niedziela, 10 czerwca 2012

"...we wnętrzu człowieka bywa tajemna modlitwa" - "Opowieści pielgrzyma"(29)

Opowieść trzecia

Tuż przed opuszczeniem Irkucka zaszedłem jeszcze do ojca duchownego, z którym tyle rozmawiałem. Powiedziałem:
- Na dobre ruszam w drogę do Jerozolimy. Przyszedłem się pożegnać i podziękować za tę chrześcijańską miłość do mnie, niegodnego pielgrzyma. Odpowiedział:
- Niech Bóg błogosławi twą drogę, ale właściwie dlaczego nic mi nie opowiedziałeś o sobie, kim jesteś i skąd pochodzisz? Wiele nasłuchałem się o twoich wędrówkach, ale byłoby czymś ciekawym dowiedzieć się o twym pochodzeniu i życiu poprzedzającym twoje pielgrzymowanie.
- Dobrze - powiedziałem - chętnie opowiem i o tym. Nie będzie to historia długa.

Urodziłem się na wsi, w guberni orłowskiej. Po śmierci ojca i matki zostało nas dwóch: ja i mój starszy brat. On miał lat dziesięć, a ja dwa, trzeci szedł. Wziął nas do siebie na utrzymanie dziadek, staruszek zamożny i szlachetny, miał zajazd przy wielkim szlaku i wielu przyjezdnych zatrzymywało się u niego z powodu jego dobroci. Zamieszkaliśmy więc u niego.
Mój brat był usposobienia żywego i wciąż biegał po wsi, a ja więcej kręciłem się koło dziadka. W święta
chodziliśmy z nim do cerkwi, a w domu często czytywał Biblię, tę samą, którą mam ze sobą. Brat mój wyrósł, ale zepsuł się - nauczył się pić.
Miałem już siedem lat i kiedyś leżeliśmy z bratem na piecu. Zrzucił mnie wtedy i coś mi się zrobiło w lewą rękę. Nie władam nią od tamtego czasu do dziś - uschła cała.
Dziadek widząc, że nie będę się nadawał do wiejskiej pracy, zaczął uczyć mnie czytania i pisania, a że nie miał elementarza, to uczył mnie na tej Biblii, o tak: pokazywał litery, kazał składać je w słowa, ale i zapamiętywać. Tym sposobem, sam nie wiem kiedy, powtarzając za nim, z biegiem czasu nauczyłem się
czytać. W końcu dziadek zaczął gorzej widzieć i często kazał mi czytać Biblię, a sam słuchał i poprawiał. Nierzadko bywał u nas pisarz ziemski, który pismo miał przepiękne. Przyglądałem się więc, gdy pisał, bo mi się to bardzo podobało, i sam, patrząc na mego, zacząłem kaligrafować słowa, on mi je pokazywał, dawał
papier i atrament, przygotowywał pióra.
I tak nauczyłem się pisać. Dziadek cieszył się tym i tak mnie pouczał:
 - Dzięki Bożej pomocy umiesz już czytać i pisać, i wyrośniesz na ludzi. Dlatego błogosław Pana za to i módl się często.
Chodziliśmy więc do cerkwi na wszystkie nabożeństwa, a i w domu modliliśmy się często. Mnie kazali odmawiać "Zmiłuj się nade mną, Boże" (Ps 51), a dziadek z babcią bili pokłony albo klęczeli. Miałem
już siedemnaście lat, gdy babcia umarła. Dziadek mówi do mnie:
 - Gospodyni w domu nie ma, jakże tak bez kobiety? Twój starszy brat zmarnował sobie życie, ciebie
chcę ożenić. Wymawiałem się swoim kalectwem, ale dziadek się upierał i ożenili mnie. Znaleźli mi dziewczynę poważniejszą, miała dwadzieścia lat, i dobrą. Po roku dziadek śmiertelnie zachorował. Przywołał mnie, zaczął się żegnać i mówi:
 - Oto twoje są dom i cały spadek. Żyj w zgodzie z sumieniem, nikogo nie oszukuj, a najwięcej to módl się do Boga, bo od Niego wszystko mamy. W niczym nie pokładaj nadziei, tylko w Nim. Do cerkwi chodź, Biblię czytaj, za dusze nasze się módl. Masz tu tysiąc rubli, pilnuj ich, nie trać na darmo, ale też nie bądź skąpy - ubogim i cerkwiom Bożym dawaj jałmużnę.
Tak to umarł i pochowałem go. Brat zazdrościł, że zajazd i majątek dziadek zostawił tylko mnie, i zaczął się złościć, a wróg ludzi, diabeł, tak mu pomagał, że nawet chciał mnie zabić. W końcu, oto co uczynił nocą, gdy spaliśmy, a w zajeździe nikogo nie było: włamał się do spiżarni, gdzie schowałem pieniądze, wyciągnął je z kufra i wzniecił pożar. Posłyszeliśmy coś dopiero wtedy, gdy cały dom i zajazd stały w płomieniach, i ledwie wyskoczyliśmy przez okienko, w tym tylko, w czym spaliśmy. Biblię mieliśmy u wezgłowia i zdążyliśmy ją pochwycić. Patrzyliśmy na płonący dom i mówiliśmy do siebie:
- Dzięki niech będą Bogu! Ocalała przynajmniej Biblia, będzie czym się w smutku pocieszyć.
Całe nasze mienie spłonęło, a brat mój zniknął bez wieści. Dopiero później, gdy zaczął pić i przechwalać się, dowiedzieliśmy się, że to on zabrał pieniądze i podpalił zajazd.

Zostaliśmy nadzy i bosi, prawdziwie ubodzy. Jakoś zapożyczyliśmy się, zbudowaliśmy chałupkę i zaczęliśmy żyć jak biedacy. Moja żona była mistrzynią, gdy chodzi o rękodzieło: umiała tkać, prząść, szyć, brała od ludzi różne prace, trudziła się dzień i noc, utrzymywała nas oboje. Z powodu bezwładu  ręki nie mogłem nawet wyplatać łapci. Bywało, że tka albo przędzie, ja siedzę przy niej, czytam Biblię, a ona słucha i popłakuje. Kiedy pytam ją:
 - Czemuż to płaczesz? Przecież żyjemy, dziękować Bogu - to mi odpowiada:
 - Wzrusza mnie, jak to w Biblii dobrze jest wszystko napisane.
Pamiętaliśmy także o dziadkowym poleceniu - pościliśmy często, każdego ranka odmawialiśmy akatyst[30] ku czci Bogarodzicy, a wieczorem, by nie ulec pokusie, oddawaliśmy po tysiąc pokłonów, i tak żyliśmy
sobie spokojnie dwa lata. Było jednak coś dziwnego, bo choć o modlitwie wewnętrznej biegnącej w sercu nie mieliśmy pojęcia i nigdy o niej nie słyszeliśmy, a modliliśmy się zwyczajnie, językiem, bezmyślnie biliśmy te nasze pokłony, kiwaliśmy się jak bałwany, to jednak lubiliśmy się modlić i nawet długa, zewnętrzna, niezrozumiała modlitwa nie wydawała się trudna, ale odmawialiśmy ją zadowoleni. Widać prawdę powiedział mi pewien nauczyciel, że we wnętrzu człowieka bywa tajemna modlitwa, o której nawet on sam nie wie, jak to biegnie ona w duszy w sposób niepojęty i pobudza do modlitwy takiej, jaką kto zna i umie. (cdn)
Opowieści Pielgrzyma Część I

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz