niedziela, 24 czerwca 2012

"Porozmawiaj ze mną." - "Opowieści pielgrzyma"(31)


Wiele się zdarzyło, i dobrego, i złego. Nie o wszystkim warto długo opowiadać, wiele już zapomniałem, bo starałem się szczególnie zapamiętać tylko to, co kierowało i pobudzało moją leniwą duszę ku modlitwie. Wszystko inne wspominałem rzadko, albo, by powiedzieć lepiej, starałem się zapominać to, co minęło, zgodnie z pouczeniem św. Pawła Apostoła, który powiedział: "Zapominając o tym, co za mną, a wytężając siły ku temu, co przede mną, pędzę ku wyznaczonej mecie, ku nagrodzie, do jakiej Bóg wzywa w górę" (Flp 3,13-14).
Przecież i zmarły mój błogosławiony starzec mawiał, że to, co chce przeszkodzić modlitwie serca, napada nas z obu stron, z lewej i z prawej. Jeśli nie może przeszkodzić w modlitwie bzdurnymi pomysłami i grzeszną wyobraźnią, to odnawia w pamięci budujące wspomnienia, napędza wspaniałych myśli, byle tylko czymkolwiek oderwać od modlitwy, której nie może ścierpieć. Jest to czysta kradzież: dusza zlekceważywszy rozmowę z Bogiem, zwraca się z upodobaniem ku rozmowie z samą sobą albo ze stworzeniami. I dlatego uczył mnie, by w czasie modlitwy nie dopuszczać nawet najpiękniejszych myśli duchowych, a i po skończeniu dnia, jeśli zdarzy się zobaczyć, że więcej czasu minęło na budujących rozmyślaniach i rozmowach niż na prawdziwej, niewidzialnej dla innych modlitwie serca, by uznać to za brak umiarkowania albo i za wyrachowaną duchową chciwość, szczególnie u początkujących, dla których jest czymś koniecznym, by czas spędzany na modlitwie był znacznie dłuższy niż poświęcony innym pobożnym zajęciom.
Ale też nie sposób wszystkiego zapomnieć. Niektóre rzeczy tak głęboko same wbiły się w pamięć, że nawet dawno nie wspominane pamięta się żywo, jak na przykład pewną szlachetną rodzinę, u której Bóg pozwolił mi spędzić kilka dni, co stało się tak:
W czasie mojego pielgrzymowania po tobolskiej guberni zdarzyło się, że przechodziłem przez jakieś powiatowe miasteczko. Sucharów zostało mi już niewiele i wszedłem do pewnego domu, by poprosić o chleb na drogę. Gospodarz powiedział do mnie:
- Dzięki Bogu, przyszedłeś w samą porę. Akurat moja żona wyjęła chleby z pieca. Masz tu ciepły bochen, pomódl się za nas.
Podziękowałem i zaczynam wkładać chleb do torby, gdy gospodyni spojrzała i mówi:
- Jakiś ten twój worek lichy, cały się powycierał, dam ci inny. I dała mi dobry, mocny worek.
Podziękowałem im z całej duszy i poszedłem dalej. Wychodząc z miasta poprosiłem w maleńkim sklepiku o trochę soli, a sklepikarz nasypał mi jej w mały woreczek. Cieszyłem się w duchu i błogosławiłem Boga za to, że mnie niegodnego kieruje do ludzi tak dobrych. Oto, myślałem sobie, przez cały tydzień, zadowolony, będę spać nie troszcząc się o pożywienie. "Błogosław, duszo moja, Pana!" (Ps 103,1 i 104,1).

Odszedłszy od tego miasta jakieś pięć wiorst zobaczyłem, że droga biegnie przez niezbyt bogatą wieś z cerkwią biedną, drewnianą, ale pięknie przyozdobioną i pomalowaną. Przechodząc tak blisko, chciałem pokłonić się Bożej świątyni i wszedłszy na cerkiewne schodki, zacząłem się modlić. Z boku cerkwi, na łączce, bawiło się dwoje dzieci po jakieś pięć, sześć lat. Pomyślałem, że pewnie to dzieci popa, choć były bardzo wystrojone. Cóż, pomodliwszy się, ruszyłem dalej. Nie zdążyłem jeszcze odejść dziesięć kroków od
cerkwi, gdy usłyszałem za sobą krzyk:
- Biedaczyno, biedaczyno, zaczekaj!
Wołały tak i biegły ku mnie dzieci, które widziałem wcześniej, chłopiec i dziewczynka. Zatrzymałem się, a one, podbiegłszy, chwyciły mnie za ręce:
- Pójdziemy do mamy, ona kocha żebraków.
- Ależ ja nie jestem żebrakiem - mówię do nich - tylko tędy przechodzę.
- To dlaczego masz torbę? - zapytały.
- To mój chleb na drogę.
- Nie, koniecznie pójdziemy, mama da ci na drogę pieniądze.
- Ale gdzie jest wasza mama - zapytałem. - Tam, za cerkwią, za tym zagajnikiem.
Zaprowadziły mnie do przepięknego ogrodu, pośród którego zobaczyłem duży, bogaty dom. Wchodzimy do pokojów - jakże tu czysto i elegancko! A oto wybiegła ku nam pani domu.
- Bardzo proszę! Uprzejmie proszę! Skąd cię Bóg do nas przysyła? Siadaj, siadaj, mój drogi!
Sama zdjęła mi worek z pleców, położyła go na stole, a mnie posadziła na miękkim krześle.
- Może chcesz coś zjeść? A może herbatki? Nic ci nie trzeba?
- Najuniżeniej pani dziękuję - odpowiedziałem. - Jedzenia mam całą torbę, a herbatę wprawdzie pijam, ale w mojej chłopskiej doli nie przyzwyczaiłem się do niej. Pani gorliwość i uprzejme traktowanie są mi droższe od poczęstunku. Będę prosił Boga, by pobłogosławił panią za taką ewangeliczną miłość do pielgrzymów. Mówiąc to, poczułem silne przynaglenie, by zwrócić się do swego wnętrza. W moim sercu zawrzała modlitwa i potrzeba mi było teraz spokoju i ciszy, by dać miejsce temu samorzutnie zrodzonemu płomieniowi modlitwy, by ukryć przed ludźmi jej zewnętrzne oznaki: łzy, westchnienia, niezwykłe poruszenia twarzy i ust.
Dlatego podniosłem się z krzesła i mówię:
- Proszę o wybaczenie, mateńko, ale na mnie czas. Niech Pan Jezus Chrystus będzie z tobą i twoimi miłymi dzieciątkami.
- Och, nie! Niech cię Bóg broni, żebyś miał odejść, nie puszczę cię. Wieczorem wraca z miasta mój mąż, cieszący się uznaniem sędzia powiatowy. Jakże on się ucieszy, gdy cię zobaczy! Każdego wędrowca uważa on za Bożego wysłańca. Jeśli odejdziesz, zasmuci się bardzo, że cię nie widział. W dodatku jutro niedziela, pomodlisz się z nami na świętej liturgii, a potem zjemy razem, co Bóg dał. W każde święto gości u nas ze trzydziestu ubogich braci Chrystusa. I nic mi jeszcze nie opowiedziałeś o sobie, dokąd i skąd wędrujesz. Porozmawiaj ze mną. Lubię słuchać duchowych rozmów ludzi miłych Bogu. Dzieci, dzieci! Weźcie torbę pielgrzyma i zanieście do pokoju ze świętymi obrazami, tam on będzie nocować.
Słuchając tych jej słów, zdziwiłem się i pomyślałem: Z człowiekiem rozmawiam, czy to jakieś przywidzenie?
Zostałem więc, by czekać na gospodarza.



Opowieści Pielgrzyma Część I

niedziela, 17 czerwca 2012

"Człowiek planuje, a Pan Bóg dysponuje" - "Opowieści pielgrzyma"(30)

Po dwóch latach takiego życia żona moja dostała nagle silnej gorączki, przyjęła świętą Komunię i dziewiątego dnia zmarła. Zostałem sam jeden, pracować nie mogłem, przyszło mi chodzić po ludziach, a wstyd mi było prosić o jałmużnę. W dodatku taki mnie jeszcze naszedł smutek po śmierci żony, że nie wiedziałem już, gdzie się mam podziać. Zdarzało się, że wejdę do swej chatki, zobaczę jej ubranie, albo jakąś chustkę i jak nie zapłaczę, bywało, że padałem bez zmysłów.

Nie mogłem dalej znosić mego smutku żyjąc tam nadal. Dlatego sprzedałem moją chatę za dwadzieścia rubli, a ubrania, moje i żony, rozdałem ubogim. Z powodu mego kalectwa dali mi papiery zwalniające mnie na zawsze, a ja natychmiast wziąłem swoją umiłowaną Biblię i poszedłem, gdzie oczy poniosą. Wyruszając
pomyślałem: Dokądże teraz pójdę? Najpierw, już wiem, do Kijowa, pokłonić się świętym relikwiom i prosić o pomoc w mym smutku. Zaraz mi się lżej zrobiło, jak to postanowiłem, i doszedłem do Kijowa z radością.

Od tamtej pory, już trzynaście lat, bezustannie pielgrzymuję po różnych miejscach, wiele obszedłem cerkwi i monasterów, a teraz to już więcej tułam się po stepie i polach. Nie wiem, czy pozwoli mi Pan dojść do świętej Jerozolimy. Czas już by, tam, jeśli taka będzie wola Boża, pochować moje grzeszne kości.
- A ile masz lat?
 - Trzydzieści trzy.
 - Toż to wiek Chrystusa!

 Opowieść czwarta

Mnie zaś dobrze jest być blisko Boga,w Panu wybrałem sobie schronienie.Ps 73[72],28

- Ma rację rosyjskie przysłowie: "Człowiek planuje, a Pan Bóg dysponuje" -
powiedziałem, wróciwszy do mojego ojca duchowego.
- Pomyślałem sobie, że dziś będę już na dobre w drodze do świętego grobu Jeruzalem, a okazało się inaczej:
zupełnie nieprzewidywany przypadek zmusił mnie do pozostania tu, i to jeszcze na trzy dni. Nie mogłem się powstrzymać, by nie przyjść do Ciebie, opowiedzieć o wszystkim i zasięgnąć rady co do mojej decyzji w przypadku, który tak nieoczekiwanie napotkałem.

Pożegnawszy się ze wszystkimi ruszyłem z Bożą pomocą w swoją drogę i właśnie miałem już minąć rogatkę, gdy zobaczyłem, że u bramy ostatniego domu stoi znajomy mi człowiek, który kiedyś pielgrzymował tak jak ja i którego nie widziałem jakieś trzy lata. Pozdrowiliśmy się i zapytał mnie, dokąd idę. Odpowiedziałem:
- Chciałbym, jeśli to spodoba się Bogu, iść do starej Jerozolimy.
- Dzięki Bogu! - podchwycił - oto mam tu dla ciebie dobrego towarzysza podróży.
- Bóg niech będzie z tobą i z nim - powiedziałem - czyż nie wiesz, że zgodnie ze swoim zwyczajem nigdy nie chodzę z innymi i przyzwyczaiłem się zawsze wędrować samotnie?
- Ależ posłuchaj: Wiem, że ten towarzysz podróży spodoba ci się. I jemu z tobą, i tobie z nim będzie dobrze. Popatrz sam: ojciec właściciela domu, w którym wynająłem się do pracy, idzie, stosownie do uczynionego ślubu, także do starego Jeruzalem i będzie ci z nim miło. To tutejszy mieszczanin, staruszek dobry i w dodatku całkiem głuchy, tak że choćbyś nie wiem jak krzyczał, nic nie usłyszy. Chcesz go o coś zapytać - pisz na kartce, wtedy odpowie. Dlatego nie dokuczy ci w drodze, nie będzie z tobą o niczym rozmawiać, zresztą i w domu coraz więcej milczy. A ty dla niego będziesz w drodze kimś niezbędnym. Syn daje mu konia i wóz do Odessy, ma je tam sprzedać. Wprawdzie staruszek chciałby iść piechotą, ale z powodu jego bagażu i pewnych darów dla Grobu Pańskiego pójdzie z nim i koń, tak że i ty możesz swoją torbę wrzucić na wóz. Pomyśl teraz, jak można starego i głuchego człowieka puścić samego z koniem w taką daleką drogę? Szukali, a jakże, szukali przewodnika, ale wszyscy chcą bardzo drogo, a i tak niebezpiecznie puścić go z nieznanym człowiekiem, ma przecież ze sobą i pieniądze, i rzeczy. Zgódź się, bracie, doprawdy, będzie dobrze. Zgódź się ku chwale Boga i z miłości do bliźniego. A ja już polecę cię moim gospodarzom i oni niezmiernie będą temu radzi. To dobrzy ludzie i lubią mnie, pracuję już u nich dwa lata. 
Porozmawialiśmy tak u bramy, on zaprowadził mnie do domu, do gospodarza, i ja, zobaczywszy, że to chyba rodzina szlachetna, zgodziłem się na ich propozycję. Postanowiliśmy zatem ruszyć w drogę w trzeci dzień świąt Bożego Narodzenia, jeśli Bóg pobłogosławi, po wysłuchaniu Bożej liturgii.

Oto jakie nieoczekiwane przypadki trafiają się na drodze życia! I wciąż Bóg i Boża Opatrzność kierują naszymi czynami i zamierzeniami, jak to jest napisane: "to Bóg jest w was sprawcą i chcenia, i działania" (Flp 2,13).
Wysłuchawszy tego mój ojciec duchowny powiedział-cieszę się z całego serca, umiłowany bracie, że Pan nieoczekiwanie pozwolił mi cię ujrzeć po tak krótkim czasie. A ponieważ jesteś teraz wolny, to z lubością przetrzymam cię tu dłużej, a ty mi jeszcze więcej opowiesz o tych pouczających spotkaniach, które przytrafiły ci się na twojej długiej drodze pielgrzyma, bo i twoich wcześniejszych opowieści słuchałem uważnie i z przyjemnością.
- Uczynię to z radością - odpowiedziałem i zacząłem mówić.


Opowieści Pielgrzyma Część I

niedziela, 10 czerwca 2012

"...we wnętrzu człowieka bywa tajemna modlitwa" - "Opowieści pielgrzyma"(29)

Opowieść trzecia

Tuż przed opuszczeniem Irkucka zaszedłem jeszcze do ojca duchownego, z którym tyle rozmawiałem. Powiedziałem:
- Na dobre ruszam w drogę do Jerozolimy. Przyszedłem się pożegnać i podziękować za tę chrześcijańską miłość do mnie, niegodnego pielgrzyma. Odpowiedział:
- Niech Bóg błogosławi twą drogę, ale właściwie dlaczego nic mi nie opowiedziałeś o sobie, kim jesteś i skąd pochodzisz? Wiele nasłuchałem się o twoich wędrówkach, ale byłoby czymś ciekawym dowiedzieć się o twym pochodzeniu i życiu poprzedzającym twoje pielgrzymowanie.
- Dobrze - powiedziałem - chętnie opowiem i o tym. Nie będzie to historia długa.

Urodziłem się na wsi, w guberni orłowskiej. Po śmierci ojca i matki zostało nas dwóch: ja i mój starszy brat. On miał lat dziesięć, a ja dwa, trzeci szedł. Wziął nas do siebie na utrzymanie dziadek, staruszek zamożny i szlachetny, miał zajazd przy wielkim szlaku i wielu przyjezdnych zatrzymywało się u niego z powodu jego dobroci. Zamieszkaliśmy więc u niego.
Mój brat był usposobienia żywego i wciąż biegał po wsi, a ja więcej kręciłem się koło dziadka. W święta
chodziliśmy z nim do cerkwi, a w domu często czytywał Biblię, tę samą, którą mam ze sobą. Brat mój wyrósł, ale zepsuł się - nauczył się pić.
Miałem już siedem lat i kiedyś leżeliśmy z bratem na piecu. Zrzucił mnie wtedy i coś mi się zrobiło w lewą rękę. Nie władam nią od tamtego czasu do dziś - uschła cała.
Dziadek widząc, że nie będę się nadawał do wiejskiej pracy, zaczął uczyć mnie czytania i pisania, a że nie miał elementarza, to uczył mnie na tej Biblii, o tak: pokazywał litery, kazał składać je w słowa, ale i zapamiętywać. Tym sposobem, sam nie wiem kiedy, powtarzając za nim, z biegiem czasu nauczyłem się
czytać. W końcu dziadek zaczął gorzej widzieć i często kazał mi czytać Biblię, a sam słuchał i poprawiał. Nierzadko bywał u nas pisarz ziemski, który pismo miał przepiękne. Przyglądałem się więc, gdy pisał, bo mi się to bardzo podobało, i sam, patrząc na mego, zacząłem kaligrafować słowa, on mi je pokazywał, dawał
papier i atrament, przygotowywał pióra.
I tak nauczyłem się pisać. Dziadek cieszył się tym i tak mnie pouczał:
 - Dzięki Bożej pomocy umiesz już czytać i pisać, i wyrośniesz na ludzi. Dlatego błogosław Pana za to i módl się często.
Chodziliśmy więc do cerkwi na wszystkie nabożeństwa, a i w domu modliliśmy się często. Mnie kazali odmawiać "Zmiłuj się nade mną, Boże" (Ps 51), a dziadek z babcią bili pokłony albo klęczeli. Miałem
już siedemnaście lat, gdy babcia umarła. Dziadek mówi do mnie:
 - Gospodyni w domu nie ma, jakże tak bez kobiety? Twój starszy brat zmarnował sobie życie, ciebie
chcę ożenić. Wymawiałem się swoim kalectwem, ale dziadek się upierał i ożenili mnie. Znaleźli mi dziewczynę poważniejszą, miała dwadzieścia lat, i dobrą. Po roku dziadek śmiertelnie zachorował. Przywołał mnie, zaczął się żegnać i mówi:
 - Oto twoje są dom i cały spadek. Żyj w zgodzie z sumieniem, nikogo nie oszukuj, a najwięcej to módl się do Boga, bo od Niego wszystko mamy. W niczym nie pokładaj nadziei, tylko w Nim. Do cerkwi chodź, Biblię czytaj, za dusze nasze się módl. Masz tu tysiąc rubli, pilnuj ich, nie trać na darmo, ale też nie bądź skąpy - ubogim i cerkwiom Bożym dawaj jałmużnę.
Tak to umarł i pochowałem go. Brat zazdrościł, że zajazd i majątek dziadek zostawił tylko mnie, i zaczął się złościć, a wróg ludzi, diabeł, tak mu pomagał, że nawet chciał mnie zabić. W końcu, oto co uczynił nocą, gdy spaliśmy, a w zajeździe nikogo nie było: włamał się do spiżarni, gdzie schowałem pieniądze, wyciągnął je z kufra i wzniecił pożar. Posłyszeliśmy coś dopiero wtedy, gdy cały dom i zajazd stały w płomieniach, i ledwie wyskoczyliśmy przez okienko, w tym tylko, w czym spaliśmy. Biblię mieliśmy u wezgłowia i zdążyliśmy ją pochwycić. Patrzyliśmy na płonący dom i mówiliśmy do siebie:
- Dzięki niech będą Bogu! Ocalała przynajmniej Biblia, będzie czym się w smutku pocieszyć.
Całe nasze mienie spłonęło, a brat mój zniknął bez wieści. Dopiero później, gdy zaczął pić i przechwalać się, dowiedzieliśmy się, że to on zabrał pieniądze i podpalił zajazd.

Zostaliśmy nadzy i bosi, prawdziwie ubodzy. Jakoś zapożyczyliśmy się, zbudowaliśmy chałupkę i zaczęliśmy żyć jak biedacy. Moja żona była mistrzynią, gdy chodzi o rękodzieło: umiała tkać, prząść, szyć, brała od ludzi różne prace, trudziła się dzień i noc, utrzymywała nas oboje. Z powodu bezwładu  ręki nie mogłem nawet wyplatać łapci. Bywało, że tka albo przędzie, ja siedzę przy niej, czytam Biblię, a ona słucha i popłakuje. Kiedy pytam ją:
 - Czemuż to płaczesz? Przecież żyjemy, dziękować Bogu - to mi odpowiada:
 - Wzrusza mnie, jak to w Biblii dobrze jest wszystko napisane.
Pamiętaliśmy także o dziadkowym poleceniu - pościliśmy często, każdego ranka odmawialiśmy akatyst[30] ku czci Bogarodzicy, a wieczorem, by nie ulec pokusie, oddawaliśmy po tysiąc pokłonów, i tak żyliśmy
sobie spokojnie dwa lata. Było jednak coś dziwnego, bo choć o modlitwie wewnętrznej biegnącej w sercu nie mieliśmy pojęcia i nigdy o niej nie słyszeliśmy, a modliliśmy się zwyczajnie, językiem, bezmyślnie biliśmy te nasze pokłony, kiwaliśmy się jak bałwany, to jednak lubiliśmy się modlić i nawet długa, zewnętrzna, niezrozumiała modlitwa nie wydawała się trudna, ale odmawialiśmy ją zadowoleni. Widać prawdę powiedział mi pewien nauczyciel, że we wnętrzu człowieka bywa tajemna modlitwa, o której nawet on sam nie wie, jak to biegnie ona w duszy w sposób niepojęty i pobudza do modlitwy takiej, jaką kto zna i umie. (cdn)
Opowieści Pielgrzyma Część I

czwartek, 7 czerwca 2012

"...przede wszystkim błogosławiłem Boga" - "Opowieści pielgrzyma"(28)

Znowu ruszyłem w swą samotną drogę i poczułem taką lekkość, jakby mi górę z pleców zdjęli. Modlitwa coraz większą dawała mi pociechę, tak że czasem moje serce aż wrzało ku Jezusowi Chrystusowi miłością bez miary i od tego słodkiego wrzenia po całym moim ciele rozchodziły się jakieś strumienie słodyczy. W mym umyśle tak wryła się pamięć o Jezusie Chrystusie, że rozmyślając o wydarzeniach Ewangelii, miałem je jakby przed oczami, wzruszałem się i płakałem z radości, czasem znów czułem w sercu taką radość, ze nie potrafię tego opowiedzieć.
Zdarzało się, że czasem i po trzy dni nie zachodziłem do żadnej ludzkiej osady,w uniesieniu wydawało mi się, że jestem sam tylko na świecie - jeden przeklęty grzesznik przed obliczem miłosiernego i miłującego Boga. Cieszyła mnie ta samotność, bo w niej słodycz modlitwy odczuwałem silniej niż będąc pośród ludzi.
W końcu doszedłem do Irkucka. Pokłoniłem się świętym relikwiom arcypasterza Innocentego i zacząłem rozmyślać, dokąd iść dalej, bo nie miałem chęci przebywać tu długo – miasto było bardzo ludne. W zadumie szedłem ulicą i oto spotkał mnie jakiś tutejszy kupiec, zatrzymał mnie i pyta:
- Jesteś pielgrzymem? Może byś do mnie zaszedł?
Przyszliśmy do jego bogatego domu. Zapytał mnie, kim jestem, i opowiedziałem mu swoje losy. Wysłuchał tego i powiada:
- Powędrowałbyś do starej Jerozolimy. Tam jest świątynia, co nie ma sobie równej!
- Poszedłbym z radością - odpowiedziałem - ale lądem nie ma jak - dojdę tylko do morza, a morze
przepłynąć? Czym zapłacę, dużo trzeba na to pieniędzy.
- Masz chęć - powiedział kupiec - to dam ci na to sposób. Oto w zeszłym roku wyprawiłem już tam pewnego staruszka, tutejszego mieszczanina.
Upałem mu do nóg, a on powiedział:
- Posłuchaj, dam ci list do Odessy, do mego rodzonego syna. Mieszka tam i prowadzi handel z Konstantynopolem. Ma statki i chętnie dowiezie cię do Konstantynopola, a tam poleci swym pracownikom, by znaleźli ci miejsce na statku płynącym do Jerozolimy, i podróż opłaci. Przecież to nie kosztuje tak drogo.

Posłyszawszy to ucieszyłem się, gorąco podziękowałem memu dobroczyńcy za jego łaskę, a przede wszystkim błogosławiłem Boga za to, że okazuje swoją ojcowską miłość i troszczy się o mnie, przeklętego grzesznika, co żadnego dobra nie czyni ani sobie, ani innym, a darmo, nic nie robiąc, zjada cudzy chleb. Trzy dni gościłem u mego dobrodzieja kupca. Tak jak mi obiecał, napisał o mnie list do swego syna i oto teraz idę do Odessy z zamiarem dotarcia do świętego grodu Jerozolimy, ale
nie wiem, czy Bóg pozwoli pokłonić się Jego życiodajnemu grobowi.
Opowieści Pielgrzyma Część I

niedziela, 3 czerwca 2012

"...nie mogą pragnąć i pożądać prawdy" - "Opowieści pielgrzyma"(27)

A w Dobrotolubiju wszystkie pouczenia dotyczące modlitwy serca wzięte są z Bożego Słowa, ze świętej Biblii, w której ten sam Jezus, który polecił odmawiać Ojcze nasz, nakazał także nieustanną modlitwę serca, mówiąc: "Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem [...] i całym swoim umysłem" (Mt 22,37); uważajcie, czuwajcie i módlcie się (Mk 13,33); trwajcie we Mnie, a Ja w was (J 15,4). A święci ojcowie przytaczając z Psałterza świadectwo króla Dawida: "Skosztujcie i zobaczcie, jak dobry jest Pan" (Ps 34,9), wyjaśniają, że chrześcijanin wszelkimi sposobami winien starać się odkryć słodycz modlitwy, pociechy szukać w modlitwie nieustannie, a nie tylko zwyczajnie, raz dziennie, odmówić Ojcze nasz. Przeczytam panu zaraz, co ci święci mężowie sądzą o tych, którzy nie dbają o osiągnięcie i nauczenie się tej niosącej słodycz modlitwy serca.
Piszą oni, że ludzie tacy grzeszą potrójnie: sprzeciwiają się Pismom natchnionym przez Boga;
nie uwzględniają, że istnieje wyższy i doskonalszy stan duszy, zadowalają się tylko zewnętrznymi dobrymi czynami i nie mogą pragnąć i pożądać prawdy, pozbawiając się w ten sposób błogości i radości Pańskiej; wreszcie po trzecie: oddają się marzeniom, wspominając swoje zewnętrzne dobre uczynki, nierzadko wpadają w zachwyt albo w pychę, i tak idą na zatracenie.

- Czytasz jakieś wzniosłe rzeczy - powiedział zarządca - gdzie nam, ludziom ze świata, o to zabiegać!
- Najprościej będzie, gdy przeczytam panu o tym, jak w codziennym ziemskim życiu dobrzy ludzie uczyli się nieustannej modlitwy.
Odszukałem w Dobrotolubiju to, co powiedział Symeon Nowy Teolog o młodzieńcu Jerzym, i zacząłem czytać. Spodobało się to zarządcy i powiedział do mnie:
- Pożycz mi tę książkę, przeczytam ją sobie w wolnym czasie, poprzeglądam.
- Proszę, na jedną dobę mogę dać, na dłużej nie, bo czytam każdego dnia, bez tego żyć nie mogę.
- To przynajmniej przepisz mi to, co przeczytałeś teraz, zapłacę
ci.
- Zapłata nie jest mi potrzebna, przepiszę z miłością, byle tylko Bóg dał Panu gorliwość w modlitwie. Zadowolony, natychmiast przepisałem przeczytane przeze mnie słowa. On przeczytał je swojej żonie i obojgu się to spodobało.

Zaczęli mnie czasem zapraszać. Chadzałem do nich z Dobrotolubijem, czytałem je, a oni słuchali, pijąc herbatę. Kiedyś zatrzymali mnie na obiad. Żona zarządcy, miła staruszka, siedziała z nami jedząc smażoną rybę i z nieuwagi udławiła się ością. Chcieliśmy jej pomóc, nie udawało się, czuła silny ból gardła i po dwóch
godzinach położyła się do łóżka. Posłali po lekarza, mieszkał stamtąd o trzydzieści wiorst, a ja, okazawszy im współczucie, poszedłem, już wieczorem, do domu.

Pośród lekkiego snu usłyszałem nocą głos mojego starca, ale nikogo nie widziałem. Głos mówił do mnie:
- Ciebie to twój gospodarz wyleczył, a ty co? Nie pomożesz żonie zarządcy? Bóg nakazał współczuć bliźniemu.
- Pomógłbym z radością, ale jak? Nie znam na to żadnego środka.
- Oto, co zrobisz: od dziecka nie znosi ona oliwy z oliwek, tej w najgorszym gatunku, nawet sam jej zapach
powoduje u niej mdłości, dlatego daj jej tego łyżkę, wypije, zwymiotuje, ość się wyrwie, oliwa nasmaruje w gardle tę ranę, co ją ość zrobiła, i kobieta będzie zdrowa.
- Jakże jej dam tej oliwy, gdy czuje do niej wstręt, przecież nie wypije?
- Każ mężowi, by trzymał ją za głowę, i szybko, choćby na siłę, wlej jej w usta.

Ocknąłem się, natychmiast poszedłem do zarządcy, wszystko mu opowiedziałem, a on powiada:
- Co tu teraz po twojej oliwie, gdy żona już tylko rzęzi i bredzi, a szyja cała spuchnięta. Zresztą, niech będzie, spróbujemy: oliwa to lek taki, że ani nie zaszkodzi, ani nie pomoże. Nalał kieliszek oliwy i jakoś daliśmy jej to wypić. Natychmiast zaczęła silnie wymiotować, ość wyrwała się zaraz z krwią, żonie zarządcy ulżyło i mocno zasnęła.

Rankiem przyszedłem ich odwiedzić, patrzę - siedzą, spokojniutko piją herbatę i oboje dziwią się temu uzdrowieniu, a jeszcze bardziej temu, jak to usłyszałem we śnie, że ona nie znosi takiej oliwy, bo o tym nie wiedział nikt oprócz nich obojga. Wreszcie przyjechał także lekarz, żona zarządcy opowiedziała, co się jej
przydarzyło, a ja o tym, jak chłop wyleczył mi nogi. Lekarz posłuchał i mówi:
- Ani jeden, ani drugi przypadek mnie nie dziwi, w obu działała sama siła natury, ale zapiszę je ku pamięci. Wyjął ołówek i zrobił notatkę w notesie.

Po tych wydarzeniach szybko rozeszły się po okolicy słuchy, że jestem jasnowidzem i lekarzem, i znachorem. Ze wszystkich stron bez przerwy zaczęli do mnie przychodzić ludzie z różnymi sprawami i przypadkami, przynosili mi podarki, zaczęli mnie poważać i dogadzać mi. Patrzyłem na to przez tydzień, przestraszyłem się, że wpadnę w pychę i wskutek rozproszenia jeszcze poniosę szkodę, i potajemnie, nocą, uciekłem stamtąd. (cdn)

Opowieści Pielgrzyma Część I