły mnie za ręce:
- Pójdziemy do mamy, ona kocha żebraków.
- Ależ ja nie jestem żebrakiem - mówię do nich - tylko tędy przechodzę.
- To dlaczego masz torbę? - zapytały.
- To mój chleb na drogę.
- Nie, koniecznie pójdziemy, mama da ci na drogę pieniądze.
- Ale gdzie jest wasza mama - zapytałem. - Tam, za cerkwią, za tym zagajnikiem.
Zaprowadziły mnie do przepięknego ogrodu, pośród którego zobaczyłem duży, bogaty dom. Wchodzimy do pokojów - jakże tu czysto i elegancko! A oto wybiegła ku nam pani domu.
- Bardzo proszę! Uprzejmie proszę! Skąd cię Bóg do nas przysyła? Siadaj, siadaj, mój drogi!
Sama zdjęła mi worek z pleców, położyła go na stole, a mnie posadziła na miękkim krześle.
- Może chcesz coś zjeść? A może herbatki? Nic ci nie trzeba?
- Najuniżeniej pani dziękuję - odpowiedziałem. - Jedzenia mam całą torbę, a herbatę wprawdzie pijam, ale w mojej chłopskiej doli nie przyzwyczaiłem się do niej. Pani gorliwość i uprzejme traktowanie są mi droższe od poczęstunku. Będę prosił Boga, by pobłogosławił panią za taką ewangeliczną miłość do pielgrzymów. Mówiąc to, poczułem silne przynaglenie, by zwrócić się do swego wnętrza. W moim sercu zawrzała modlitwa i potrzeba mi było teraz spokoju i ciszy, by dać miejsce temu samorzutnie zrodzonemu płomieniowi modlitwy, by ukryć przed ludźmi jej zewnętrzne oznaki: łzy, westchnienia, niezwykłe poruszenia twarzy i ust.
Dlatego podniosłem się z krzesła i mówię:
- Proszę o wybaczenie, mateńko, ale na mnie czas. Niech Pan Jezus Chrystus będzie z tobą i twoimi miłymi dzieciątkami.
- Och, nie! Niech cię Bóg broni, żebyś miał odejść, nie puszczę cię. Wieczorem wraca z miasta mój mąż, cieszący się uznaniem sędzia powiatowy. Jakże on się ucieszy, gdy cię zobaczy! Każdego wędrowca uważa on za Bożego wysłańca. Jeśli odejdziesz, zasmuci się bardzo, że cię nie widział. W dodatku jutro niedziela, pomodlisz się z nami na świętej liturgii, a potem zjemy razem, co Bóg dał. W każde święto gości u nas ze trzydziestu ubogich braci Chrystusa. I nic mi jeszcze nie opowiedziałeś o sobie, dokąd i skąd wędrujesz. Porozmawiaj ze mną. Lubię słuchać duchowych rozmów ludzi miłych Bogu. Dzieci, dzieci! Weźcie torbę pielgrzyma i zanieście do pokoju ze świętymi obrazami, tam on będzie nocować.
Słuchając tych jej słów, zdziwiłem się i pomyślałem: Z człowiekiem rozmawiam, czy to jakieś przywidzenie?
Zostałem więc, by czekać na gospodarza.



Opowieści Pielgrzyma Część I

niedziela, 17 czerwca 2012

"Człowiek planuje, a Pan Bóg dysponuje" - "Opowieści pielgrzyma"(30)

Po dwóch latach takiego życia żona moja dostała nagle silnej gorączki, przyjęła świętą Komunię i dziewiątego dnia zmarła. Zostałem sam jeden, pracować nie mogłem, przyszło mi chodzić po ludziach, a wstyd mi było prosić o jałmużnę. W dodatku taki mnie jeszcze naszedł smutek po śmierci żony, że nie wiedziałem już, gdzie się mam podziać. Zdarzało się, że wejdę do swej chatki, zobaczę jej ubranie, albo jakąś chustkę i jak nie zapłaczę, bywało, że padałem bez zmysłów.

Nie mogłem dalej znosić mego smutku żyjąc tam nadal. Dlatego sprzedałem moją chatę za dwadzieścia rubli, a ubrania, moje i żony, rozdałem ubogim. Z powodu mego kalectwa dali mi papiery zwalniające mnie na zawsze, a ja natychmiast wziąłem swoją umiłowaną Biblię i poszedłem, gdzie oczy poniosą. Wyruszając
pomyślałem: Dokądże teraz pójdę? Najpierw, już wiem, do Kijowa, pokłonić się świętym relikwiom i prosić o pomoc w mym smutku. Zaraz mi się lżej zrobiło, jak to postanowiłem, i doszedłem do Kijowa z radością.

Od tamtej pory, już trzynaście lat, bezustannie pielgrzymuję po różnych miejscach, wiele obszedłem cerkwi i monasterów, a teraz to już więcej tułam się po stepie i polach. Nie wiem, czy pozwoli mi Pan dojść do świętej Jerozolimy. Czas już by, tam, jeśli taka będzie wola Boża, pochować moje grzeszne kości.
- A ile masz lat?
 - Trzydzieści trzy.
 - Toż to wiek Chrystusa!

 Opowieść czwarta

Mnie zaś dobrze jest być blisko Boga,w Panu wybrałem sobie schronienie.Ps 73[72],28

- Ma rację rosyjskie przysłowie: "Człowiek planuje, a Pan Bóg dysponuje" -
powiedziałem, wróciwszy do mojego ojca duchowego.
- Pomyślałem sobie, że dziś będę już na dobre w drodze do świętego grobu Jeruzalem, a okazało się inaczej:
zupełnie nieprzewidywany przypadek zmusił mnie do pozostania tu, i to jeszcze na trzy dni. Nie mogłem się powstrzymać, by nie przyjść do Ciebie, opowiedzieć o wszystkim i zasięgnąć rady co do mojej decyzji w przypadku, który tak nieoczekiwanie napotkałem.

Pożegnawszy się ze wszystkimi ruszyłem z Bożą pomocą w swoją drogę i właśnie miałem już minąć rogatkę, gdy zobaczyłem, że u bramy ostatniego domu stoi znajomy mi człowiek, który kiedyś pielgrzymował tak jak ja i którego nie widziałem jakieś trzy lata. Pozdrowiliśmy się i zapytał mnie, dokąd idę. Odpowiedziałem:
- Chciałbym, jeśli to spodoba się Bogu, iść do starej Jerozolimy.
- Dzięki Bogu! - podchwycił - oto mam tu dla ciebie dobrego towarzysza podróży.
- Bóg niech będzie z tobą i z nim - powiedziałem - czyż nie wiesz, że zgodnie ze swoim zwyczajem nigdy nie chodzę z innymi i przyzwyczaiłem się zawsze wędrować samotnie?
- Ależ posłuchaj: Wiem, że ten towarzysz podróży spodoba ci się. I jemu z tobą, i tobie z nim będzie dobrze. Popatrz sam: ojciec właściciela domu, w którym wynająłem się do pracy, idzie, stosownie do uczynionego ślubu, także do starego Jeruzalem i będzie ci z nim miło. To tutejszy mieszczanin, staruszek dobry i w dodatku całkiem głuchy, tak że choćbyś nie wiem jak krzyczał, nic nie usłyszy. Chcesz go o coś zapytać - pisz na kartce, wtedy odpowie. Dlatego nie dokuczy ci w drodze, nie będzie z tobą o niczym rozmawiać, zresztą i w domu coraz więcej milczy. A ty dla niego będziesz w drodze kimś niezbędnym. Syn daje mu konia i wóz do Odessy, ma je tam sprzedać. Wprawdzie staruszek chciałby iść piechotą, ale z powodu jego bagażu i pewnych darów dla Grobu Pańskiego pójdzie z nim i koń, tak że i ty możesz swoją torbę wrzucić na wóz. Pomyśl teraz, jak można starego i głuchego człowieka puścić samego z koniem w taką daleką drogę? Szukali, a jakże, szukali przewodnika, ale wszyscy chcą bardzo drogo, a i tak niebezpiecznie puścić go z nieznanym człowiekiem, ma przecież ze sobą i pieniądze, i rzeczy. Zgódź się, bracie, doprawdy, będzie dobrze. Zgódź się ku chwale Boga i z miłości do bliźniego. A ja już polecę cię moim gospodarzom i oni niezmiernie będą temu radzi. To dobrzy ludzie i lubią mnie, pracuję już u nich dwa lata. 
Porozmawialiśmy tak u bramy, on zaprowadził mnie do domu, do gospodarza, i ja, zobaczywszy, że to chyba rodzina szlachetna, zgodziłem się na ich propozycję. Postanowiliśmy zatem ruszyć w drogę w trzeci dzień świąt Bożego Narodzenia, jeśli Bóg pobłogosławi, po wysłuchaniu Bożej liturgii.

Oto jakie nieoczekiwane przypadki trafiają się na drodze życia! I wciąż Bóg i Boża Opatrzność kierują naszymi czynami i zamierzeniami, jak to jest napisane: "to Bóg jest w was sprawcą i chcenia, i działania" (Flp 2,13).
Wysłuchawszy tego mój ojciec duchowny powiedział-cieszę się z całego serca, umiłowany bracie, że Pan nieoczekiwanie pozwolił mi cię ujrzeć po tak krótkim czasie. A ponieważ jesteś teraz wolny, to z lubością przetrzymam cię tu dłużej, a ty mi jeszcze więcej opowiesz o tych pouczających spotkaniach, które przytrafiły ci się na twojej długiej drodze pielgrzyma, bo i twoich wcześniejszych opowieści słuchałem uważnie i z przyjemnością.
- Uczynię to z radością - odpowiedziałem i zacząłem mówić.


Opowieści Pielgrzyma Część I

niedziela, 10 czerwca 2012

"...we wnętrzu człowieka bywa tajemna modlitwa" - "Opowieści pielgrzyma"(29)

Opowieść trzecia

Tuż przed opuszczeniem Irkucka zaszedłem jeszcze do ojca duchownego, z którym tyle rozmawiałem. Powiedziałem:
- Na dobre ruszam w drogę do Jerozolimy. Przyszedłem się pożegnać i podziękować za tę chrześcijańską miłość do mnie, niegodnego pielgrzyma. Odpowiedział:
- Niech Bóg błogosławi twą drogę, ale właściwie dlaczego nic mi nie opowiedziałeś o sobie, kim jesteś i skąd pochodzisz? Wiele nasłuchałem się o twoich wędrówkach, ale byłoby czymś ciekawym dowiedzieć się o twym pochodzeniu i życiu poprzedzającym twoje pielgrzymowanie.
- Dobrze - powiedziałem - chętnie opowiem i o tym. Nie będzie to historia długa.

Urodziłem się na wsi, w guberni orłowskiej. Po śmierci ojca i matki zostało nas dwóch: ja i mój starszy brat. On miał lat dziesięć, a ja dwa, trzeci szedł. Wziął nas do siebie na utrzymanie dziadek, staruszek zamożny i szlachetny, miał zajazd przy wielkim szlaku i wielu przyjezdnych zatrzymywało się u niego z powodu jego dobroci. Zamieszkaliśmy więc u niego.
Mój brat był usposobienia żywego i wciąż biegał po wsi, a ja więcej kręciłem się koło dziadka. W święta
chodziliśmy z nim do cerkwi, a w domu często czytywał Biblię, tę samą, którą mam ze sobą. Brat mój wyrósł, ale zepsuł się - nauczył się pić.
Miałem już siedem lat i kiedyś leżeliśmy z bratem na piecu. Zrzucił mnie wtedy i coś mi się zrobiło w lewą rękę. Nie władam nią od tamtego czasu do dziś - uschła cała.
Dziadek widząc, że nie będę się nadawał do wiejskiej pracy, zaczął uczyć mnie czytania i pisania, a że nie miał elementarza, to uczył mnie na tej Biblii, o tak: pokazywał litery, kazał składać je w słowa, ale i zapamiętywać. Tym sposobem, sam nie wiem kiedy, powtarzając za nim, z biegiem czasu nauczyłem się
czytać. W końcu dziadek zaczął gorzej widzieć i często kazał mi czytać Biblię, a sam słuchał i poprawiał. Nierzadko bywał u nas pisarz ziemski, który pismo miał przepiękne. Przyglądałem się więc, gdy pisał, bo mi się to bardzo podobało, i sam, patrząc na mego, zacząłem kaligrafować słowa, on mi je pokazywał, dawał
papier i atrament, przygotowywał pióra.
I tak nauczyłem się pisać. Dziadek cieszył się tym i tak mnie pouczał:
 - Dzięki Bożej pomocy umiesz już czytać i pisać, i wyrośniesz na ludzi. Dlatego błogosław Pana za to i módl się często.
Chodziliśmy więc do cerkwi na wszystkie nabożeństwa, a i w domu modliliśmy się często. Mnie kazali odmawiać "Zmiłuj się nade mną, Boże" (Ps 51), a dziadek z babcią bili pokłony albo klęczeli. Miałem
już siedemnaście lat, gdy babcia umarła. Dziadek mówi do mnie:
 - Gospodyni w domu nie ma, jakże tak bez kobiety? Twój starszy brat zmarnował sobie życie, ciebie
chcę ożenić. Wymawiałem się swoim kalectwem, ale dziadek się upierał i ożenili mnie. Znaleźli mi dziewczynę poważniejszą, miała dwadzieścia lat, i dobrą. Po roku dziadek śmiertelnie zachorował. Przywołał mnie, zaczął się żegnać i mówi:
 - Oto twoje są dom i cały spadek. Żyj w zgodzie z sumieniem, nikogo nie oszukuj, a najwięcej to módl się do Boga, bo od Niego wszystko mamy. W niczym nie pokładaj nadziei, tylko w Nim. Do cerkwi chodź, Biblię czytaj, za dusze nasze się módl. Masz tu tysiąc rubli, pilnuj ich, nie trać na darmo, ale też nie bądź skąpy - ubogim i cerkwiom Bożym dawaj jałmużnę.
Tak to umarł i pochowałem go. Brat zazdrościł, że zajazd i majątek dziadek zostawił tylko mnie, i zaczął się złościć, a wróg ludzi, diabeł, tak mu pomagał, że nawet chciał mnie zabić. W końcu, oto co uczynił nocą, gdy spaliśmy, a w zajeździe nikogo nie było: włamał się do spiżarni, gdzie schowałem pieniądze, wyciągnął je z kufra i wzniecił pożar. Posłyszeliśmy coś dopiero wtedy, gdy cały dom i zajazd stały w płomieniach, i ledwie wyskoczyliśmy przez okienko, w tym tylko, w czym spaliśmy. Biblię mieliśmy u wezgłowia i zdążyliśmy ją pochwycić. Patrzyliśmy na płonący dom i mówiliśmy do siebie:
- Dzięki niech będą Bogu! Ocalała przynajmniej Biblia, będzie czym się w smutku pocieszyć.
Całe nasze mienie spłonęło, a brat mój zniknął bez wieści. Dopiero później, gdy zaczął pić i przechwalać się, dowiedzieliśmy się, że to on zabrał pieniądze i podpalił zajazd.

Zostaliśmy nadzy i bosi, prawdziwie ubodzy. Jakoś zapożyczyliśmy się, zbudowaliśmy chałupkę i zaczęliśmy żyć jak biedacy. Moja żona była mistrzynią, gdy chodzi o rękodzieło: umiała tkać, prząść, szyć, brała od ludzi różne prace, trudziła się dzień i noc, utrzymywała nas oboje. Z powodu bezwładu  ręki nie mogłem nawet wyplatać łapci. Bywało, że tka albo przędzie, ja siedzę przy niej, czytam Biblię, a ona słucha i popłakuje. Kiedy pytam ją:
 - Czemuż to płaczesz? Przecież żyjemy, dziękować Bogu - to mi odpowiada:
 - Wzrusza mnie, jak to w Biblii dobrze jest wszystko napisane.
Pamiętaliśmy także o dziadkowym poleceniu - pościliśmy często, każdego ranka odmawialiśmy akatyst[30] ku czci Bogarodzicy, a wieczorem, by nie ulec pokusie, oddawaliśmy po tysiąc pokłonów, i tak żyliśmy
sobie spokojnie dwa lata. Było jednak coś dziwnego, bo choć o modlitwie wewnętrznej biegnącej w sercu nie mieliśmy pojęcia i nigdy o niej nie słyszeliśmy, a modliliśmy się zwyczajnie, językiem, bezmyślnie biliśmy te nasze pokłony, kiwaliśmy się jak bałwany, to jednak lubiliśmy się modlić i nawet długa, zewnętrzna, niezrozumiała modlitwa nie wydawała się trudna, ale odmawialiśmy ją zadowoleni. Widać prawdę powiedział mi pewien nauczyciel, że we wnętrzu człowieka bywa tajemna modlitwa, o której nawet on sam nie wie, jak to biegnie ona w duszy w sposób niepojęty i pobudza do modlitwy takiej, jaką kto zna i umie. (cdn)
Opowieści Pielgrzyma Część I

czwartek, 7 czerwca 2012

"...przede wszystkim błogosławiłem Boga" - "Opowieści pielgrzyma"(28)

Znowu ruszyłem w swą samotną drogę i poczułem taką lekkość, jakby mi górę z pleców zdjęli. Modlitwa coraz większą dawała mi pociechę, tak że czasem moje serce aż wrzało ku Jezusowi Chrystusowi miłością bez miary i od tego słodkiego wrzenia po całym moim ciele rozchodziły się jakieś strumienie słodyczy. W mym umyśle tak wryła się pamięć o Jezusie Chrystusie, że rozmyślając o wydarzeniach Ewangelii, miałem je jakby przed oczami, wzruszałem się i płakałem z radości, czasem znów czułem w sercu taką radość, ze nie potrafię tego opowiedzieć.
Zdarzało się, że czasem i po trzy dni nie zachodziłem do żadnej ludzkiej osady,w uniesieniu wydawało mi się, że jestem sam tylko na świecie - jeden przeklęty grzesznik przed obliczem miłosiernego i miłującego Boga. Cieszyła mnie ta samotność, bo w niej słodycz modlitwy odczuwałem silniej niż będąc pośród ludzi.
W końcu doszedłem do Irkucka. Pokłoniłem się świętym relikwiom arcypasterza Innocentego i zacząłem rozmyślać, dokąd iść dalej, bo nie miałem chęci przebywać tu długo – miasto było bardzo ludne. W zadumie szedłem ulicą i oto spotkał mnie jakiś tutejszy kupiec, zatrzymał mnie i pyta:
- Jesteś pielgrzymem? Może byś do mnie zaszedł?
Przyszliśmy do jego bogatego domu. Zapytał mnie, kim jestem, i opowiedziałem mu swoje losy. Wysłuchał tego i powiada:
- Powędrowałbyś do starej Jerozolimy. Tam jest świątynia, co nie ma sobie równej!
- Poszedłbym z radością - odpowiedziałem - ale lądem nie ma jak - dojdę tylko do morza, a morze
przepłynąć? Czym zapłacę, dużo trzeba na to pieniędzy.
- Masz chęć - powiedział kupiec - to dam ci na to sposób. Oto w zeszłym roku wyprawiłem już tam pewnego staruszka, tutejszego mieszczanina.
Upałem mu do nóg, a on powiedział:
- Posłuchaj, dam ci list do Odessy, do mego rodzonego syna. Mieszka tam i prowadzi handel z Konstantynopolem. Ma statki i chętnie dowiezie cię do Konstantynopola, a tam poleci swym pracownikom, by znaleźli ci miejsce na statku płynącym do Jerozolimy, i podróż opłaci. Przecież to nie kosztuje tak drogo.

Posłyszawszy to ucieszyłem się, gorąco podziękowałem memu dobroczyńcy za jego łaskę, a przede wszystkim błogosławiłem Boga za to, że okazuje swoją ojcowską miłość i troszczy się o mnie, przeklętego grzesznika, co żadnego dobra nie czyni ani sobie, ani innym, a darmo, nic nie robiąc, zjada cudzy chleb. Trzy dni gościłem u mego dobrodzieja kupca. Tak jak mi obiecał, napisał o mnie list do swego syna i oto teraz idę do Odessy z zamiarem dotarcia do świętego grodu Jerozolimy, ale
nie wiem, czy Bóg pozwoli pokłonić się Jego życiodajnemu grobowi.
Opowieści Pielgrzyma Część I

niedziela, 3 czerwca 2012

"...nie mogą pragnąć i pożądać prawdy" - "Opowieści pielgrzyma"(27)

A w Dobrotolubiju wszystkie pouczenia dotyczące modlitwy serca wzięte są z Bożego Słowa, ze świętej Biblii, w której ten sam Jezus, który polecił odmawiać Ojcze nasz, nakazał także nieustanną modlitwę serca, mówiąc: "Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem [...] i całym swoim umysłem" (Mt 22,37); uważajcie, czuwajcie i módlcie się (Mk 13,33); trwajcie we Mnie, a Ja w was (J 15,4). A święci ojcowie przytaczając z Psałterza świadectwo króla Dawida: "Skosztujcie i zobaczcie, jak dobry jest Pan" (Ps 34,9), wyjaśniają, że chrześcijanin wszelkimi sposobami winien starać się odkryć słodycz modlitwy, pociechy szukać w modlitwie nieustannie, a nie tylko zwyczajnie, raz dziennie, odmówić Ojcze nasz. Przeczytam panu zaraz, co ci święci mężowie sądzą o tych, którzy nie dbają o osiągnięcie i nauczenie się tej niosącej słodycz modlitwy serca.
Piszą oni, że ludzie tacy grzeszą potrójnie: sprzeciwiają się Pismom natchnionym przez Boga;
nie uwzględniają, że istnieje wyższy i doskonalszy stan duszy, zadowalają się tylko zewnętrznymi dobrymi czynami i nie mogą pragnąć i pożądać prawdy, pozbawiając się w ten sposób błogości i radości Pańskiej; wreszcie po trzecie: oddają się marzeniom, wspominając swoje zewnętrzne dobre uczynki, nierzadko wpadają w zachwyt albo w pychę, i tak idą na zatracenie.

- Czytasz jakieś wzniosłe rzeczy - powiedział zarządca - gdzie nam, ludziom ze świata, o to zabiegać!
- Najprościej będzie, gdy przeczytam panu o tym, jak w codziennym ziemskim życiu dobrzy ludzie uczyli się nieustannej modlitwy.
Odszukałem w Dobrotolubiju to, co powiedział Symeon Nowy Teolog o młodzieńcu Jerzym, i zacząłem czytać. Spodobało się to zarządcy i powiedział do mnie:
- Pożycz mi tę książkę, przeczytam ją sobie w wolnym czasie, poprzeglądam.
- Proszę, na jedną dobę mogę dać, na dłużej nie, bo czytam każdego dnia, bez tego żyć nie mogę.
- To przynajmniej przepisz mi to, co przeczytałeś teraz, zapłacę
ci.
- Zapłata nie jest mi potrzebna, przepiszę z miłością, byle tylko Bóg dał Panu gorliwość w modlitwie. Zadowolony, natychmiast przepisałem przeczytane przeze mnie słowa. On przeczytał je swojej żonie i obojgu się to spodobało.

Zaczęli mnie czasem zapraszać. Chadzałem do nich z Dobrotolubijem, czytałem je, a oni słuchali, pijąc herbatę. Kiedyś zatrzymali mnie na obiad. Żona zarządcy, miła staruszka, siedziała z nami jedząc smażoną rybę i z nieuwagi udławiła się ością. Chcieliśmy jej pomóc, nie udawało się, czuła silny ból gardła i po dwóch
godzinach położyła się do łóżka. Posłali po lekarza, mieszkał stamtąd o trzydzieści wiorst, a ja, okazawszy im współczucie, poszedłem, już wieczorem, do domu.

Pośród lekkiego snu usłyszałem nocą głos mojego starca, ale nikogo nie widziałem. Głos mówił do mnie:
- Ciebie to twój gospodarz wyleczył, a ty co? Nie pomożesz żonie zarządcy? Bóg nakazał współczuć bliźniemu.
- Pomógłbym z radością, ale jak? Nie znam na to żadnego środka.
- Oto, co zrobisz: od dziecka nie znosi ona oliwy z oliwek, tej w najgorszym gatunku, nawet sam jej zapach
powoduje u niej mdłości, dlatego daj jej tego łyżkę, wypije, zwymiotuje, ość się wyrwie, oliwa nasmaruje w gardle tę ranę, co ją ość zrobiła, i kobieta będzie zdrowa.
- Jakże jej dam tej oliwy, gdy czuje do niej wstręt, przecież nie wypije?
- Każ mężowi, by trzymał ją za głowę, i szybko, choćby na siłę, wlej jej w usta.

Ocknąłem się, natychmiast poszedłem do zarządcy, wszystko mu opowiedziałem, a on powiada:
- Co tu teraz po twojej oliwie, gdy żona już tylko rzęzi i bredzi, a szyja cała spuchnięta. Zresztą, niech będzie, spróbujemy: oliwa to lek taki, że ani nie zaszkodzi, ani nie pomoże. Nalał kieliszek oliwy i jakoś daliśmy jej to wypić. Natychmiast zaczęła silnie wymiotować, ość wyrwała się zaraz z krwią, żonie zarządcy ulżyło i mocno zasnęła.

Rankiem przyszedłem ich odwiedzić, patrzę - siedzą, spokojniutko piją herbatę i oboje dziwią się temu uzdrowieniu, a jeszcze bardziej temu, jak to usłyszałem we śnie, że ona nie znosi takiej oliwy, bo o tym nie wiedział nikt oprócz nich obojga. Wreszcie przyjechał także lekarz, żona zarządcy opowiedziała, co się jej
przydarzyło, a ja o tym, jak chłop wyleczył mi nogi. Lekarz posłuchał i mówi:
- Ani jeden, ani drugi przypadek mnie nie dziwi, w obu działała sama siła natury, ale zapiszę je ku pamięci. Wyjął ołówek i zrobił notatkę w notesie.

Po tych wydarzeniach szybko rozeszły się po okolicy słuchy, że jestem jasnowidzem i lekarzem, i znachorem. Ze wszystkich stron bez przerwy zaczęli do mnie przychodzić ludzie z różnymi sprawami i przypadkami, przynosili mi podarki, zaczęli mnie poważać i dogadzać mi. Patrzyłem na to przez tydzień, przestraszyłem się, że wpadnę w pychę i wskutek rozproszenia jeszcze poniosę szkodę, i potajemnie, nocą, uciekłem stamtąd. (cdn)

Opowieści Pielgrzyma Część I

poniedziałek, 14 maja 2012

"Pogoda była jak najgorsza..." - "Opowieści pielgrzyma"(26)

Po długim czasie przydarzył mi się jeszcze pewien przypadek. Niech będzie,
opowiem i to. Pewnego razu, mianowicie dwudziestego czwartego marca, poczułem nieprzepartą chęć, by nazajutrz, w dzień poświęcony Przeczystej Bożej Matce, gdy wspominamy Boże Zwiastowanie, przystąpić do świętych Chrystusowych sakramentów.
Zapytałem o cerkiew. Mówią: trzydzieści wiorst, więc resztę dnia i całą noc
szedłem, by zdążyć na jutrznię. Pogoda była jak najgorsza: to śnieg, to deszcz, a do tego silny wiatr i zimno. Po drodze wypadło przebyć nieduży strumień, ale gdy wyszedłem na jego środek, lód mi się załamał pod nogami i wpadłem po pas w wodę. Przemoknięty dotarłem na jutrznię. Tak przetrwałem i jutrznię, i mszę, na której Bóg pozwolił mi przystąpić do świętej Komunii.

Chciałem dzień ten spędzić w spokoju, by nic nie mąciło radości ducha, i uprosiłem stróża cerkiewnego, a ten pozwolił mi zostać do rana w swoim pomieszczeniu. Cały dzień upłynął mi pośród niewypowiedzianej radości i słodyczy w sercu. Leżałem na drewnianej pryczy w tej nie opalanej izdebce jakby wypoczywając na Abrahamowym łonie: silnie działała we mnie modlitwa. Miłość do Jezusa Chrystusa i Matki Bożej przelewała się w sercu słodkimi falami i jakby zanurzała moją duszę w pełen pociechy zachwyt. Nadchodziła noc, gdy w nogach poczułem silne łamanie i przypomniałem sobie, że je przemoczyłem. Zlekceważywszy
to, zacząłem jeszcze gorliwiej skupiać się na modlitwie serca i przestałem odczuwać ból. Rankiem chciałem wstać, ale widzę, ze nogami nawet poruszyć nie mogę, wcale ich nie czułem i słabe były jak z waty. Stróż przemocą ściągnął mnie z pryczy i siedziałem tak w bezruchu dwa dni. Trzeciego dnia zaczął wypędzać
mnie ze swej izdebki, mówiąc:
 - Jak mi tu umrzesz, to dopiero będzie kłopot.
Ledwie, ledwie wypełzłem, pomagając sobie rękami, i zwaliłem się u wejścia do cerkwi.

Przeleżałem tak dwa dni. Przechodzący obok mnie ludzie nie zwracali uwagi ani na mnie, ani na moje prośby. W końcu podszedł do mnie jakiś chłop, usiadł i zaczął rozmawiać. A między innymi powiedział:
- Dasz co, to cię wyleczę. Mnie też się coś takiego trafiło, znam na to lekarstwo.
- Dać to ci nic nie mogę - odpowiedziałem.
- A w torbie co masz?
- Same suchary i książki.
- To może chociaż popracujesz przez lato, jak cię wyleczę?
- Pracować też nie mogę, widzisz, że władam jedną tylko ręką, druga prawie całkiem uschła.
- To co w końcu umiesz robić?
- Nic, tylko czytać i pisać.
- Aha, pisać umiesz! Dobrze, nauczysz pisać chłopaka, mojego syna. Czytać to on trochę umie, ale chciałbym, żeby i pisał. Nauczyciele chcą jednak za naukę drogo, dwadzieścia rubli.

Zgodziłem się i obaj ze stróżem przenieśli mnie do starej, pustej łaźni na tylnym podwórzu. Zaczął mnie leczyć. Nazbierał po polach, po podwórkach, dołach na odpadki ze ćwierć korca takich na pół rozpadających się kości, jakie trafił - ptasich, bydlęcych, różnych. Wypłukał je, potłukł na drobno kamieniem i nasypał do wielkiego dzbana. Przykrył go potem dziurawą pokrywką, przewrócił do góry dnem i postawił tak na wkopany w ziemię pusty garnek. Cały dzban oblepił grubo gliną, obłożył drewnem, podpalił i grzał tak ponad dobę. Dokładając drew mówił:
 - No i będzie z kości dziegieć.
Następnego dnia odkopał garnek, do którego nakapało rzez dziurę w pokrywce z pół kwarty gęstej, oleistej, czerwonawej cieczy o silnym zapachu świeżego, surowego mięsa. Kości w dzbanie z czarnych i spróchniałych zrobiły się takie białe, czyste, przezroczyste jak perłowa masa albo i same perły. Nacierał tą cieczą moje nogi z pięć razy dziennie. I co się stało? Już następnego dnia poczułem, że mogę poruszać palcami, na trzeci - zginałem już nogi, a piątego dnia wstałem i przespacerowałem się z kijkiem po podwórzu. Jednym słowem po tygodniu nogi moje były silne jak dawniej.

Błogosławiłem za to Boga i myślałem sobie: jakąż wielką mądrość Bożą widać w stworzeniu! Suche, spróchniałe, należące już do ziemi kości jaką jeszcze zachowują w sobie życiową siłę, jaką barwę, zapach i zdolność działania na to, co jeszcze żywe - przywracania życia temu, co umarłe. To jakby poręka przyszłego
wskrzeszenia ciał. Dobrze byłoby to pokazać leśnikowi, u którego mieszkałem i który tak wątpił w powszechne zmartwychwstanie ciał!
Powróciwszy w ten sposób do zdrowia zacząłem uczyć chłopaka i jako wzór pisma dałem mu Jezusową modlitwę. Kazałem mu ją przepisywać, pokazując, jak ładnie pisać. Nie męczyło mnie to zajęcie, bo w ciągu dnia chłopiec służył u zarządcy, a do mnie przychodził tylko wtedy, gdy ten spał, to jest od świtu do późnej
mszy. Chłopiec był pojętny i wkrótce przyzwoicie zaczął coś pisać. Zarządca zobaczył to i zapytał:
- Któż to cię uczy? - i w odpowiedzi usłyszał, że bezręki pielgrzym w starej łaźni. Zaciekawiony zarządca, Polak, przyszedł mnie zobaczyć i zastał mnie przy lekturze Dobrotolubija. Porozmawiał ze mną i pyta:
 - Cóż to czytasz? Pokazałem mu książkę.
 - Ach, to Dobrotolubije - powiedział. – Widziałem to u naszego księdza, gdy mieszkałem w Wilnie, ale nasłuchałem się, że zawiera ona jakieś dziwne sztuki czy sztuczki stosowane przy modlitwie, opisane przez
greckich mnichów, podobne do tych z Indii czy Buchary, gdzie fanatycy siedzą i nadymają się, chcąc wywołać łaskotanie w sercu, a z głupoty uważają te naturalne odczucia za modlitwę, rzekomo zsyłaną im przez Boga. Modlić się trzeba zwyczajnie, by wypełnić nasz obowiązek względem Boga: wstajesz rano, odmawiasz Ojcze nasz, jak nas nauczył Chrystus, i cały dzień jesteś w porządku, a nie bez przerwy powtarzasz w kółko jedno i to samo. W ten sposób, to kto wie, możesz i zmysły postradać, i sercu zaszkodzić.
- Nie myśl tak, dobrodzieju, o tej świętej księdze. Napisali ją nie prości greccy mnisi, a ludzie starodawni, wielcy i święci, których także wasz Kościół otacza czcią: Antoni Wielki, Makary Wielki[28], Marek Asceta[29] Jan Złotousty i inni. To od nich mnisi Indii i Buchary przejęli ten sposób wewnętrznej modlitwy
serca, ale tylko go popsuli i wypaczyli, opowiadał mi o tym mój starzec. (cdn)

Opowieści Pielgrzyma Część I

niedziela, 8 kwietnia 2012

wtorek, 6 marca 2012

"Większy jest Ten, który w was jest..." - "Opowieści pielgrzyma"(25)

Dzień był ciepły i suchy, nie chciało mi się nocować w byle jakiej wiosce i gdy wieczorem dostrzegłem w lesie dwa ogrodzone stogi siana, rozłożyłem się w jednym z nich na nocleg. Zasnąłem i we śnie widzę, jakbym szedł drogą i czytał z Dobrotolubija rozdziały Antoniego Wielkiego[24].
Nagle dogania mnie mój starzec i mówi:
- Czytasz nie to, co trzeba. Masz, czytaj tu, wskazał mi trzydziesty piąty rozdział Jana z Karpatos[25], gdzie było napisane: Czasem ten, kto poucza, wystawia się na pohańbienie i cierpi pokusy za tych, którzy odnieśli dzięki niemu duchową korzyść.
I wskazał mi jeszcze rozdział czterdziesty pierwszy tegoż autora, gdzie jest powiedziane: Ci, którzy gorliwie oddają się modlitwie, są otoczeni straszliwymi i okrutnymi pokusami.
Potem zaczął mówić:
- Bądź mężny duchem i nie trap się! Pamiętaj, co powiedział Apostoł: "Większy jest Ten, który w was jest od tego, który jest w świecie" (1 J 4,4). Sam doświadczyłeś, że żadna pokusa nie jest dopuszczona powyżej sił człowieka, a wraz z pokusą wskazuje Bóg i szybkie wyjście (1 Kor 10,13). Ufność w tę Bożą pomoc podtrzymywała i nakłaniała ku gorliwości i wytrwałości świętych mężów modlitwy, którzy nie tylko sami całe swe życie spędzili na nieustannej modlitwie, ale pełni miłości
pouczali o niej i otwierali do niej dostęp innym, gdy tylko pozwalał na to czas i sytuacja.
Św. Grzegorz z Tesalonik[26] tak o tym mówi: Nie tylko my sami znaleźliśmy upodobanie, stosownie do Bożego nakazu, w nieustannej modlitwie w imię Chrystusa, ale do nas należy uczyć jej i ukazywać ją innym, wszystkim w ogólności mnichom, ludziom świata, mądrym, niewykształconym, mężom, żonom i dzieciom, i budzić w nich wszystkich zapał ku nieustannej modlitwie.
Podobnie mówi wielebny Kalikst Telikudas[27]: Ani myśli trwających przy Bogu (to znaczy
wewnętrznej modlitwy), ani życia kontemplacyjnego i sposobów wznoszenia duszy ku górze, nie wolno zatrzymywać tylko w swym umyśle, ale należy je zapisywać, przepisywać, wyjaśniać, ku pożytkowi wszystkich, by wzrastała wzajemna miłość.
Mówi o tym także Słowo Boże, że brat wspomagany przez brata jest jak miasto warowne (Prz 18,19).
Ze wszech miar należy jednak unikać próżności i wystrzegać się, by Boże pouczenia nie były rzucane na wiatr.

Po przebudzeniu poczułem wielką radość w sercu i pokrzepienie na duszy i wyruszyłem w dalszą drogę. (cdn)

czwartek, 1 marca 2012

"...wyróżnił mnie dając cierpieć dla Jego imienia" - "Opowieści pielgrzyma"(24)

- Każdemu, ojcze, Bóg daje stosowny dar: wielu było kaznodziejów, ale pustelników było też wielu. Jaką kto znalazł w sobie skłonność, tak i postępował, wierząc, że to sam Bóg wskazał mu w ten sposób drogę zbawienia. A co mi odpowiesz na to, że liczni święci zrzekali się godności arcypasterza, przeora i kapłana, uciekając w miejsca samotne, by nie utracić pośród ludzi pokoju duszy. W ten sposób św. Izaak Syryjczyk uciekł od swych wiernych będąc biskupem, wielebny Atanazy z Atos[22] porzucił wieloosobowy klasztor, a wszystko to dlatego, że miejsca te zbyt narażały ich na pokusy, a prawdziwie wierzyli oni
słowom Jezusa Chrystusa: "Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł?" (Mt 16,26).

- Ale to byli święci - powiedział kapłan. - Jeśli święci - odpowiedziałem - strzegli się, by nie ponieść szkody obcując z ludźmi, to co pozostaje czynić słabemu grzesznikowi? W końcu pożegnałem się z tym dobrym kapłanem, a on wyprawił mnie w drogę okazując mi wiele miłości.

Przeszedłem jakieś dziesięć wiorst i zatrzymałem się we wsi, by przenocować. Spotkałem tam straszliwie chorego wieśniaka i poradziłem jego bliskim, by przystąpił do świętych tajemnic[23] Chrystusa. Zgodzili się i rankiem posłali po kapłana do wsi, gdzie była cerkiew tej parafii. Chciałem pozostać, pokłonić się świętym darom i modlić się przy tej tak wielkiej tajemnicy. Wyszedłem na ulicę, siadłem na przyzbie i czekam, by powitać kapłana.
Wtem z tyłu zabudowań wybiega ku mnie nieoczekiwanie dziewczyna, która przychodziła modlić się do kaplicy.
- Skądżeś się tu wzięła? - zapytałem.
- Wyznaczyli już zaręczyny, by wydać mnie za tego odszczepieńca, i uciekłam. - Pokłoniła mi się do nóg i zaczęła prosić:
- Okaż mi łaskę, zabierz mnie ze sobą, zaprowadź do jakiegokolwiek żeńskiego klasztoru. Za mąż iść nie chcę, będę żyć w klasztorze i oddam się Jezusowej modlitwie. Ciebie posłuchają i przyjmą mnie.
- Ulitujże się - powiedziałem. - Dokąd cię zaprowadzę Nie słyszałem tu o żadnym żeńskim klasztorze, w dodatku nie masz papierów, jak z tobą pójdę? Po pierwsze nigdzie cię nie przyjmą, po drugie schować się w dzisiejszych czasach też ci się nie uda, zaraz cię złapią, odeślą etapem na swoje miejsce, a jeszcze nałożą karę za włóczęgostwo. Wracaj lepiej do domu i módl się do Boga, a jak nie chcesz wychodzić za mąż, to udawaj, żeś na coś chora. Nazywa się to święte udawanie.
Tak właśnie postąpiła święta matka Klemensa, a także wielebna Marina, ratująca się w męskim klasztorze, i tyle innych.

Gdyśmy tak siedzieli i rozważali, nagle ujrzeliśmy, że czterech chłopów pędzi wozem zaprzęgniętym w parę koni, i to wprost na nas. Dziewczynę chwycili, wsadzili na wóz i jeden z nich odjechał. Trzech pozostałych związało mi ręce i popędziło znów do wsi, w której spędziłem lato. Na wszystkie moje usprawiedliwienia wykrzykiwali tylko:
- Już my cię, świętoszku, nauczymy, jak się dziewczyny uwodzi! Pod wieczór przyprowadzili mnie do urzędu, nogi zakuli w żelazo i zamknęli do rana w areszcie, bym czekał aż się zbierze sąd.

Dowiedział się o tym kapłan i przyszedł mnie odwiedzić. Przyniósł coś na kolację, pocieszał mnie i mówił, że się za mną ujmie i jako ojciec duchowny powie, że nie jestem taki, za jakiego mnie uważają. Posiedział ze mną i poszedł.

Późnym wieczorem przejeżdżał przez wieś naczelnik powiatowej policji, zatrzymał się u starosty i tam opowiedzieli mu o tym, co się wydarzyło. Kazał zaraz zwołać posiedzenie, a mnie przyprowadzić do izby sądowej. Zaprowadzili mnie, stoimy, czekamy. No, przyszedł i naczelnik, był już pod dobrą datą, zasiadł w czapce za stołem i woła:
- Hej, Epifanie! Ta dziewucha, twoja córka, nic ci przecież z zagrody nie ściągnęła!
- Nie, ojczulku!
- A z tym bałwanem nie przyłapali ich na
jakichś sprawkach?
- Nie, ojczulku!
- Dobrze, zatem sprawę rozsądzimy i postanowimy tak: z córką rozpraw się sam, a temu zuchowi damy jutro nauczkę i przepędzimy go, surowo nakazując, by się tu więcej nie pokazywał. No,
skończyłem!

Powiedziawszy to naczelnik powlókł się od stołu i ruszył ku miejscu, gdzie spał, a mnie znowu wsadzili do aresztu. Wczesnym rankiem przyszło dwóch - setnik i dziesiętnik, wysiekli mnie rózgami i puścili wolno. Poszedłem dalej, dziękując Bogu za to, że wyróżnił mnie dając cierpieć dla Jego imienia. Było to dla mnie pocieszeniem i jeszcze bardziej nakłaniało ku nieustannej modlitwie
serca.

Wszystkie te wydarzenia wcale mnie nie zasmuciły, tak jakby zdarzyło się to komu innemu, a ja byłbym tylko widzem. Nawet gdy mnie chłostali, starczało sił, by to znosić - modlitwa napełniająca słodyczą serce na nic mi nie pozwalała zwracać uwagi.

Gdy przeszedłem cztery wiorsty, spotkałem matkę dziewczyny; wracała z targu z zakupami. Zobaczywszy mnie powiedziała:
- Nasz kawaler rozmyślił się. Rozgniewał się, patrzcie go, na Akulinkę za to, że mu uciekła. Dała mi potem matka dziewczyny chleb i pieroga i powędrowałem dalej. (cdn)
Opowieści Pielgrzyma Część I

środa, 29 lutego 2012

"Co ci po tej samotności?" - "Opowieści pielgrzyma"(23)

A kiedyś wiosną znów, gdy przyszedłem do pewnej wioski, zdarzyło mi się zatrzymać u kapłana. Był to człowiek dobry i samotny, spędziłem u niego trzy dni. Przyjrzał mi się przez ten czas i w końcu rzekł:
- Zostań u mnie, będę ci płacił, potrzebny jest mi człowiek sumienny. Widziałeś, że przy starej, drewnianej cerkwi buduje się nowa, z kamienia. Nie mogę znaleźć pewnego człowieka, który doglądałby robotników i siedział w kaplicy, by zbierać datki na budowę, a widzę, że nadawałbyś się do tego i mógłbyś tu żyć dobrze, wedle twych
upodobań. Siedziałbyś sam w kaplicy i modlił się do Boga, jest tam akurat osobna izdebka dla stróża. Zostań, proszę, dopóki cerkwi nie skończą budować.
Chociaż długo odmawiałem, to w końcu przymuszony prośbą kapłana musiałem się zgodzić.
Tak to zostałem tam na całe lato, aż do jesieni. Zamieszkałem w izdebce przy kaplicy. Najpierw był tu spokój i mogłem bez przeszkód oddawać się modlitwie, choć wielu ludzi przychodziło do kaplicy, zwłaszcza w dni świąteczne. Jedni, żeby się pomodlić, inni - poziewać, a jeszcze inni, by ściągnąć coś z tacy na datki. A ponieważ czasem czytałem czy to Biblię, czy Dobrotolubije, to niektórzy z przychodzących, widząc to, zaczynali ze mną rozmowę, a inni prosili, by im coś
przeczytać.

Po pewnym czasie zauważyłem, że jakaś wiejska dziewczyna często zachodzi do kaplicy i długo się modli. Zacząłem przysłuchiwać się jej mamrotaniu i okazało się, że odmawia ona jakieś dziwne, nawet poprzekręcane modlitwy. Zapytałem: któż cię tego nauczył? Odpowiedziała, że matka, prawosławna chrześcijanka, bo ojciec był odszczepieńcem i nie uznawał popów[20].
Wyraziłem żal z tego powodu i poradziłem jej, by odmawiała modlitwy prawidłowo, jak to nakazuję nasz święty Kościół. Dlatego wyjaśniałem jej Ojcze nasz i Raduj się Bogarodzico
Dziewico[21], a w końcu powiedziałem:
- Jak najczęściej i jak najwięcej oddawaj się Jezusowej modlitwie, ona najpewniej dociera do Boga i dzięki niej zbawisz swoją duszę.
Dziewczyna posłuchała uważnie mej rady i zaczęła w prostocie postępować według niej. I cóż się stało? Po niezbyt długim czasie wyznała, że przywykła do Jezusowej modlitwy, że czuje nieustanną chęć stałego się nią zajmowania, gdyby to tylko było możliwe; gdy się modli, odczuwa przyjemność, a po skończeniu też czuje radość i chęć, by modlić się dalej. Ucieszyłem się tym i
poradziłem jej, by nadal i to jeszcze bardziej zajmowała się modlitwą w imię Jezusa Chrystusa.

Zbliżał się już koniec lata i liczni spośród wstępujących do kaplicy przychodzili do mnie już nie tylko po to, by posłuchać lektury czy rady, ale i z różnymi swymi smutkami, nawet po to, bym pomógł im odnaleźć rzeczy zagubione czy stracone. Pewnie niektórzy uważali mnie za wróża. W końcu i wspomniana już dziewczyna przyszła strapiona po radę, co ma robić. Jej ojciec zamierzał bowiem wydać ją pod przymusem za odszczepieńca, też bezpopowca, a udzielać ślubu miał chłop.

- Czyż to będzie ważne małżeństwo? - wykrzyknęła - toż to zwykły nierząd!
Wolę uciec, gdzie oczy poniosą.
Powiedziałem jej:
- Dokądże ty uciekniesz? Przecież cię znajdą. W dzisiejszych czasach nigdzie się nie ukryjesz, wszędzie cię znajdą. Już lepiej proś goręcej Boga, by Jego Opatrzność zniweczyła zamiary twego ojca i uchroniła twoją duszę od grzechu i herezji. Ten sposób będzie pewniejszy niż ucieczka.

Czas mijał i zrobiło się tam nieznośnie od zgiełku i pokus. W końcu lato też minęło i zdecydowałem się na porzucenie kaplicy i wyruszenie, jak kiedyś, w moją drogę. Przyszedłem więc do kapłana i mówię mu:
- Wiesz, ojcze, czego mi trzeba: ciszy dla oddania się modlitwie, a tu wszystko mnie rozprasza i przynosi mi szkodę. Byłem ci posłuszny, na całe lato zostałem, teraz zwolnij mnie i daj błogosławieństwo na moją samotną wędrówkę.
Kapłan nie miał na to ochoty i zaczął mnie namawiać:
- Co ci tu przeszkadza modlić się? Nie masz nic innego do roboty, tylko siedzieć w kaplicy, a chleb przecież dostajesz. Módl się tam proszę bardzo, choćby dzień i noc, żyj sobie, bracie, z Panem Bogiem! Nadajesz się tu i jesteś pożyteczny, głupstw nie gadasz, pieniądze Bożej cerkwi zbierasz i
oddajesz uczciwie. Bogu podoba się to bardziej niż ta twoja samotna modlitwa. Co ci po tej samotności, lepiej modlić się z ludźmi. Bóg stworzył człowieka nie po to, by myślał tylko o sobie, ale żeby jedni pomagali drugim, by wzajemnie, jak kto może, prowadzili się ku zbawieniu. Popatrzże na świętych i natchnionych nauczycieli: dzień i noc krzątali się i troszczyli o Kościół, a przecież wciąż jeszcze nauczali, a nie siedzieli w samotności, kryjąc się przed ludźmi. (cdn)

Opowieści Pielgrzyma Część I

niedziela, 19 lutego 2012

"...jak ją posiąść, odkryć i poczuć w sercu" - "Opowieści pielgrzyma"(22)

Słysząc to zwróciłem się do nauczyciela, mówiąc - Jeśli ma pan chęć, to pokażę tę książkę, w której jest rzeczywiście znak, a nie jakieś maźnięcie sadzą.
Wyjąłem z torby Dobrotolubije i pokazuję je, mówiąc:
- Dziwię się tej mądrości, jak mogła dusza, która nie posiada przecież ciała, pisać węgielkiem?
Nauczyciel obejrzał znak i powiedział:
- Jest to tajemnica duchów. Wyjaśnię ci ją, posłuchaj. Duchy, gdy pojawiają się w cielesnej postaci żywemu człowiekowi, tworzą sobie ciało z powietrza i świetlistej materii, a kiedy kończy się czas ich pojawienia, oddają to, co wzięły z żywiołów. A ponieważ powietrze jest
sprężyste, ma moc ściskającą i rozprężającą, to dusza, obleczona w nie, może wszystko brać, czynić, pisać.
Ale jaką to masz książkę? Dajże mi, popatrzę!

Otworzył akurat na mowie Symeona Nowego Teologa:
- Och, to pewnie dzieło
teologiczne. Nigdy go nie widziałem...
- Książka ta, ojczulku, prawie cała zawiera pouczenia o wewnętrznej modlitwie serca polegającej na przyzywaniu imienia Jezusa Chrystusa. Wyjaśnione to jest ze wszystkimi szczegółami przez
dwudziestu pięciu świętych ojców.
- Znam modlitwę wewnętrzną - odpowiedział nauczyciel.
Pokłoniłem mu się do nóg i prosiłem, by mi coś o niej powiedział.
- Cóż, w Nowym Testamencie jest napisane, że człowiek i wszelkie stworzenie poddane jest marności nie z własnej woli i całe oczywiście wzdycha, dąży, pragnie wejść do wolności dzieci Bożych (Rz 8,20-21). Owo tajemnicze wzdychanie stworzenia i wrodzone dążenie dusz jest właśnie modlitwą wewnętrzną. Nie trzeba się nam jej uczyć, trwa we wszystkich i we wszystkim!

Ale - zapytałem - jak ją posiąść, odkryć i poczuć w sercu, uświadomić ją sobie i przyjąć swoją wolą,
dojść do tego, by działała w sposób jawny, napełniała słodyczą, oświecała i ratowała?

- Nie pamiętam, by pisano gdzieś o tym w teologicznych traktatach - odpowiedział nauczyciel.
- A tu, tu wszystko jest opisane - wskazałem na książkę.
Nauczyciel wziął ołówek, zanotował nazwę Dobrotolubije i powiedział, że na pewno zamówi tę książkę w Tobolsku i przyjrzy się jej lepiej. Tak rozstaliśmy się.

Powędrowałem dalej, dziękując Bogu za rozmowę z nauczycielem i modląc się za pisarza, by Pan sprawił, że choć raz przeczyta on Dobrotolubije i zrozumie je ku swemu zbawieniu.

Opowieści Pielgrzyma Część I

czwartek, 9 lutego 2012

"A cóż tu świętego?" - "Opowieści pielgrzyma"(21)

Podziękowawszy Bogu i wspomniawszy mego błogosławionego starca szczęśliwie dotarłem do wsi, zaszedłem do zajazdu i wyprosiłem nocleg.

Wszedłem do izby. W bliższym jej kącie siedziało przy stole dwu ludzi, jakiś staruszek, a drugi, taki grubszy, w średnim wieku; nie wyglądali na ludzi prostych. Obaj popijali herbatę. Zapytałem chłopa pilnującego ich koni: co to za jedni? Odpowiedział, że staruszek jest nauczycielem w szkole ludowej, a ten drugi to pisarz w sądzie ziemskim, obaj szlachetnie urodzeni. Wiozę ich na targ, jakieś dwadzieścia wiorst stąd.

Trochę posiedziałem, poprosiłem kobietę o igłę z nitką, podszedłem do świecy i zacząłem zszywać mój porwany różaniec. Pisarz popatrzył i mówi:
- Pewnieś za gorliwie bił pokłony, skoroś różaniec zerwał?
- Nie ja go rozerwałem, a wilk - mówię.
- Hm, czyżby to wilki się modliły - powiedział, śmiejąc się, pisarz.
Opowiedziałem im więc szczegółowo, co się stało, i jak cenny jest dla mnie ten różaniec. Pisarz znowu się zaśmiał i powiada:
- Dla was, świętoszków i obłudników, wszędzie same cuda! A cóż tu świętego? Po prostu rzuciłeś tym w wilka, on się przestraszył i uciekł. Przecież i psy, i wilki boją się, gdy w nie rzucasz. A że się zaczepił w lesie? Nic trudnego. Mało to rzeczy bywa na tym świecie i zaraz wszystkiemu wierzyć, że to cuda?

Nauczyciel, gdy to usłyszał, powiada:
- Nie można tego tak, łaskawy panie, osądzać! Nie zna pan przecież naukowej strony zagadnienia... A ja dostrzegam w opowieści tego wieśniaka tajemnicę natury i zmysłowej, i duchowej.
Jakże to? - zapytał pisarz. - Niech pan posłucha: choć nie ma pan wyższego wykształcenia, to przecież raczył się pan uczyć krótkiej historii świętej Starego i Nowego Testamentu, z tego szkolnego wydania, w pytaniach i odpowiedziach. Pamięta pan, że kiedy pierwszy stworzony człowiek, Adam, był w stanie świętej niewinności, to wtedy wszystkie zwierzęta były mu poddane, podchodziły do niego z lękiem, a on nadawał im imiona. Starzec, do którego należał kiedyś ten różaniec, był człowiekiem świętym, a czymże jest świętość? Niczym innym jak przywróceniem w człowieku grzesznym, poprzez liczne trudy, stanu niewinności pierwszego człowieka. Kiedy uświęca się dusza, to i ciało ulega uświęceniu. A w dłoniach człowieka uświęconego był zawsze ten różaniec. Zatem poprzez dotknięcia tego człowieka, zroszenie jego potem, wszczepiona mu została święta moc, moc stanu niewinności pierwszego człowieka. Oto tajemnica natury duchowej! Zdolność odczuwania tej mocy dziedziczą do dziś wszystkie zwierzęta, wyczuwają ją węchem, bo u zwierząt nos jest najważniejszym narzędziem zmysłów. I tak mamy tajemnicę natury zmysłowej!

Wy, ludzie uczeni - powiedział na to pisarz, podchodząc do szafki - dysponujecie wielkimi mocami, posiadacie mądrość, a my wszystko traktujemy tak, po prostu, zwyczajnie: nalejesz kieliszek wódki, strzelisz sobie jednego, to i siła się znajdzie.
To już pana sprawa - powiedział nauczyciel - a wiedzę naukową proszę pozostawić nam.

Podobało mi się to, co mówił nauczyciel. Podszedłem do niego i powiedziałem:
- Pozwolę sobie, ojczulku, powiedzieć coś jeszcze o moim starcu. I opowiedziałem mu, jak go widziałem we śnie, jak dawał mi wyjaśnienia, jak zaznaczył kartkę Dobrotolubija.
Nauczyciel słuchał tego wszystkiego uważnie, a pisarz leżąc na ławie burczał:
- Prawdę ludzie mówią, że rozum tracą, a jednak Biblię czytają. Tak to jest! Jakiż to leśny diabeł ci po nocach książki znaczył? Sam we śnie zrzuciłeś książkę na podłogę i wymazałeś sadzą... To ci dopiero cud! Oj, ci cwaniacy! Wieluśmy z tej braci w życiu widzieli! Pisarz wymamrotał to,
odwrócił się do ściany i zasnął.

Opowieści Pielgrzyma Część I

środa, 8 lutego 2012

"...Bóg tak obdarzył mnie niegodnego swą miłością" - "Opowieści pielgrzyma"(20)

Po pięciu miesiącach tych samotnych modlitewnych ćwiczeń i wspomnianych słodyczy tak przywykłem do modlitwy serca, że trwałem na niej nieustannie, aż wreszcie poczułem, że modlitwa już sama, bez żadnego z mej strony pobudzania, dokonuje się i dźwięczy w mym umyśle i sercu, nie tylko gdy czuwam, ale i we śnie nic jej nie przerywa, nawet na najmniejszą chwilkę, cokolwiek bym czynił Dusza moja błogosławiła Pana, a serce rozpływało się w nieustannej radości.

Nadszedł czas wyrębu lasu, zaczęli się schodzić ludzie i przyszło mi zostawić moje ciche schronienie. Podziękowałem leśnikowi, pomodliłem się, ucałowałem ten kawałek ziemi, na którym Bóg tak obdarzył mnie niegodnego swą miłością, zarzuciłem torbę z książkami i powędrowałem dalej. Jakoś długo tułałem się po różnych miejscach, nim dobrnąłem do Irkucka. Moją pociechą i radością w czasie całej tej drogi, podczas wszystkich spotkań była spontaniczna modlitwa serca.
Nigdy nie przestawała mnie radować, choć w różnym stopniu, cokolwiek czyniłem, gdziekolwiek się znajdowałem, niczemu nie przeszkadzała, nic jej nie mogło powstrzymać. Przeciwnie, gdy coś robię, a w sercu moim trwa spontaniczna modlitwa, to i wszystko lepiej mi idzie, gdy słucham czegoś uważnie albo czytam, a modlitwa wciąż nie ustaje, w tym samym czasie odczuwam i jedno, i drugie, tak jakbym się rozdwoił albo jakbym w jednym ciele miał dwie dusze. Mój Boże! Jak pełen tajemnic jest człowiek!...

"Jak liczne są dzieła Twoje, Panie! Ty wszystko mądrze uczyniłeś..." (Ps 104,24)

Wiele też napotkałem na mej drodze cudownych przypadków i wydarzeń. Chciałbym je wszystkie opowiedzieć - dzień za krótki. Choćby na przykład ten: kiedyś pod wieczór zimą idę sam przez las, nocować w jakiejś wiosce. Już ją widziałem, były do niej jakieś dwie wiorsty. Znienacka napada na mnie, rzuca się, wielki wilk. Miałem akurat w ręku wełniany różaniec[19] starca (zawsze nosiłem go ze sobą). Zamachnąłem się na wilka i cóż się stało? Różaniec wyrwał mi się z ręki, zaczepił o szyję wilka, a ten odskoczył ode mnie przez jakiś kolczasty krzak, tylnymi łapami się w nim zaplątał, a różańcem zaczepił o sęk suchego drzewa i zaczął się szarpać. Nie miał się jednak jak wyrwać, bo różaniec zacisnął mu się na szyi. Uczyniłem z wiarą znak krzyża i podszedłem, by go uwolnić, a jeszcze bardziej z obawy, że gdy on zerwie różaniec i ucieknie z nim, to przepadnie ten
mój drogocenny przedmiot. Ledwie zdążyłem podejść i chwycić różaniec, gdy rzeczywiście wilk zerwał się i przepadł bez śladu. (cdn)

Opowieści Pielgrzyma Część I

sobota, 4 lutego 2012

"Czułem płomienną miłość do Jezusa Chrystusa" - "Opowieści pielgrzyma"(19)

Zacząłem przede wszystkim od znalezienia owego miejsca serdecznego, według pouczenia Symeona Nowego Teologa. Zamknąwszy oczy oglądałem umysłem, to jest wyobraźnią, moje serce, pragnąc ujrzeć jego położenie po lewej stronie piersi, i uważnie słuchałem jego bicia. Najpierw zajmowałem się tym po pół godziny, kilka razy dziennie. Zrazu niczego nie dostrzegałem oprócz ciemności. Potem szybko ujrzałem serce i jakiś ruch w nim. Potem wraz z oddechem zacząłem wprowadzać do serca i wyprowadzać zeń Jezusową modlitwę. Według pouczenia świętego Grzegorza Synaity oraz Kaliksta i Ignacego czyniłem to tak: nabierałem powietrza i wpatrując się umysłem w serce wyobrażałem je sobie i mówiłem - Panie, Jezu Chryste - a wypuszczając powietrze - zmiłuj się nade mną! Najpierw zajmowałem się tym po godzinie, po dwie, im dalej, tym częściej tak się ćwiczyłem, by wreszcie prawie cały dzień spędzać na tej czynności. Kiedy przychodziła na mnie ociężałość, lenistwo czy wątpliwości zaraz zaczynałem czytać w Dobrotolubiju fragmenty, które pouczają o czynności serca, i znowu pojawiała się chęć i gorliwość do modlitwy.

Po jakichś trzech tygodniach zacząłem w sercu odczuwać ból potem jakieś bardzo przyjemne ciepło, radość i spokój. Pobudzało mnie to i zachęcało do tego, by z coraz większą pilnością ćwiczyć się w modlitwie. Wszystkie moje myśli były teraz tym zajęte i odczuwałem wielką radość. Zacząłem też odtąd miewać w sercu i w umyśle różne odczucia. Bywało, że coś rozkosznie wrzało w mym sercu, napełniając je taką lekkością, wolnością i pociechą, że cały czułem się odmieniony i
wpadałem w zachwycenie. Czasem znów czułem płomienną miłość do Jezusa Chrystusa i do całego Bożego stworzenia. Innym razem znów same płynęły z mych oczu słodkie łzy dziękczynienia Panu, który umiłował mnie, przeklętego grzesznika. Bywało, że moje poprzednie, ograniczone rozumienie tak się poprawiało, że z łatwością pojmowałem i rozważałem to, o czym wcześniej nawet nie mogłem pomyśleć. Czasami owo serdeczne rozkoszne ciepło rozlewało się po całym mym ciele i ze wzruszeniem odczuwałem, że Bóg jest wciąż przy mnie. Innym razem odczuwałem w mym wnętrzu wielką radość płynącą z wzywania imienia Jezusa Chrystusa i doświadczałem, co
znaczą Jego słowa: "królestwo Boże w was jest" (Łk 17,21).

Doznając takich i podobnych rozkosznych pociech zauważyłem, że trojakie są skutki modlitwy serca: w duchu, w zmysłach i w oświeceniach. Na przykład w duchu są to: słodycz Bożej miłości, wewnętrzny pokój, zachwycenie umysłu, czystość myśli, rozkoszne trwanie myślą przy Bogu; w zmysłach: przyjemne uczucie tajania w sercu, napełnienie słodyczą wszystkich członków, radosne wrzenie w sercu, lekkość i rześkość, radość. życia, niewrażliwość na choroby i smutki. Pośród
oświeceń wymienię: jasność umysłu, rozumienie Pisma Świętego, pojmowanie mowy stworzenia, zerwanie z próżnością, poznanie słodyczy życia wewnętrznego, przekonanie o bliskości Boga i Jego ku nam miłości.

Opowieści Pielgrzyma Część I

czwartek, 2 lutego 2012

"Lektura ta rozpaliła w mej duszy zapał i gorliwość" - "Opowieści pielgrzyma"(18)

I oto widzę we śnie, że jestem jakby w celi mojego zmarłego starca, a on
wyjaśnia mi Dobrotolubije i mówi:
- Ta święta księga pełna jest wszelkiej mądrości. To tajemnicza skarbnica rozumienia Bożych wyroków. Nie wszędzie i nie dla wszystkich jest ona dostępna, ale na miarę każdego, który pragnie zrozumieć, zawiera właściwe pouczenia: dla mądrych - mądre, dla prostych - proste. Dlatego wy - ludzie prości, winniście ją czytać w innej kolejności niż ta, w jakiej ułożone są księgi świętych ojców, bo jest to kolejność teologiczna.
Człowiek nieuczony, chcąc nauczyć się z Dobrotolubija modlitwy wewnętrznej, winien je czytać tak: najpierw księgę Nikifora mnicha (w części drugiej), następnie księgę Grzegorza Synaity (całą, bez rozdziałów krótkich), dalej Symeona Nowego Teologa o trzech rodzajach modlitwy i słowo o wierze, a potem księgę Kaliksta i Ignacego. U tych ojców zawarte są wszystkie wskazówki i cała nauka o wewnętrznej modlitwie serca, zrozumiałe dla każdego.

A jeśli szukałbyś pouczenia o modlitwie jeszcze bardziej zrozumiałego, to znajdź w części czwartej krótki opis sposobu modlitwy, dany przez przewielebnego patriarchę Kaliksta Konstantynopolskiego.

Zacząłem szukać wspomnianego pouczenia, jakby trzymając w rękach moje Dobrotolubije, ale nie mogłem odnaleźć.
Wtedy starzec sam przerzucił kilka kart i powiedział:
- Masz tutaj! Zaznaczę ci! - I podniósłszy z ziemi węgielek postawił znak na marginesie, przy odnalezionym rozdziale.

Uważnie słuchałem wszystkiego, co mówił starzec i starałem się to zapamiętać jak najmocniej, ze szczegółami. Zbudziłem się, a ponieważ jeszcze nie świtało, leżałem i powtarzałem w pamięci
wszystko to, co ujrzałem we śnie, i to, co mówił mi starzec. Na koniec pomyślałem sobie: tylko Bóg wie, czy widziałem duszę zmarłego starca, czy to moje myśli tak się ułożyły, bo przecież często i dużo rozmyślam i o Dobrotolubiju, i o starcu. Z takim niedowierzaniem wstałem, zaczynało już
świtać.
I cóż widzę? Na kamieniu, który służył mi za stół w mej ziemiance, Dobrotolubije otwarte w tym samym miejscu, które pokazał mi starzec, zaznaczone węgielkiem dokładnie tak samo, jak to widziałem we śnie. Ba, nawet sam węgielek leżał przy książce.
Zdumiało mnie to, bo pamiętam dobrze, że wieczorem książki tu nie było, leżała zamknięta przy mojej głowie. Wiem też dobrze, że przedtem nie było żadnego znaczka w miejscu, które mi wskazał starzec. Wszystko to utwierdziło mnie w przekonaniu o prawdziwości snu i o tym, że Bogu podobał się mój świętej pamięci starzec.

Wziąłem się więc za czytanie Dobrotolubija w kolejności wskazanej mi przez starca. Przeczytałem
raz, potem drugi i lektura ta rozpaliła w mej duszy zapał i gorliwość, by pełnić to, o czym przeczytałem. Stało się dla mnie jasne i zrozumiałe, co znaczy modlitwa wewnętrzna, jak się ją osiąga i jakie są jej skutki, jak napełnia ona błogością duszę i serce, jak tę słodycz rozpoznać - czy pochodzi ona od Boga, czy to coś naturalnego, czy może jakieś czary. (cdn)

Opowieści Pielgrzyma Część I

środa, 1 lutego 2012

"Bóg chce , byśmy szli ku Niemu drogą synostwa" - "Opowieści pielgrzyma"(17)

Żal mi go było, gdy tego słuchałem. Pomyślałem też sobie: Mówią, że to tylko uczeni i mądrzy bywają wolnomyślicielami i w nic nie wierzą, a oto i nasza brać, prości chłopi, jakie to bezbożne ma pomysły! Pewnie świat ciemności do każdego ma dozwolony dostęp, a na zwykłych ludzi jeszcze łatwiej mu napadać. Ze wszystkich sił trzeba nabierać mądrości i umacniać się Słowem Bożym przeciw wrogom duszy.
I żeby choć trochę pomóc i podtrzymać wiarę tego brata, wyjąłem z torby Dobrotolubije, odnalazłem sto dziewiąty rozdział wielebnego Hezychiasza[18], przeczytałem i zacząłem mu objaśniać, że powstrzymywanie się od grzechów ze strachu przed piekielnymi mękami jest daremne i bezowocne, dusza nie wyzwoli się od grzechów popełnianych w myślach inaczej niż chroniąc umysł i zachowując czystość serca. Wszystko to zaś można posiąść dzięki modlitwie
wewnętrznej.
I jest jeszcze coś, dodałem. Jeśli ktoś ze strachu przed piekielnymi mękami albo nawet z pragnienia królestwa niebieskiego zaczyna spełniać uczynki, które miałyby go zbawić, to święci ojcowie nazywają to dziełem najemnika. Mówią oni, że lęk przed męką jest drogą niewolnika, a pragnienie nagrody w Królestwie - drogą najemnika. A Bóg chce przecież, byśmy szli ku Niemu
drogą synostwa, to znaczy, byśmy z miłości i gorliwości ku Niemu żyli godnie i rozkoszowali się zbawczym z Mim zjednoczeniem w duszy i sercu.
Ile byś się nie namęczył, choćbyś nie wiem jak utrudził swe ciało i dokonał, jakich chcesz czynów, to jeśli nie będziesz wciąż miał Boga w myślach, a nieustannej Jezusowej modlitwy w sercu, nigdy nie uspokoisz twych myśli, a do grzechu będziesz skłonny zawsze, nawet przy najmniejszej okazji.

Bierz się, bracie, za nieustanną modlitwę Jezusową. Przecież na tym odludziu możesz się nią zająć bez przeszkód, na owoce długo nic będziesz czekał. Przestaną nachodzić cię bezbożne myśli. Przyjdzie wiara i miłość do Jezusa Chrystusa, dowiesz się, jak zmartwychwstaną umarli, a Sąd Ostateczny ukaże ci się takim, jakim będzie.
Dzięki modlitwie poczujesz się w twym sercu tak lekki i radosny, że zdziwisz się i nie będziesz już się nudzić i zadręczać tym twoim dotychczasowym, mającym ci przynieść zbawienie, sposobem życia.
Potem, jak tylko mogłem, wyjaśniłem mu, jak rozpocząć i prowadzić nieustanną modlitwę Jezusową, jak nakazuje ją Słowo Boże i pouczają święci ojcowie.

Wyglądało na to, że się godzi, trochę też się uspokoił. Po tym wszystkim rozstałem się z nim, zamykając się we wskazanej przezeń starej ziemiance.
Mój Boże, jakąż odczułem radość, spokój i zachwyt, przekraczając progi tej pieczary albo jeszcze lepiej - mogiły. Wydała mi się królewskim pałacem, pełnym wszelakich rozkoszy i radości. Ze łzami radości dziękowałem Bogu i myślałem: oto teraz, w takim spokoju i ciszy, trzeba pilnie zająć się swoimi sprawami i błagać Boga o dar rozumu. Tak to zacząłem najpierw czytać Dobrotolubije, po kolei, od początku do końca, z wielką uwagą.
W niedługim czasie przeczytałem wszystko i zobaczyłem, jak wielka jest w nim zawarta mądrość, świętość i głębia. Ale ponieważ pisano tam o tak licznych i różnych rzeczach, tak różnorodne były
pouczenia świętych ojców, to nie mogłem pojąć i streścić sobie tego wszystkiego, czego chciałbym się dowiedzieć zwłaszcza o modlitwie wewnętrznej, by znaleźć sposób nauczenia się nieustannej, samoczynnej modlitwy serca. A pragnąłem tego bardzo, stosownie do nakazu Bożego danego przez Apostoła: "Starajcie się o większe dary" (1 Kor 12,31), a także: "Ducha nie gaście" (1 Tes 5,19).
Wciąż zatem myślałem, co mam czynić. Rozumu mi nie starcza, zdolności też, wyjaśniać mi nie ma kto - zacznę naprzykrzać się Panu poprzez modlitwę, a nuż Pan jakoś pouczy. Po czym całą dobę nic nie robiłem, tylko oddawałem się nieustannej modlitwie, nie przerywając jej nawet na chwilę. Moje myśli wyciszyły się i zasnąłem. (cdn)

Opowieści Pielgrzyma Część I

poniedziałek, 30 stycznia 2012

"...czy wystarczy twej modlitwy za grzechy?" - "Opowieści pielgrzyma"(16)

Wtem zza grubego drzewa wychodzi chłop. Chudy, blady, w średnim wieku. I pyta mnie, jak tu trafiłem, a ja odpowiadam innym pytaniem: dlaczego tu siedzi?

Zaczęliśmy życzliwą rozmowę. Człowiek ów zaprosił mnie do swej ziemianki, opowiedział, że jest leśniczym i pilnuje tego lasu sprzedanego pod wyrąb.
Poczęstował mnie chlebem i solą i wywiązała się między nami rozmowa. Zazdroszczę ci - powiedziałem - że tak wygodnie możesz żyć z dala od ludzi, nie tak jak ja, tułam się z miejsca na miejsce, obracam się wśród ludzi wszelkiego rodzaju.

Jeśli masz chęć - powiada - to proszę, żyj sobie tu i ty. Tu niedaleko jest stara ziemianka poprzedniego strażnika i choć trochę się obsunęła, to latem można w niej jeszcze mieszkać. Papiery masz, chleba nam wystarczy, każdego tygodnia przynoszą mi z naszej wsi. Jest też strumyk, który nigdy nie wysycha. Ja sam, bracie, żyję już tak dziesięć lat, tylko o chlebie i wodzie, nigdy niczego więcej niejem. Rzecz tylko w tym, że jesienią, gdy chłopi skończą prace w polu, zjedzie ich tu ze dwustu i las wyrąbią. Wtedy nic tu po mnie, a i tobie żyć tu nie dadzą.

Wysłuchawszy tego wszystkiego, tak się ucieszyłem, że padłbym mu do nóg. Wprost nie wiedziałem, jak mam Bogu dziękować za miłość, jaką mi okazał Nad czym bolałem, czego pragnąłem - wszystko to teraz nieoczekiwanie otrzymuję. Do późnej jesieni jeszcze ponad cztery miesiące i przez cały czas mogę korzystać z ciszy i spokoju, by uważnie czytać Dobrotolubije dla poznania i osiągnięcia nieustannej modlitwy serca. W ten oto sposób, pełen radości, zamieszkałem zatem we wskazanej mi ziemiance. Z tym pełnym prostoty bratem, który mnie przygarnął, rozmawialiśmy coraz więcej, zaczął mi opowiadać całe swe życie i swoje myśli.

- W mojej wsi - opowiadał - nie byłem ostatnim człowiekiem. W swoim fachu byłem mistrzem, bawełniane materiały farbowałem na czerwono, a samodziały na niebiesko i tak żyłem sobie zadowolony, choć nie bez grzechu: oszukiwałem, jak się dało w handlu, bez potrzeby przysięgałem na Boga, kląłem ciężkimi wyrazami, piłem i rozbijałem się. W naszej wiosce mieszkał stary diak, który miał starą, stareńką książeczkę o Sądzie Ostatecznym. Zdarzało się, zajdzie do prawosławnych i czyta, dają mu za to pieniądze. Zachodził i do mnie. Bywało: dasz mu dziesięć kopiejek, a on czyta aż do pierwszego piania koguta. Często słuchałem go pracując, a on czytał, jakie to w piekle będą męki, jak przemienią się żywi, a zmartwychwstaną umarli, jak to Bóg zstąpi na Sąd, aniołowie zadmą w trąby, jaki ogień i smoła będą przygotowane, i jak robak toczyć będzie ciała grzeszników. Kiedyś, słuchając tego, wystraszyłem się i pomyślałem: już mnie te męki nie miną! Stój, bierz się za ratowanie duszy, módl się, może ci Bóg daruje twoje grzechy.

Zacząłem się zastanawiać, w końcu zostawiłem swoje rzemiosło, chatę sprzedałem, a że byłem sam, poszedłem do leśnej straży, byleby tylko od ludzi dostać chleb, odzienie i woskowe świece do modlitwy.
Żyję już tak z górą dziesięć lat, jem tylko raz na dzień, a i to sam chleb i wodę. Każdej nocy wstaję o pierwszym pianiu koguta i do świtu modlę się, bijąc pokłony aż do ziemi, a przed świętymi obrazami zapalam po siedem świec. Za to w dzień, gdy obchodzę las, noszę dla umartwienia na gołym ciele dwupudowe[17] łańcuchy. Nie przeklinam, wina i piwa nie piję, z nikim się nie biję, z
kobietami i dziewczynami nie zadawałem się, jak długo żyję.

Na początku takie życie podobało mi się, ale teraz, pod koniec, napadają mnie myśli, od których nie mogę się opędzić. Przecież jeden tylko Bóg wie, czy wystarczy twej modlitwy za grzechy, a życie masz trudne. A czy to prawdę w tej książeczce napisali? Jakże to, umarły zmartwychwstanie? Jakiś tam umarły sto czy więcej lat temu, toć przecież i proch z niego nie został. A piekło będzie, czy nie, któż to wie? Przecież nikt z tamtego świata do nas nie zachodził, wygląda na to, że jak człowiek umrze i zgnije, to i ginie bez śladu. Może tę książeczkę napisali popi, ci najgłówniejsi, żeby nas głupków nastraszyć, żebyśmy skromniej żyli. Choć przecież i tak żyjesz na tej ziemi w trudzie i nic cię nie cieszy, i na tamtym świecie też nic nie będzie. I na co to wszystko? Nie lepiej to chociaż na ziemi pożyć sobie wesoło, bez znoju? Takie to myśli mnie nachodzą - ciągnął - i boję się, czy nie przyjdzie mi wrócić do starego fachu! (cdn)

Opowieści Pielgrzyma Część I

niedziela, 29 stycznia 2012

"Zacząłem stopniowo rozumieć ukryty sens Słowa Bożego" - "Opowieści pielgrzyma"(15)

Przeszedłem już z wiorstę, gdy przypomniałem sobie, że przecież żołnierzom obiecałem rubla, a akurat nieoczekiwanie go mam. Dać go im, czy nie? Raz pomyślę: stłukli cię i ograbili, a i tak go nie wydadzą, bo są pod strażą. To znów przychodzi myśl inna: przypomnij sobie, że w Biblii jest napisane: "Jeżeli nieprzyjaciel twój cierpi głód - nakarm go. Jeżeli pragnie napój go" (Rz 12,19b-20a). A i sam Jezus Chrystus mówi: "Miłujcie waszych nieprzyjaciół" (Mt 5,44), i jeszcze: "Temu, kto chce [...] wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz!" (Mt 5,40)

Przekonany tymi słowami wróciłem, podchodzę do etapu, a tu akurat wyprowadzili wszystkich uwięzionych, by ich prowadzić dalej. Podbiegłem szybko, wsunąłem im w rękę tego mojego rubla i powiedziałem:
- Pokutujcie i módlcie się. Jezus Chrystus kocha ludzi i was tak nie zostawi! - Z tymi słowami odszedłem, ruszając w drogę w innym kierunku.

Przeszedłszy jakieś pięćdziesiąt wiorst szeroką drogą pomyślałem, że dla pewniejszego osiągnięcia samotności i wygodniejszego czytania skręcę na drogę polną. Długo wędrowałem przez lasy, gdzieniegdzie tylko napotykałem niewielkie wioski. Czasem to i cały dzień przesiedziałem w lesie, pilnie czytając Dobrotolubije. Wiele i to cudownej wiedzy zaczerpnąłem z niego. Moje serce płonęło chęcią zjednoczenia z Bogiem poprzez wewnętrzną modlitwę, której umiejętność pragnąłem posiąść, kierując się i sprawdzając wszystko poprzez lekturę Dobrotolubija. Zarazem bolałem, że nie znajduję jeszcze schronienia, gdzie mógłbym spokojnie oddawać się stałej lekturze.

W tym czasie czytałem Biblię i czułem, że rozumiem ją coraz lepiej, nie tak jak wcześniej, gdy zbyt wiele wydawało mi się niejasne i często czułem się zakłopotany. Słusznie powiadają święci ojcowie, że Dobrotolubije jest kluczem do tajemnic Pisma Świętego. Mając zatem taki przewodnik, zacząłem stopniowo rozumieć ukryty sens Słowa Bożego. Tak zostało mi wyjawione, co oznacza
wewnętrzny, ukryty człowiek serca (1 P 3,4), czym jest prawdziwa modlitwa, oddawanie czci w Duchu (J 4,23), czym królestwo Boże w nas (Łk 17,21), czym jest wstawiennictwo Ducha Świętego, gdy prosi za nami błaganiem niewymownym (Rz 8,26), co oznacza: "Wytrwajcie we Mnie" (J 15,4), "Daj mi swe serce" (Prz 23,26), "Przyobleczcie się w Pana Jezusa Chrystusa" (Rz 13,14; por. Ga 3,27), a co zaślubiny Ducha w naszych sercach (por. Ap 22,17), a co wołanie sercem: Abba! Ojcze! (Rz 8,15-16) i tyle innych miejsc Pisma.

W tym czasie, gdy zaczynałem modlić się sercem, wtedy wszystko, co mnie otaczało, widziałem w jakiejś zachwycającej postaci: drzewa, trawy, ptaki, ziemię, powietrze, światło. Wszystko to jakby mówiło mi, że istnieje właśnie dla ludzi, świadczy o Bożej miłości do człowieka, modli się i wyśpiewuje chwałę Boga. Zrozumiałem wtedy, co nazywane jest w Dobrotolubiju "znajomością mowy stworzenia" i zobaczyłem, w jaki sposób można rozmawiać z Bożymi stworzeniami.

Długo tak wędrowałem. W końcu trafiłem w takie odludne miejsca, że przez trzy dni nie napotkałem ani jednej wioski. Zjadłem już wszystkie suchary i posmutniałem na myśl, że przyjdzie mi umrzeć z głodu. Zacząłem się modlić w sercu i jak tylko to uczyniłem, przygnębienie minęło, cały zdałem się na wolę Bożą, poweselałem i uspokoiłem się. Przeszedłszy kawałek drogi biegnącej wzdłuż ogromnego lasu zobaczyłem przed sobą podwórzowego psa, który zeń wybiegł.
Przywołałem go, a on, podbiegłszy, zaczął się do mnie łasić. Ucieszyłem się i pomyślałem: oto Boże miłosierdzie! Pewnie w lesie pasie się jakieś stado, a to jest oswojony pies pastucha. A może poluje tu jakiś myśliwy. Tak czy owak, ale przynajmniej mogę prosić o trochę chleba, bo już drugą dobę nie jadłem, albo mogę dowiedzieć się o jakieś pobliskie osiedle. Pokręciwszy się koło mnie i
zobaczywszy, że nic nie dostanie, pies znów pobiegł do lasu tą samą wąską ścieżką, z której wybiegł na drogę. Poszedłem za nim i po przejściu jakichś dwustu sążni zobaczyłem między drzewami, że pies wlazł do nory i wyglądając z niej zaczął szczekać. (cdn)

Opowieści Pielgrzyma Część I

sobota, 28 stycznia 2012

"Otworzyła się tu przede mną tajemnica..." - "Opowieści pielgrzyma"(14)

Opowiadanie kapitana napełniło mnie błogością i powiedziałem:
- Widziałem i ja podobny przypadek. W naszej wiosce pracował w fabryce pewien rzemieślnik, wielki mistrz w swoim fachu, dobry, ceniony, ale na nieszczęście popijał, i to często.
Pewien bogobojny człowiek poradził mu, by, gdy tylko przyjdzie mu ochota na wino, odmawiał trzydzieści trzy razy Jezusową modlitwę, a to na cześć Przenajświętszej Trójcy i według liczby trzydziestu trzech lat ziemskiego życia Jezusa Chrystusa. Rzemieślnik ów rady posłuchał, zaczął ją wypełniać i wkrótce całkiem rzucił picie. Cóż jeszcze dodać? Po trzech latach wstąpił do klasztoru.

- No dobrze, ale co jest ważniejsze - zapytał kapitan modlitwa Jezusowa czy Ewangelia?
- To jest dokładnie to samo - odpowiedziałem - czym jest Ewangelia, tym jest i Jezusowa modlitwa, bo przecież święte imię Jezusa Chrystusa zawiera w sobie wszystkie prawdy Ewangelii. Święci ojcowie powiadają, że modlitwa Jezusowa jest streszczeniem całej Ewangelii.
Na koniec pomodliliśmy się, kapitan zaczął czytać od początku Ewangelię według św. Marka, a ja słuchałem, powtarzając w sercu modlitwę. Przed drugą godziną po północy kapitan skończył Ewangelię i rozstaliśmy się, by odpocząć.

Wstałem swoim zwyczajem wczesnym rankiem, wszyscy jeszcze spali, i gdy tylko zaczęło świtać, zabrałem się do czytania mojego ukochanego Dobrotolubija. Z jakąż radością je otworzyłem! Jakbym ujrzał swego rodzonego ojca, powracającego z dalekich krajów, albo wskrzeszonego spośród umarłych przyjaciela. Ucałowałem je, dziękując Bogu za to, że mi je zwrócił. Zaraz zacząłem czytać Teolepta z Filadelfii[16], w drugiej części Dobrotolubija. Zdziwiło mnie jego pouczenie, w którym zapraszał, by człowiek wykonywał jednocześnie trzy czynności: siedząc w
refektarzu, powiada, ciału dawaj pożywienie, uchu lekturę, a umysłowi - modlitwę. Wspomniałem jednak miniony, tak radosny wieczór i to doświadczenie rozwiało moje wątpliwości. Otworzyła się tu przede mną tajemnica: umysł i serce to nie to samo!

Kiedy kapitan wstał, wyszedłem, by podziękować za jego dobroć i pożegnać się. Poczęstował mnie herbatą, dał mi rubla i rozstaliśmy się. Pełen radości znów ruszyłem w drogę.

Opowieści Pielgrzyma Część I

piątek, 27 stycznia 2012

"... już w samych słowach Ewangelii tkwi zbawienna moc" - "Opowieści pielgrzyma"(13)

Następnego dnia mnich rzeczywiście przyniósł mi to oto wydanie Ewangelii. Otworzyłem je, popatrzyłem, spróbowałem czytać i mówię:
- Nie wezmę tego, nic nie rozumiem i nie nawykłem do cerkiewnych druków[14].
Mnich dalej mnie przekonywał, że już w samych słowach Ewangelii tkwi zbawienna moc, bo napisane jest w nich to, co mówił sam Bóg. Nie musisz rozumieć, byleś czytał pilnie. Pewien święty powiedział: Nawet jeśli ty nie rozumiesz Słowa Bożego, to diabli wiedzą, co czytasz, i drżą, a przecież nałóg pijaństwa to niewątpliwie ich sprawka. I jeszcze ci powiem: Jan Złotousty[15] pisze, że nawet miejsce, w którym przechowuje się Ewangelię, odstrasza duchy ciemności i jest niedostępne dla ich knowań.

Nie pamiętam, coś temu mnichowi dałem, wziąłem od niego te Ewangelie, włożyłem do kuferka razem z innymi rzeczami i zapomniałem o tym. Po pewnym czasie znowu strasznie zachciało mi się wypić wina, jak najszybciej otworzyłem kuferek, by wyjąć pieniądze i pędzić do karczmy. Pierwsze, co mi wpadło w oczy, to były Ewangelie. Zaraz wróciło mi żywe wspomnienie tego wszystkiego, co mówił mnich, otworzyłem więc i zacząłem od początku czytać pierwszy rozdział św. Mateusza.

Przeczytałem go do końca i właśnie... niczego nie zrozumiałem. Przypomniało mi się jednak, że mnich mówił: Nie musisz rozumieć, byleś pilnie czytał. Myślę: zatem przeczytam drugi rozdział. Przeczytałem i zrozumiałem więcej. Dobrze, pomyślałem, zacznę trzeci, ale gdy tylko to uczyniłem, w koszarach zabrzmiał sygnał dzwonka: wszyscy na swoje miejsca! Nie mogłem już teraz wyjść za bramę i w ten sposób wytrwałem.

Wstawszy z rana, i mając zamiar iść po wino, pomyślałem, przeczytam rozdział Ewangelii - co się stanie? Przeczytałem i nie poszedłem. Znowu mi się wina zachciało - zacząłem czytać dalej i ulżyło mi. To mi dodało otuchy i przy każdej myśli o winie zaczynałem czytać rozdział Ewangelii. Im dalej, tym szło łatwiej, a w końcu, gdy skończyłem czterech Ewangelistów, chęć picia całkiem mi przeszła, zacząłem do tego odczuwać obrzydzenie. W ten oto sposób od pełnych dwudziestu
lat napojów alkoholowych nie używam.

Wszyscy dziwili się przemianie, która we mnie nastąpiła: po upływie trzech lat przywrócono mi rangę oficera, potem awansowałem wyżej i wreszcie zostałem dowódcą. Ożeniłem się, trafiła mi się dobra żona, dorobiliśmy się majątku i teraz, dzięki Bogu, żyjemy, w miarę możliwości pomagamy biednym, przyjmujemy w gościnę pielgrzymów. Mój syn też już jest oficerem i dobry z niego chłopak.

Posłuchaj, od tej chwili, gdy ocaliłem me życie przed zapiciem się na śmierć, poprzysiągłem sobie, że każdego dnia, aż do końca życia, czytać będę Ewangelię, całego Ewangelistę w ciągu doby, nie bacząc na przeszkody. Czynię to do dziś.
Jeśli obowiązków mam zbyt wiele i bardzo jestem zmęczony, wtedy położywszy się wieczorem przymuszam moją żonę lub syna, by czytali mi całą Ewangelię. W ten sposób trzymam się mojej zasady, nie czyniąc wyjątków. Jako wyraz dziękczynienia Bogu i na Jego chwałę oprawiłem Ewangelie w czyste srebro i noszę je zawsze na mojej piersi. (cdn)
Opowieści Pielgrzyma Część I

poniedziałek, 23 stycznia 2012

"Jakże mi pomoże twoja Ewangelia?" - "Opowieści pielgrzyma"(12)

Zrównawszy się z nimi ujrzałem dwóch ludzi, którzy mnie ograbili, a ponieważ szli oni z brzegu, upadłem im do nóg prosząc usilnie, by powiedzieli, gdzie są moje książki. Najpierw nie zwracali na mnie uwagi, ale potem jeden z nich zaczął
- Dasz coś, to powiemy, gdzie te twoje książki. Daj rubelka.
- Przysiągłem na Boga, że dam, na pewno dam, choćbym miał w imię Chrystusa wyprosić u ludzi. Macie, jeśli chcecie, bierzcie w zastaw moje papiery.
Powiedzieli, że moje książki wiezie tabor wraz z innymi skradzionymi rzeczami, znalezionymi u nich podczas rewizji.
- Jakże je odzyskam?
- Proś kapitana, który nas prowadzi.

Rzuciłem się ku kapitanowi, wszystko mu wyjaśniłem, i to szczegółowo. A on, ot tak sobie, pyta:
- Czyżbyś ty umiał czytać Biblię?
Nie tylko umiem wszystko przeczytać - odpowiedziałem - ale nawet i pisać: w Biblii jest napisane, że jest ona moją własnością, a przecież i w papierach moich podane jest to samo imię i nazwisko. Kapitan zaczął:
- Te rzezimieszki, to zbiegli żołnierze, mieszkali w ziemiance i łupili wielu. Wczoraj złapał ich sprytny woźnica, któremu chcieli odebrać trojkę. Niech będzie, oddam ci twoje książki, jeśli tu są, ale chodź z nami na nocleg, tu, niedaleko, cztery wiorsty, przecież nie zatrzymam etapu i taboru z twojego powodu.

Rozmawiając z kapitanem z radością szedłem obok jego wierzchowca. Zobaczyłem, że kapitan to człowiek dobry i prawy, już niemłody. Pytał mnie, kim jestem, skąd i dokąd idę, a ja opowiadałem mu najszczerszą prawdę. Tak dotarliśmy do chaty, służącej za miejsce noclegu etapu. Kapitan, odnalazłszy moje książki, oddał mi je i powiada:
- Dokądże teraz pójdziesz nocą, śpij u mnie w przedpokoju.
Zostałem.

Odzyskawszy książki tak się ucieszyłem, że nie wiedziałem, jak mam dziękować Bogu. Przycisnąłem je do piersi i trzymałem, aż mi zdrętwiały ręce. Z moich oczu płynęły łzy radości, a serce słodko biło w zachwycie!
Kapitan, patrząc na mnie, zapytał:
- Widać pokochałeś czytanie Biblii.
Z radości nic nie mogłem na to odpowiedzieć, wciąż płakałem. Ciągnął:
- Ja też, bracie, pilnie czytam każdego dnia Ewangelię. - Mówiąc to rozpiął mundur i wyjął maleńkie, kijowskie wydanie Ewangelii, całe w srebrze.

- Siadaj, opowiem ci, co mnie do tego skłoniło. No, ale dajcie nam wreszcie kolację.
Siedliśmy przy stole i kapitan zaczął opowiadać:
- Od młodych lat służyłem, ale nie w garnizonie, a w armii czynnej. Znałem swoje obowiązki i jako sumienny chorąży lubiany byłem przez dowództwo, ale moje lata były tak młode jak moi przyjaciele i na nieszczęście nauczyłem się pić, i to tak, że w końcu stałem się nałogowcem: gdy nie piję, jestem sumiennym oficerem, ale jak zahulam, to i sześć tygodni nie wstaję z barłogu. Długo to znosili, ale w końcu, za grubiańskie zachowanie wobec szefa, co mi się po pijanemu zdarzyło, zdegradowali mnie do zwykłego żołnierza na trzy lata, z jednoczesnym przeniesieniem do garnizonu. Jeślibym się zaś nie poprawił i nie przestał pić, to grozili najsurowszą karą. W tym nieszczęsnym stanie jakże się starałem powstrzymać, jak się nie leczyłem, ale w żaden sposób nie mogłem rzucić mojego nałogu i dlatego chcieli mnie nawet przenieść do rot aresztanckich. Usłyszawszy to, nie wiedziałem, co ze sobą uczynić.

Siedziałem kiedyś zamyślony w koszarach, gdy nagle przyszedł do nas jakiś mnich z księgą do zapisywania datków na cerkiew. Każdy dał, co mógł, a on podszedł do mnie i pyta:
- Czemuś taki smutny?
Zacząwszy z nim rozmowę, opowiedziałem mu o moim nieszczęściu. Mnich, współczując mi, zaczął:
- Dokładnie to samo zdarzyło się memu rodzonemu bratu i oto, co mu pomogło: jego ojciec duchowny dał mu Ewangelię i stanowczo nakazał, by bez chwili zwłoki, gdy tylko zachce mu się wina, czytał rozdział Ewangelii, a jeśliby mu się zachciało znowu, to i rozdział następny.
Brat mój zaczął tak postępować i w niedługim czasie przestało go ciągnąć do picia; już piętnaście lat nie miał w ustach kropli alkoholu. Postępujże i ty w ten sposób, a będzie z tego pożytek. Mam Ewangelię, owszem, przyniosę ci.
Wysłuchałem go i mówię:
- Jakże mi pomoże twoja Ewangelia, gdy żadne moje wysiłki ani leki nie mogły mnie powstrzymać?
Powiedziałem to, ot tak, bo nigdy Ewangelii nie czytywałem.
- Nie mów tak - zaprzeczył mnich - zapewniam cię, że będzie z tego pożytek.
Opowieści Pielgrzyma Część I