niedziela, 24 czerwca 2012

"Porozmawiaj ze mną." - "Opowieści pielgrzyma"(31)


Wiele się zdarzyło, i dobrego, i złego. Nie o wszystkim warto długo opowiadać, wiele już zapomniałem, bo starałem się szczególnie zapamiętać tylko to, co kierowało i pobudzało moją leniwą duszę ku modlitwie. Wszystko inne wspominałem rzadko, albo, by powiedzieć lepiej, starałem się zapominać to, co minęło, zgodnie z pouczeniem św. Pawła Apostoła, który powiedział: "Zapominając o tym, co za mną, a wytężając siły ku temu, co przede mną, pędzę ku wyznaczonej mecie, ku nagrodzie, do jakiej Bóg wzywa w górę" (Flp 3,13-14).
Przecież i zmarły mój błogosławiony starzec mawiał, że to, co chce przeszkodzić modlitwie serca, napada nas z obu stron, z lewej i z prawej. Jeśli nie może przeszkodzić w modlitwie bzdurnymi pomysłami i grzeszną wyobraźnią, to odnawia w pamięci budujące wspomnienia, napędza wspaniałych myśli, byle tylko czymkolwiek oderwać od modlitwy, której nie może ścierpieć. Jest to czysta kradzież: dusza zlekceważywszy rozmowę z Bogiem, zwraca się z upodobaniem ku rozmowie z samą sobą albo ze stworzeniami. I dlatego uczył mnie, by w czasie modlitwy nie dopuszczać nawet najpiękniejszych myśli duchowych, a i po skończeniu dnia, jeśli zdarzy się zobaczyć, że więcej czasu minęło na budujących rozmyślaniach i rozmowach niż na prawdziwej, niewidzialnej dla innych modlitwie serca, by uznać to za brak umiarkowania albo i za wyrachowaną duchową chciwość, szczególnie u początkujących, dla których jest czymś koniecznym, by czas spędzany na modlitwie był znacznie dłuższy niż poświęcony innym pobożnym zajęciom.
Ale też nie sposób wszystkiego zapomnieć. Niektóre rzeczy tak głęboko same wbiły się w pamięć, że nawet dawno nie wspominane pamięta się żywo, jak na przykład pewną szlachetną rodzinę, u której Bóg pozwolił mi spędzić kilka dni, co stało się tak:
W czasie mojego pielgrzymowania po tobolskiej guberni zdarzyło się, że przechodziłem przez jakieś powiatowe miasteczko. Sucharów zostało mi już niewiele i wszedłem do pewnego domu, by poprosić o chleb na drogę. Gospodarz powiedział do mnie:
- Dzięki Bogu, przyszedłeś w samą porę. Akurat moja żona wyjęła chleby z pieca. Masz tu ciepły bochen, pomódl się za nas.
Podziękowałem i zaczynam wkładać chleb do torby, gdy gospodyni spojrzała i mówi:
- Jakiś ten twój worek lichy, cały się powycierał, dam ci inny. I dała mi dobry, mocny worek.
Podziękowałem im z całej duszy i poszedłem dalej. Wychodząc z miasta poprosiłem w maleńkim sklepiku o trochę soli, a sklepikarz nasypał mi jej w mały woreczek. Cieszyłem się w duchu i błogosławiłem Boga za to, że mnie niegodnego kieruje do ludzi tak dobrych. Oto, myślałem sobie, przez cały tydzień, zadowolony, będę spać nie troszcząc się o pożywienie. "Błogosław, duszo moja, Pana!" (Ps 103,1 i 104,1).

Odszedłszy od tego miasta jakieś pięć wiorst zobaczyłem, że droga biegnie przez niezbyt bogatą wieś z cerkwią biedną, drewnianą, ale pięknie przyozdobioną i pomalowaną. Przechodząc tak blisko, chciałem pokłonić się Bożej świątyni i wszedłszy na cerkiewne schodki, zacząłem się modlić. Z boku cerkwi, na łączce, bawiło się dwoje dzieci po jakieś pięć, sześć lat. Pomyślałem, że pewnie to dzieci popa, choć były bardzo wystrojone. Cóż, pomodliwszy się, ruszyłem dalej. Nie zdążyłem jeszcze odejść dziesięć kroków od
cerkwi, gdy usłyszałem za sobą krzyk:
- Biedaczyno, biedaczyno, zaczekaj!
Wołały tak i biegły ku mnie dzieci, które widziałem wcześniej, chłopiec i dziewczynka. Zatrzymałem się, a one, podbiegłszy, chwyciły mnie za ręce:
- Pójdziemy do mamy, ona kocha żebraków.
- Ależ ja nie jestem żebrakiem - mówię do nich - tylko tędy przechodzę.
- To dlaczego masz torbę? - zapytały.
- To mój chleb na drogę.
- Nie, koniecznie pójdziemy, mama da ci na drogę pieniądze.
- Ale gdzie jest wasza mama - zapytałem. - Tam, za cerkwią, za tym zagajnikiem.
Zaprowadziły mnie do przepięknego ogrodu, pośród którego zobaczyłem duży, bogaty dom. Wchodzimy do pokojów - jakże tu czysto i elegancko! A oto wybiegła ku nam pani domu.
- Bardzo proszę! Uprzejmie proszę! Skąd cię Bóg do nas przysyła? Siadaj, siadaj, mój drogi!
Sama zdjęła mi worek z pleców, położyła go na stole, a mnie posadziła na miękkim krześle.
- Może chcesz coś zjeść? A może herbatki? Nic ci nie trzeba?
- Najuniżeniej pani dziękuję - odpowiedziałem. - Jedzenia mam całą torbę, a herbatę wprawdzie pijam, ale w mojej chłopskiej doli nie przyzwyczaiłem się do niej. Pani gorliwość i uprzejme traktowanie są mi droższe od poczęstunku. Będę prosił Boga, by pobłogosławił panią za taką ewangeliczną miłość do pielgrzymów. Mówiąc to, poczułem silne przynaglenie, by zwrócić się do swego wnętrza. W moim sercu zawrzała modlitwa i potrzeba mi było teraz spokoju i ciszy, by dać miejsce temu samorzutnie zrodzonemu płomieniowi modlitwy, by ukryć przed ludźmi jej zewnętrzne oznaki: łzy, westchnienia, niezwykłe poruszenia twarzy i ust.
Dlatego podniosłem się z krzesła i mówię:
- Proszę o wybaczenie, mateńko, ale na mnie czas. Niech Pan Jezus Chrystus będzie z tobą i twoimi miłymi dzieciątkami.
- Och, nie! Niech cię Bóg broni, żebyś miał odejść, nie puszczę cię. Wieczorem wraca z miasta mój mąż, cieszący się uznaniem sędzia powiatowy. Jakże on się ucieszy, gdy cię zobaczy! Każdego wędrowca uważa on za Bożego wysłańca. Jeśli odejdziesz, zasmuci się bardzo, że cię nie widział. W dodatku jutro niedziela, pomodlisz się z nami na świętej liturgii, a potem zjemy razem, co Bóg dał. W każde święto gości u nas ze trzydziestu ubogich braci Chrystusa. I nic mi jeszcze nie opowiedziałeś o sobie, dokąd i skąd wędrujesz. Porozmawiaj ze mną. Lubię słuchać duchowych rozmów ludzi miłych Bogu. Dzieci, dzieci! Weźcie torbę pielgrzyma i zanieście do pokoju ze świętymi obrazami, tam on będzie nocować.
Słuchając tych jej słów, zdziwiłem się i pomyślałem: Z człowiekiem rozmawiam, czy to jakieś przywidzenie?
Zostałem więc, by czekać na gospodarza.



Opowieści Pielgrzyma Część I

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz