czwartek, 1 marca 2012

"...wyróżnił mnie dając cierpieć dla Jego imienia" - "Opowieści pielgrzyma"(24)

- Każdemu, ojcze, Bóg daje stosowny dar: wielu było kaznodziejów, ale pustelników było też wielu. Jaką kto znalazł w sobie skłonność, tak i postępował, wierząc, że to sam Bóg wskazał mu w ten sposób drogę zbawienia. A co mi odpowiesz na to, że liczni święci zrzekali się godności arcypasterza, przeora i kapłana, uciekając w miejsca samotne, by nie utracić pośród ludzi pokoju duszy. W ten sposób św. Izaak Syryjczyk uciekł od swych wiernych będąc biskupem, wielebny Atanazy z Atos[22] porzucił wieloosobowy klasztor, a wszystko to dlatego, że miejsca te zbyt narażały ich na pokusy, a prawdziwie wierzyli oni
słowom Jezusa Chrystusa: "Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł?" (Mt 16,26).

- Ale to byli święci - powiedział kapłan. - Jeśli święci - odpowiedziałem - strzegli się, by nie ponieść szkody obcując z ludźmi, to co pozostaje czynić słabemu grzesznikowi? W końcu pożegnałem się z tym dobrym kapłanem, a on wyprawił mnie w drogę okazując mi wiele miłości.

Przeszedłem jakieś dziesięć wiorst i zatrzymałem się we wsi, by przenocować. Spotkałem tam straszliwie chorego wieśniaka i poradziłem jego bliskim, by przystąpił do świętych tajemnic[23] Chrystusa. Zgodzili się i rankiem posłali po kapłana do wsi, gdzie była cerkiew tej parafii. Chciałem pozostać, pokłonić się świętym darom i modlić się przy tej tak wielkiej tajemnicy. Wyszedłem na ulicę, siadłem na przyzbie i czekam, by powitać kapłana.
Wtem z tyłu zabudowań wybiega ku mnie nieoczekiwanie dziewczyna, która przychodziła modlić się do kaplicy.
- Skądżeś się tu wzięła? - zapytałem.
- Wyznaczyli już zaręczyny, by wydać mnie za tego odszczepieńca, i uciekłam. - Pokłoniła mi się do nóg i zaczęła prosić:
- Okaż mi łaskę, zabierz mnie ze sobą, zaprowadź do jakiegokolwiek żeńskiego klasztoru. Za mąż iść nie chcę, będę żyć w klasztorze i oddam się Jezusowej modlitwie. Ciebie posłuchają i przyjmą mnie.
- Ulitujże się - powiedziałem. - Dokąd cię zaprowadzę Nie słyszałem tu o żadnym żeńskim klasztorze, w dodatku nie masz papierów, jak z tobą pójdę? Po pierwsze nigdzie cię nie przyjmą, po drugie schować się w dzisiejszych czasach też ci się nie uda, zaraz cię złapią, odeślą etapem na swoje miejsce, a jeszcze nałożą karę za włóczęgostwo. Wracaj lepiej do domu i módl się do Boga, a jak nie chcesz wychodzić za mąż, to udawaj, żeś na coś chora. Nazywa się to święte udawanie.
Tak właśnie postąpiła święta matka Klemensa, a także wielebna Marina, ratująca się w męskim klasztorze, i tyle innych.

Gdyśmy tak siedzieli i rozważali, nagle ujrzeliśmy, że czterech chłopów pędzi wozem zaprzęgniętym w parę koni, i to wprost na nas. Dziewczynę chwycili, wsadzili na wóz i jeden z nich odjechał. Trzech pozostałych związało mi ręce i popędziło znów do wsi, w której spędziłem lato. Na wszystkie moje usprawiedliwienia wykrzykiwali tylko:
- Już my cię, świętoszku, nauczymy, jak się dziewczyny uwodzi! Pod wieczór przyprowadzili mnie do urzędu, nogi zakuli w żelazo i zamknęli do rana w areszcie, bym czekał aż się zbierze sąd.

Dowiedział się o tym kapłan i przyszedł mnie odwiedzić. Przyniósł coś na kolację, pocieszał mnie i mówił, że się za mną ujmie i jako ojciec duchowny powie, że nie jestem taki, za jakiego mnie uważają. Posiedział ze mną i poszedł.

Późnym wieczorem przejeżdżał przez wieś naczelnik powiatowej policji, zatrzymał się u starosty i tam opowiedzieli mu o tym, co się wydarzyło. Kazał zaraz zwołać posiedzenie, a mnie przyprowadzić do izby sądowej. Zaprowadzili mnie, stoimy, czekamy. No, przyszedł i naczelnik, był już pod dobrą datą, zasiadł w czapce za stołem i woła:
- Hej, Epifanie! Ta dziewucha, twoja córka, nic ci przecież z zagrody nie ściągnęła!
- Nie, ojczulku!
- A z tym bałwanem nie przyłapali ich na
jakichś sprawkach?
- Nie, ojczulku!
- Dobrze, zatem sprawę rozsądzimy i postanowimy tak: z córką rozpraw się sam, a temu zuchowi damy jutro nauczkę i przepędzimy go, surowo nakazując, by się tu więcej nie pokazywał. No,
skończyłem!

Powiedziawszy to naczelnik powlókł się od stołu i ruszył ku miejscu, gdzie spał, a mnie znowu wsadzili do aresztu. Wczesnym rankiem przyszło dwóch - setnik i dziesiętnik, wysiekli mnie rózgami i puścili wolno. Poszedłem dalej, dziękując Bogu za to, że wyróżnił mnie dając cierpieć dla Jego imienia. Było to dla mnie pocieszeniem i jeszcze bardziej nakłaniało ku nieustannej modlitwie
serca.

Wszystkie te wydarzenia wcale mnie nie zasmuciły, tak jakby zdarzyło się to komu innemu, a ja byłbym tylko widzem. Nawet gdy mnie chłostali, starczało sił, by to znosić - modlitwa napełniająca słodyczą serce na nic mi nie pozwalała zwracać uwagi.

Gdy przeszedłem cztery wiorsty, spotkałem matkę dziewczyny; wracała z targu z zakupami. Zobaczywszy mnie powiedziała:
- Nasz kawaler rozmyślił się. Rozgniewał się, patrzcie go, na Akulinkę za to, że mu uciekła. Dała mi potem matka dziewczyny chleb i pieroga i powędrowałem dalej. (cdn)
Opowieści Pielgrzyma Część I

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz